sobota, 30 kwietnia 2016

SŁOWNY GALIMATIAS #3 - LUTY, MARZEC, KWIECIEŃ. "Niewygodna prawda", Gilly Macmillan "Dziewięć dni", Andrzej Pilipiuk "Litr ciekłego ołowiu", Jakub Małecki "Dygot" oraz Teatr Sztampa






Oj, dawno, dawno już nie było takiego blogowego podsumowania czy nadrobienia tych dzieł, których nie zdążyłam bądź nie chciałam opisać w osobnych recenzjach. Dzisiaj przeczytamy o kilku książkach, przy których bawiłam się wyśmienicie, zobaczymy, gdzie we Wrocławiu można pójść do teatru za jedyne osiem złotych, a także zastanowimy się nad jedną z najnowszych premier filmowych. I, oczywiście, podsumujemy aż trzy (!) ostatnie miesiące, ustalając, co jest hitem, a co kitem. Zapraszam!



...czyli jedno arcydzieło, dużo solidnej roboty i trochę niewypałów


Od momentu, gdy na filmwebie odkryłam opcję dodawania filmów do listy Do obejrzenia, zaczęłam poważnie zastanawiać się nad swoim filmowym niedokształceniem, i przez to coraz częściej oglądać filmy w ramach nadrabiania (a mam do nadrobienia dużo - przez miesiąc na liście zebrało mi się... ponad 800 filmów!). Ostatnimi czasy ciągam również znajomych do kina w ilościach masowych - na maj mam nawet całą rozpiskę, co, kiedy i z kim chcę zobaczyć.


Truth, czyli bardzo sprawna rzecz o dziennikarstwie i genialnej Cate Blanchett

Jeżeli chodzi o absolutne nowości - niedawno widziałam film Truth (po polsku: Niewygodna prawda) z Cate Blanchett i Robertem Redfordem w rolach głównych. Nie byłam do niego na początku przekonana, myślałam, że Cate znowu będzie grać to samo, co w Carol i w sumie w większości swoich filmów - kobietę z wyższych sfer, bogatą i zdeterminowaną - i że, jak to z amerykańskimi filmami biograficznymi bywa, wszystko skończy się dobrze i ckliwie. A tu proszę - choć w pierwszym punkcie dużo się nie pomyliłam (ale Cate gra tak dobrze i tak inaczej niż w Carol, że nie mogłam przejść nad tym do porządku dziennego), to drugi był z mojej strony całkowitą pomyłką. I dobrze, bo film ogląda się wyśmienicie - wartko, ciekawie i wiedząc, że jest to naprawdę solidnie zrobiona produkcja oparta na faktach, które tym razem nie zaserwują nam idealistycznego zakończenia.


Zwierzogród, czyli najlepsza bajka sezonu, i jednocześnie najbardziej urocza główna bohaterka

W lutym filmowo działo się dużo - rozdane zostały Oscary (KLIK), więc oglądałam (prawie) wszystkie nominowane do nich filmy (KLIK) i rozmyślałam nad skandalem ubraniowym związanym ze swobodnym strojem Jenny Beavan, genialnej kostiumolożki odpowiedzialnej za ubrania z Mad Maxa (i zdobywczyni Oscara). Marzec olśnił mnie niezwykle błyskotliwą rolą Willa Smitha (KLIK) i aktorskim popisem całej plejady wybitnych aktorów w okrutnym i pięknym The Lobster (KLIK). Kwiecień z kolei był miesiącem chodzenia do kina - na bzdety ze zmarnowanym potencjałem typu Królowa pustyni (KLIK), Piąta fala (KLIK) czy wreszcie okrutnie okropny Batman v. Superman (KLIK), ale też na rzeczy lekkie, przyjemne i całkiem cieszące - Moje wielkie greckie wesele 2 (KLIK) albo najnowszą Księgę dżungli (KLIK) - oraz na arcydzieło dobrej zabawy, czyli genialny Zwierzogród (KLIK). Kto nie widział tego ostatniego - gorąco zachęcam!

HITY: Zwierzogród, The Lobster, Spotlight oraz Nienawistna ósemka
WARTO: Pokój, Carol 
KITY: Piąta fala, Batman v. Superman, Królowa pustyni








...czyli zaskakująco dobra zabawa

Przez ostatnie trzy miesiące miałam na szczęście też trochę czasu na obejrzenie cudownych (i tych nieco mniej) seriali. Czy był to bardzo klimatyczny Poldark z przystojnym Aidanem Turnerem w roli głównej (KLIK), czy rozśpiewany i pełny wdzięku Galavant (KLIK), czy mi się bardzo podobający trzeci sezon House of Cards (KLIK), czy wreszcie ten w zasadzie trochę idiotyczny How to Get Away with Murder (KLIK) - przy każdym z nich miałam zadziwiająco dobrą zabawę.

A już jutro, tj. 1.05., wyemitowany zostanie pierwszy odcinek najnowszej serii mojego absolutnie najukochańszego serialu na całym świecie - Penny Dreadful! Jaram się jak flota Stannisa... również dzięki temu, że obejrzałam pierwszy odcinek nowego sezonu Gry o Tron - którego zakończenie zostawiło mnie z ogromnym niedowierzaniem. Zastanawiam się tylko, czy w jakiś sposób wskrzeszą ***, i jak rozwinie się wątek *** i pójścia do klasztoru. Plus obiecuję, że jeżeli Martin podniesie rękę na Tyriona albo na osobę kryjącą się pod drugą cenzurą, to polecę do Stanów i go tam znajdę. To znaczy, gdy już przestanę opłakiwać dwójkę moich ulubionych bohaterów.





...czyli niedroga rozrywka


Wiedzieliście, że we Wrocławiu, Europejskiej Stolicy Kultury, można zobaczyć przedstawienie teatralne całkiem wysokiej klasy za jedyne 8 złotych? Otóż, moi Drodzy, Teatr Sztampa, związany z Politechniką Wrocławską (i grający spektakle w jednym z jej budynków, dokładnie na trzecim piętrze C-13, czyli serowca), hobbystycznie gra różne rzeczy. I robi to zaskakująco dobrze. Dlatego, po obejrzeniu sztuki Pozor! Smesne lasky! inspirowanej twórczością Milana Kundery, prawie od razu zarezerwowałam bilety na kolejne przedstawienie (Moralność pani Dulskiej, podobno genialna!). 






...czyli rozrywka, klasyka, okrucieństwo i ogólnie świetnie spędzony czas

Hm, nazbierało się tego bardzo, bardzo dużo (nic dziwnego, skoro w lutym przeczytałam 10 książek, a w marcu 11, co stanowi chyba mój rekord, jeśli mowa o miesiącach niewakacyjnych). Najpierw o nowościach: jednym thrillerze, jednej książce z realizmem magicznym i jednej rasowej fantastyce jednego z moich ulubionych autorów tego gatunku.


Dziewięć dni Gilly Macmillan (Świat Książki) to świetny, trzymający w napięciu thriller o kobiecie, której syn pewnego dnia ginie z oczu na spacerze w parku i nie pojawia się z powrotem. Wszczęte zostają poszukiwania, a media, początkowo chętne do pomocy, kierują podejrzenia na matkę. Nie mogłam się oderwać przez całe 500 stron i sądzę, że to najbardziej świadczy o wartości tej książki, która emocjonalnie nakreśla cały horror takiego zdarzenia, pokazując je w narracji kilku różnych osób (pod tym względem nieco przypominała mi świetną Dziewczynę z pociągu). Polecam wszystkim, którzy lubią mocne wrażenia i swoiste przełamywanie czwartej ściany.


Trzy ostatnie miesiące w ogóle obfitowały w różnego rodzaju thrillery i napięcie - za sprawą Wielkiego Powrotu do porzuconego przeze mnie kilka lat temu Harlana Cobena (KLIK), przeczytania kolejnej części cyklu o Joannie Chyłce autorstwa GENIALNEGO Remigiusza Mroza (KLIK) oraz dzięki zaskakująco dobrej powieści przygodowej z historią sztuki w tle, czyli Stołowi króla Salomona Luisa Montera Manglano (KLIK). Ależ się cieszę, że dwaj ostatni autorzy mają zamiar pisać kolejne części! Zagłębiłam się również w bardzo psychologiczny kryminał Joy Fielding (KLIK), a także absolutnie wsiąknęłam w... rosyjski thriller Borisa Akunina (KLIK). I kto powiedział, że za jedyne kilka złotych nie można kupić dobrych książek?


Książka Jakuba Małeckiego Dygot (Sine Qua Non) z kolei to saga rodzinna zaczynająca się przed drugą wojną światową i ciągnąca do czasów współczesnych. Naznaczona klątwą i być może przeznaczeniem, przez lata cierpi kolejne krzywdy, serwując nam to groteskę, to nostalgię, to realizm magiczny. Książka przez Olgę z Wielkiego Buka określona została jako Duży Buk, czyli dzieło rzeczywiście zmieniające podejście do niektórych spraw - nie mogę się nie zgodzić, bo Dygot (choć z jakiegoś powodu dość słabo przez wydawnictwo nagłaśniany) jest rzeczywiście lekturą niezwykle przejmującą i poruszającą cienkie struny naszej psychiki. Dla każdego, kto nie boi się zetknąć z okrucieństwem wsi, miasta i człowieka. (A dla tych spragnionych jeszcze więcej okrucieństwa i niezapomnianego klimatu - KLIK, czyli Nowa Gwinea, antropologia i miłosne namiętności).


A tym, którzy gustują w realizmie magicznym i klimatach pięknego okrucieństwa, polecam - od tego samego Wydawnictwa - książkę Leslye Walton Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender (KLIK), czyli opowieść o kobietach, miłości i tragediach, która absolutnie podbiła moje serce swoim niezapomnianym klimatem i wyrafinowaną prozą. Dla mnie - absolutne mistrzostwo, które każdy powinien przeczytać

Moją guilty pleasure w tych miesiącach była fantastyka. Skończyłam niedawno lekturę Litru ciekłego ołowiu Andrzeja Pilipiuka, wydaną bodaj w poniedziałek przez Fabrykę Słów - zestaw opowiadań m.in. z Robertem Stormem, w których pojawiają się również Łazienki i... Józef Piłsudski, a wszystko spaja tytułowy ołów. Chyba wolałabym kolejny tom o Wędrowyczu (na szczęście sam autor już takowy zapowiedział!), ale taki kawałek prozy to dla mnie gwarancja dobrej zabawy. Zapewniam: Pilipiuk zręcznie utrzymuje swój zwykły poziom, dając nam kilka godzin świetnej rozrywki. (I chęć przeczytania w końcu wszystkich innych tomów, po które sięgałam jednak dość wybiórczo).


Dzięki nawiązaniu przeze mnie współpracy z wydawnictwem Genius Creations oraz Domem Wydawniczym REBIS czytam ostatnio fantastykę nietypową, a bardzo dobrą. Najpierw zachwyciłam się demoniczną Saniką ze Spalić wiedźmę Magdaleny Kubasiewicz (KLIK), nieco innym obliczem twórczości mojego ulubionego współczesnego polskiego autora (KLIK) oraz kobiecym wydaniem Wiedźmina (KLIK). Chyba po raz pierwszy przeczytałam również coś, co zakwalifikowane zostało jako fantastyka historyczna, ale co mi zdawało się po prostu bardzo sprawną powieścią o tematyce politycznej, z intrygami i mrocznymi knowaniami (KLIK).

Przez te miesiące przeczytałam też trochę klasyki -  w ramach kontrastu dla książek rozrywkowych - czyli nieśmiertelnych Braci Karamazow Fiodora Dostojewskiego (KLIK), przepiękne i wielowątkowe Zabić drozda Harper Lee (KLIK) oraz jego kolejną część (to wyrażenie jest bardzo sporne, dokładniej wyjaśniam to w recenzji) - Idź, postaw wartownika (KLIK).


Ogromny wpływ przez te trzy miesiące wywarły na mnie dwie książki: Dwaj bracia Bena Eltona (wyd. Zona Zero), czyli bardzo odświeżające spojrzenie na Niemcy przed, w trakcie i po II wojnie światowej (KLIK), które również udało mi się upolować w Dedalusie za kilkanaście złotych oraz Kobieta dość doskonała Sylwii Kubryńskiej (Czwarta Strona), czyli niezwykle trafna rzecz o współczesnych kobietach (KLIK). Dzięki obu tym dziełom zaczęłam zastanawiać się nad rzeczami, o których nie myślałam wcześniej - i to jest ich ogromna siła.

Niezwykłym ciepłem przez te bardzo zimne trzy miesiące otulały mnie dwie kolejne publikacje: Hotel Marigold Deborah Moggach (KLIK) oraz Małe kobietki Louisy May Alcott (KLIK). Przy żadnej z nich nie spodziewałam się aż takich wrażeń - pierwsza sprawiła, że chciałam z miejsca kupować bilet do Indii, druga natomiast wywołała u mnie łzy, gdy siedziałam... w tramwaju. I choć obie miały drobne wady, to za każdym razem, gdy o nich myślę, na mojej twarzy pojawia się uśmiech.


I wreszcie - trzy publikacje, których nie dałam rady dopasować do żadnej z powyższych kategorii. Niezwykle przejmująca, choć zdystansowana, i merytorycznie idealna, biografia Eugeniusza Bodo (KLIK), zbeletryzowany scenariusz pięknego filmu Młodość (KLIK), który po przeniesieniu na język książki trochę stracił ze swojego oryginalnego uroku, oraz bardzo cięta i bardzo sprawna kpina Krzysztofa Vargi, mojego ulubionego współczesnego felietonisty (KLIK).

HITY: Leslye Walton Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender, Sylwia Kubryńska Kobieta dość doskonała, Luis Montero Manglano Stół króla Salomona, Jakub Małecki Dygot oraz Remigiusz Mróz za całokształt;-) (choć naprawdę byłam zdziwiona, że aż tyle przez te trzy miesiące przeczytałam książek, które rzeczywiście mi się spodobały, i które z czystym sercem polecam teraz znajomym, więc bardzo trudno jest mi jednoznacznie takie hity wskazać)

Nie kity, ale książki, które ODROBINĘ mnie ZAWIODŁY: Remigiusz Mróz Rewizja (tak, to nie pomyłka, ale to wina nie autora, tylko moich wyobrażeń na temat jego prozy), Harper Lee Idź, postaw wartownika (choć połknęłam ją w jeden wieczór), Paolo Sorrentino Młodość (książka nie jest zła, ale język filmu bardziej się dla niej nadawał)



INNE TEKSTY

A na koniec: kilka wskazówek od Nerwu Słowa, czyli czytanie książek po obcemu przestaje być tajemnicą (KLIK), ogarnianie życiowego Chaosu staje się banałem (KLIK), a na koniec jeszcze zostaje się gwiazdą tak zwanych Internetów (KLIK).





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz