wtorek, 12 kwietnia 2016

FILM: Nie chce mi się, czyli 20 powodów, przez które "Batman v. Superman: Świt sprawiedliwości" (reż. Zack Snyder) to naprawdę zły film (są spoilery)




Niektóre filmy są dobre. Inne - niekoniecznie. O obu tych rodzajach zawsze chce się pisać - przy pierwszych można się pozachwycać, przy drugich powyżywać. Ale istnieje jeszcze trzecia kategoria - filmy, które nie wywołują w nas absolutnie żadnych emocji, na które patrzymy otępiali, grzecznie czekając, aż się skończą. Do tej ostatniej grupy należy Batman v. Superman: Świt sprawiedliwości - film, który u widza wywołuje jedynie ziewanie (i to w najlepszym wypadku). I który jest przez to po prostu już nawet nie zły - tylko najgorszy. Bo jeżeli nie jest w stanie przez dwie i pół godziny wywołać w nas ŻADNYCH uczuć, to znaczy, że naprawdę ktoś wybrał złą drogę i zamiast np. pasterzem został filmowcem. A szkoda, bo to mógł być naprawdę dobry film. W dzisiejszym wpisie: ... powodów, przez które Świt sprawiedliwości to coś, na co naprawdę nie warto wydawać własnych pieniędzy. I na co, jak się okazuje, nie było warto wydać także pieniędzy producentów. (Wpis zawiera lekkie spoilery, ale myślę, że nikomu nie będą one przeszkadzać).



Niektóre kadry są żywcem wyjęte z komiksu, co widzą nawet ci, którzy komiksu nie czytali, bo po prostu nie pasują do filmu.


1. Muskulatura bohaterów



Zaczynam od rzeczy niby błahych, ale mi niesamowicie przeszkadzających. Pierwszą z nich była właśnie tężyzna fizyczna Supermana i Batmana - obaj wyglądają w filmie, jakby ktoś siłą podawał im dożylnie sterydy, i to przez kilka miesięcy. Spece od marketingu powinni się orientować, że przynajmniej część kobiet wybierze się na film z powodu zawartego w nim wątku miłosnego - i sprawić, by dwójka głównych bohaterów była choć minimalnie atrakcyjne. I owszem, ja osobiście również uwielbiam mężczyzn umięśnionych i sprawnych fizycznie (taka kompensacja za mój praktycznie całkowity brak fizycznego ogarnięcia), ale nie jestem w stanie zachwycać się ich muskulaturą, jeżeli cały czas zastanawiam się, jak ich wątroba reaguje na sterydy, albo kto przygotowywał im specjalne dietetyczne dania z dużą zawartością białka czy węglowodanów. Po prostu. I tak, zdaję sobie sprawę z faktu, że taki Ben Affleck ma 192 cm wzrostu i do chudzinek raczej nie należy - ale zmuszanie aktora (albo nakładanie na niego odpowiednich efektów specjalnych), by miał ramię grubości obu moich ud, jest po prostu idiotyczne i odziera go z jakichkolwiek estetycznych wartości.



Mam grać kłodę? Dobra!


2. Mimika i zachowanie bohaterów


A jeżeli już udało mi się nie patrzeć na sylwetki bohaterów (które akurat w filmie są wyeksponowane i wręcz stworzone, by je pochłaniać wzrokiem), patrzyłam na ich twarze. I mam wrażenie, że to było jeszcze gorsze, bo twarze Afflecka i Cavilla nie wyrażają absolutnie ŻADNYCH emocji i wyglądają, jakby aktorzy chcieli jedynie coś sobie pod nosem burknąć. Ktoś mnie bije? Mhm. Ja mam kogoś bić? Mhm. Spada na mnie wieżowiec? Mhm. Kobieta mojego życia prawie umiera? Mhm. I choć Affleck ma tu chyba nieco więcej do grania, to on i Cavill są równie sztuczni. Jeżeli ktoś grał w gry o Batmanie, to niech przypomni sobie Arkham Asylum i okrutny wręcz poziom kwestii dialogowych Batmana, które sprawiały wrażenie, jakby wypowiadał je kawał drewna. I dobrze, rozumiem, że Batman nie jest bohaterem dowcipkującym z kim popadnie, tylko osobą raczej doświadczoną przez życie i poważną, ale naprawdę istnieje różnica między na serio a kij w tyłku.



Bycie romantycznym według Snydera, lekcja 27: Zaskocz swoją kobietę, wchodząc do jej kąpieli w brudnych butach. Uważaj - leki na zakażenia pochwy są drogie!


3. Buty w wannie



...czyli najbardziej obrzydliwy moment filmu. Drodzy Twórcy - jeżeli kobieta się właśnie kąpie (tzn. leży w wannie NAGA), to wejście do tej wanny w butach Z DWORU, noszących na sobie BŁOTO i INNE SYFY (jak psie kupy), jest ZŁE i OBRZYDLIWE, a nie romantyczne. I owszem, miło, że mężczyzna tak bardzo chce nas całować, że już nie może wytrzymać, ale takiego, który przed dołączeniem do kąpieli nie ściągnie rzeczonych butów, należy pogonić jak najszybciej (zamiast wydawać potem pieniądze na lekarzy i leki na drożdżakowate zapalenie pochwy i inne nieprzyjemności). Twórcy - włączcie zdrowy rozsądek, błagam! Przecież Wy też macie żony/dziewczyny/narzeczone/mężów/chłopaków/narzeczonych - jak myślicie, jak oni by w takiej sytuacji zareagowali? I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że miało być romantycznie - ale cóż, nie jest. Zamiast cichego westchnięcia z mojej piersi wydobył się jedynie okrzyk obrzydzenia. Nie o to chodzi, po prostu nie o to chodzi. Choć przyznam, że był to jedyny moment, gdy coś podczas seansu poczułam.



Gdy jest się dziewczyną Supermana, to głównie się jęczy i wpada w jakieś całkowicie idiotyczne tarapaty, bo przecież i tak zostanie się uratowanym.


4. Nie tak wygląda związek, czyli Lois v. Superman



No właśnie - odnośnie do romantyzmu. Może jestem romantyczną i nierzadko naiwną idealistką, ale naprawdę mam wrażenie, że udany związek to taki, w którym ludzie mówią sobie, co naprawdę czują, spędzają ze sobą czas i też się nawzajem wspierają. Związek Lois Lane i Supermana, tutaj pokazywany jako miłość idealna, jest tych atrybutów przeciwstawieniem - bohaterowie zamieniają ze sobą raz na jakiś czas po kilka słów, praktycznie nie ma między nimi kontaktu fizycznego, a przede wszystkim brakuje wzajemnego zrozumienia i takiego bycia razem, i chociaż minimalnego dzielenia się swoimi przemyśleniami czy problemami. I niby Superman cały czas Lois ratuje (co prowadzi nas do kolejnych dwóch problemów Świtu sprawiedliwości), ale czy na pewno dojrzały związek właśnie na tym się opiera? Szczególnie że po dwójce bohaterów w żadnym momencie nie widać absolutnie NIC w kontekście romantycznym - ot, dwie obce sobie osoby. Nie, nie i jeszcze raz nie.



A teraz zgniotę Cię tak, jak Snyder zgniótł ten film!


5. (Nie)moce Supermana w odniesieniu kobiecym



Rzecz, której nie można nie zauważyć, oglądając ten film, czyli jedna z wielu bzdetek fabularnych. Bo skoro Superman słyszy swoją Lois nawet wtedy, gdy oboje są po różnych stronach świata, i nawet, gdy ona nie krzyczy ani nie piszczy w przerażeniu, to jakim cudem nie jest w stanie pomóc swojej mamie, którą właśnie jedynie paręset kilometrów dalej porywają przestępcy, bo nie ma pojęcia, że coś jej się dzieje? No heloł, trochę logiki. W ogóle moce Supermana to momentami niesamowita wręcz pułapka logiczna dla twórców - nie znam się za bardzo na komiksowych superbohaterach, ale coś mi się zdawało (co potwierdziłam w mądrych źródłach), że moce Supermana działają na Ziemi ze względu na jej atmosferę (tak przynajmniej mówili w Człowieku ze stali). Kiedy więc Superman wylatuje w kosmos, przez co zaczyna się znajdować poza ziemską atmosferą, powinien swoje moce utracić. Ale nieeee, to byłoby zbyt logiczne - Supermanowi więc udaje się przeżyć nawet wybuch nuklearny. Przecież nikt nie zwróci na to uwagi. Nie mówiąc już o całkowitym idiotyzmie z kryptonitem - okej, rozumiem, że to na Supermana jedyna broń. Tylko że nieco konsekwentniej byłoby, gdyby heros nie mdlał w jednym momencie, gdy znajduje się metr czy dwa od zabójczej substancji (i to jeszcze będąc w wodzie), by w drugim trzymać ją paręnaście centymetrów od twarzy bez absolutnie żadnego problemu.



O?


6. Durnowatość Lois



Kwestię braku oznak bycia w związku już opisałam, teraz czas na kilka słów o samej postaci granej przez Amy Adams. Po pierwsze - zdaje się ona w ogóle niepotrzebnie wrzucona do tego zlepku wątków. Jeżeli jest w filmie wątek miłosny, to powinien coś wprowadzać - kobieta natomiast ma jedną istotną kwestię (którą mógł z łatwością wypowiedzieć sam Superman) i mnóstwo pakowania się w różne idiotycznie niebezpieczne sytuacje, oczywiście z towarzyszącymi westchnięciami i pojękiwaniami. Serio, gdybym była dziewczyną Supermana, to chyba starałabym się chociaż odrobinę na siebie uważać, a nie jeździć z groźnymi przestępcami do groźniejszych przestępców. Kurczę, nawet gdybym nie była dziewczyną Supermana, bym się w takie coś nie pakowała. Tymczasem Lois wciąż wynajduje sobie nowe kłopoty, jakby nie mogła zrozumieć, że momentami jej interwencja jest niewskazana. Tutaj przywołam też scenę z bodaj pierwszego Bourne'a - gdy Bourne i jego dziewczyna wchodzą do jakiegoś mieszkania, w którym już znajduje się przeciwnik zbuntowanego agenta, i mężczyźni zaczynają ze sobą walczyć. Wiecie, co robi kobieta? Stoi obok. Bo ona NIE JEST wyszkoloną agentką i wie, że jakimkolwiek działaniem przyniesie więcej szkody niż pożytku, więc stoi i rozsądnie czeka, aż chłopcy przestaną się bić. Lois to natomiast zaprzeczenie takiego rozsądku - ktoś się bije? O, pobiegnę tam! Ktoś ma jakąś bajerancko wyglądającą i niesamowicie niebezpieczną broń? Gdzie moje buty do joggingu? Plus wątek z wspomnianą już włócznią - ech, szkoda gadać. (No bo, kurczę, Lois, która najpierw w ogóle nie widziała, o co z włócznią chodzi - tak samo jak nie mogła słyszeć, co Superman jęczy pod nosem do Batmana, będąc dwieście metrów dalej - najpierw bierze ją i topi w jakiejś wodzie kilka metrów pod ziemią, po czym nagle orientuje się, że był to idiotyzm - choć jest chwilowo odcięta od świata zewnętrznego, przez co nie może tego logicznie zrobić - więc nagle po włócznię wraca, oczywiście prawie po drodze umierając).



6. Helikopter



Redakcje gazet nie mają pieniędzy. A tym bardziej: nie mają pieniędzy na użyczanie helikoptera każdemu reporterowi, który chce załatwić sprawę prywatną i z tego powodu robi de szefa duże oczka. Nawet w Stanach. Koniec.



Wonder Woman jest wprowadzona chyba tylko po to, by przyciągnąć zdesperowanych nastolatków.


7. Wonder Woman


Wonder Woman w filmie jest. I tyle, bo nie ma o niej powiedziane nic więcej. Dowiadujemy się, że w sumie już ponad 100 lat mieszka na Ziemi, i właściwie to tyle, potem jedynie możemy ją oglądać przez dziesięć minut, gdy wywija swoim lasso. I tak, wiem, że to nie jest film o niej, tylko o Batmanie i Supermanie, ale w takim razie co ona tu w ogóle robi? Bo jeżeli ktoś chciał ją wprowadzić jako zespolenie z The Justice League (która wyjdzie chyba w 2017), to coś mu nie wyszło, bo pojawienie się kobiety jest po prostu wysilone i sztuczne. Tak jakby ktoś w fazie pisania scenariusza (chociaż w zasadzie zaczynam wątpić, czy takowy w ogóle powstał) ktoś po prostu powiedział Ej, zróbmy film, damy Batmana, bo Batmana ludzie lubią, i Supermana, bo jego też, i oni będą się kłócić, i jeszcze jakiegoś złego mężczyznę, i jeszcze brzydalowatego potwora, i jeszcze Lois Lane, i jeszcze Wonder Woman, bo coś mało kobitek, i jeszcze Jeremy'ego Ironsa, i jeszcze patetyczną muzykę, i jeszcze wątek społecznej odpowiedzialności superbohaterów, i jeszcze wątek rodzinny, i jeszcze dwa suche żarty, a potem zaczął nad takim właśnie filmem pracować. Już nawet nie wspominam o tym, że jak się walczy z kimś przy ramieniu, to wypadałoby chociaż zapytać o jego imię (nawet w celach czysto utylitarnych, do wydawania komend albo proszenia o pomoc). Tutaj dostajemy jedynie Jest z Tobą? Nie, myślałem, że z Tobą i bohaterowie przestają się czymkolwiek przejmować. I o ile Wonder Woman darzę sympatią (choć niezbyt wiele o niej wiem), to myślę, że ze względu na jej brak użyteczności dla fabuły można było ją sobie podarować.



laurence-fishburne-batman-vs-superman-image
- Posłuchaj, Snyder, nie możesz zrobić filmu, w którym nie będzie treści.
- Ja nie mogę? Ja?! Potrzymaj mi piwo!


8. Władza ogłupia



Czyli całkowicie idiotyczne decyzje organów władzy. Wyobraźcie sobie: jesteście kierownikiem FBI/CIA/innym związanym z najwyższymi władzami urzędnikiem. Przychodzi do Was któregoś dnia facet, który mówi, że w sumie może sprzedać Wam broń, ale chce dostępu do superstrzeżonego obiektu militarnego, do którego wstęp ma kilka czy kilkanaście najważniejszych osób, a także ciało superstrzeżonego człowieka (no, prawie), który za życia wyrządził mnóstwo szkód - oba obiekty pochodzą z innej planety i właściwie nie wiadomo, jakie konsekwencje rodzi z nimi obcowanie. Co robi normalny człowiek? Wyśmiewa propozycję, a w razie szantażu/nagłej zmiany okoliczności wprowadza bardzo restrykcyjne obostrzenia podanego warunku, chociażby po to, by uchronić się przed ewentualnym pozwem. Co robi władza w filmie? Z uśmiechem udziela pozwolenia. W końcu nic bardziej logicznego nie można było wymyślić. Ale poczekajcie, lepsze jeszcze na Was czeka. Zastanawialiście się kiedyś, co zrobić z dwoma przybyszami z innej planety, którzy się ze sobą biją na Waszej orbicie? No jak to co? Wystrzelić w nich broń jądrową po pięciu sekundach namysłu! I nie, nieważne są konsekwencje pt. Hm, a może coś niedobrego nam potem spadnie na głowy?, fala uderzeniowa czy wreszcie radioaktywne pyły i substancje, przecież jeżeli nie wiemy, jak coś zareaguje na energię jądrową, a jest brzydkie, to trzeba w to walnąć bombą. Takie działanie jest polecane szczególnie, gdy jest się prezydentem jednej ze światowych potęg. Kurczę, serio? Dobrze, że ten moment jest w filmie umieszczony mniej więcej na końcu, bo przy nim ostatecznie opadają ręce (i wszystko inne).



jesse-eisenberg-batman-vs-superman
Jestem zły, zły, ZŁYYYYYYYYY!!!!!!!!!!!!!


9. Lex Luthor



Czyli Jesse Eisenberg jako bardzo inteligentny psychopata. Niestety, trochę szarżujący. A nawet: bardzo szarżujący. I grający tak, że cały czas pamięta się o tym, że gra. I niestety, nie rozumiem za bardzo motywów jego ZŁEEEEJ i bardzo ZŁEEEEJ intrygi (chociaż Luthor oczywiście z milion razy o niej opowiada, bo przecież widz sam się nie domyśli): bo owszem, ja też nie lubię wielu ludzi, i niektórych tylko dla zasady, gdyż z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu mi przeszkadzają, ale naprawdę nie chodzę i ich nie zabijam, bo tak. Szczególnie że w wypadku Luthora takie próby pochłaniają mnóstwo czasu i pieniędzy. I tak, wiem, że każdy superbohater musi mieć jakiegoś przeciwnika, ale można by to jakoś sensownie wytłumaczyć, a nie iść w kalkę pod tytułem Ojej, on jest szalony. Zwłaszcza że wprowadzenie takiego szwarccharakteru już na początku wyraźnie pokazuje dalszy przebieg fabuły - konflikt Batmana i Supermana nas nie jara, bo przecież wiadomo, że kiedyś się pogodzą i razem postawią się Luthorowi. (O samym konflikcie zaraz, na razie jeszcze te mniej rażące rzeczy.) Nie jestem w stanie w tym kontekście Luthora zaakceptować jako postaci, a najdziwniejsze jest dla mnie to, że, aby zrozumieć ostatnią scenę, trzeba wejść na YouTube i obejrzeć... scenę usuniętą. Albo lepiej: scenę usuniętą, a potem jej tłumaczenie (link na górze akapitu). Brawo.



ben-affleck-batman-v-superman-dawn-of-justice-image
Ooo, światełko...


10. Utracony klimat


Trailer filmu był bardzo mroczny, dobrze zrobiony i ogólnie zapowiadał się interesująco, jakby chciał odświeżyć nieco formułę często dość głupkowatych filmów o superbohaterach przez dodanie głębi psychologicznej i ogólnie utrzymanie całości w tonacji bardziej noir. Tymczasem Świt sprawiedliwości wygląda jak wydmuszka - jasny, całkiem przyjemny, i tylko trochę wybuchów, bo przecież wybuchy są potrzebne w filmie akcji, i dodanie paru scen dziejących się w nocy. Szkoda, bo może wejście w nieco cięższy klimat (i nie, nie mówię o robieniu czegoś w emocjonalnej tonacji Pokłosia czy Idy - przykłady pierwsze z głowy - ale marvelowski Daredevil, którego ostatnimi czasy pokochałam szczerą miłością, byłby tutaj niezłą inspiracją) sprawiłoby, że ktoś zastanowiłby się nad sensem scenariusza.



11. Majaki senne, czyli przerost formy nad treścią



Po pierwsze: nudne. Po drugie: nic nie wnoszą. Po trzecie: ileż razy widzieliśmy już w historiach o Batmanie wątek zabójstwa jego rodziców jako wyjaśnienie jego motywacji do czynienia dobra? To może tym razem warto byłoby z takiego dosłownego pokazania zrezygnować?



batman-v-superman-dawn-of-justice-image
Zaraz Ci pokażę moją szablę!


12. Pierścionek zaręczynowy, czyli jak się nie oświadczać



Każdy chyba ma jakąś inną wizję oświadczyn. Jeden chce się oświadczać prywatnie, drugi publicznie (choć tych drugich akurat nie jestem w stanie zrozumieć), jeden przy świecach i romantycznej kolacji, drugi między kolejnymi seriami pocałunków. Ale chyba nikt, kto chce załatwić tak poważną rzecz, ofiarując drugiej osobie pierścionek, nie zrobi głupoty i nie wyda na niego ogromnych pieniędzy bez jego uprzedniego zmierzenia i wstępnej aprobaty przez ukochaną. A tym bardziej nie kupi go w sklepie, który następnie rzeczony pierścionek wyśle w... zwykłej kopercie, bez żadnego pudełeczka, wrzucony luzem. I okej, rozumiem, że znów miało być romantycznie (choć po tej scenie połączonej z wątkiem butów w wannie zaczynam się bać o losy osób przez twórców kochanych), ale wiecie co? Znów nie wyszło.



batman-v-superman-dawn-of-justice-ben-affleck
Pamiętajcie, dzieci - ludzie nie myślą. Dlatego, gdy obok będzie rozgrywać się Armageddon, będą stać i czekać, aż budynek, w którym się znajdują, runie. Tak długo, aż szef nie zadzwoni, by powiedzieć im, żeby uciekali.


13. Ni ma nóżek!



Czyli sam początek filmu. Całkiem był obiecujący, przyznaję - jako taka zupełnie inna wizja epickiej walki, którą do tej pory widzieliśmy z perspektywy superbohatera, a nie normalnych ludzi niewiedzących, o co chodzi, kto strzela ani dlaczego. Tylko że wydaje mi się, że jeżeli byłabym w wieżowcu, a kilkadziesiąt metrów ode mnie jakiś superbohater walczyłby ze statkiem kosmicznym (nie pamiętam, jak to dokładnie było, bo Człowieka ze stali widziałam daaaaawno), to z rzeczonego wieżowca uciekałabym szybciej, niż rano biegnę do toalety. Pracownicy Wayne'a natomiast stoją w oknach, patrzą na quasi-apokalipsę, która rozgrywa się tuż obok, i czekają, aż szef zadzwoni i powie im, że mogą wyjść. I naprawdę, nie potrzeba mieć magisterium z psychologii, by stwierdzić, że ludzie tak nie reagują w sytuacji realnego zagrożenia. 



batman-v-superman-henry-cavill
W zasadzie to Cavill tutaj gra swój najbardziej dramatyczny moment w całym filmie. Który, przypominam, trwa dwie i pół godziny.


14. Idiotyzm ze strojem


Niezwykle tani helikopter już był, teraz czas na magiczną odnowę stroju Batmana. Hełm w jednej sekundzie jest zniszczony w bardzo dużym stopniu, nawet światełka mu nie święcą, a w drugiej Batman wesoło skacze po mieście w całkowicie nowiutkiej masce. I gdyby jeszcze ktoś to uzasadnił w stylu Batman ma 50 różnych masek, 10 z nich trzyma w schowku na rękawiczki, to co się dziwicie?, to nie miałabym żadnych zarzutów. W filmie jednak widzimy tylko moment, w którym Wayne mówi do Alfreda, żeby ten ostatni naprawił jego strój, bo mu potrzebny, co prowadzi do wniosku, że strój jest tylko jeden.



batman-vs-superman-amy-adams-jesse-eisenberg
Ani Luthor, ani Lois nie są zbyt interesujący. W sumie to dzięki temu bardzo pasują do bohaterów tytułowych.


15. Sceny walki są nudne



Cały film właściwie jest nudny, ale walka po prostu dobija. A szkoda, bo jeżeli nawet zrobi się film akcji bez fabuły, to można przynajmniej się postarać, żeby sceny walki wyglądały porządnie. W Świcie sprawiedliwości, choć nie można odmówić bohaterom sprawności fizycznej, na walki po prostu nie chce się patrzeć, bo w dużej części zdają się one bezsensowne i usypiające. A niektóre momenty, chyba stylizowane na komiks, wypadają po prostu sztucznie. I to nawet pomimo milionów dolarów, które wydane zostały na efekty specjalne.



16. Końcowy montaż



Który, niestety, jest tragedią, i to nie tylko w scenach walki. I choć najczęściej raczej nie zwraca się na to uwagi, to tutaj to po prostu widać. Już nie mówiąc o tym, że ktoś sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie miał pojęcia, jakie właściwie zakończenie chce napisać, na co położyć wyraźny akcent, czy dać nadzieję, czy raczej nie, czy i jak zasugerować widzowi kolejną część (/kolejne części). 



jesse-eisenberg-ben-affleck-henry-cavill-batman-vs-superman
Bzdetka fabularna? A gdzie tam! Panowie, strzelcie sobie ze trzy drinki, to okaże się, że wszystko jest okej!


17. Nibyplan drugi



Czyli odejście od głównej osi dramatu (albo raczej tragedii). O postaci Lois Lane jest wyżej - zaznaczę tylko, że szkoda, iż Amy Adams, która jest naprawdę dobrą aktorką (przypominam Wątpliwość albo nawet kurczę Zaczarowaną), po prostu się tutaj marnuje, grając jakąś egzaltowaną niunię, której wprowadzenie do scenariusza jest absolutnie niepotrzebne i idiotyczne. Jesse Eisenberg z kolei - aktor również całkiem dobry, choć grający zazwyczaj tę samą rolę - tak strasznie chce być zły, że aż staje się w tym śmieszny (i również niezrozumiały). Laurence Fishburne i Harry Lennix, dostali za małe pole do popisu, by cokolwiek o nich pisać, choć obu darzę szacunkiem (pierwszego szersza publiczność zna z Matrixa, drugiego z The Blacklist). Gal Gadot, czyli kolejna Wonder Woman, jest niestety trochę plastikowa (choć przyznam, że jej kwestie również nie są zbyt odkrywcze). Wyróżnia się jedynie Jeremy Irons, którego wizja Alfreda chyba nie przypadła większości do gustu, ale mi - osobie, która nolanowskiej wizji Batmana jeszcze nie zgłębiła - wydawał się w tej kreacji bardzo przyjemny, choć również wprowadzony tylko po to, żeby być, bo pojawił się w komiksie, a przecież fanów trzeba zaspokoić. W ogóle Irons to jest jakaś superliga aktorstwa, ciekawe więc, co on robi w takim filmie, ale niech mu będzie - teraz już mu wolno.



batman-v-superman-dawn-of-justice-gal-gadot-wonder-woman
Ponownie: plastikowa Wonder Woman jest kolejnym elementem, który został wprowadzony ni z gruchy, ni z pietruchy.


18. Konflikt Supermana i Batmana



Superman i Batman to zupełnie inni bohaterowie. Pierwszy to przybysz z innej planety, który większość życia spędził w kochającym domu w Kansas, przysposabiając się do egzystencji rolnika, drugi natomiast to dziedzic fortuny, który dzieciństwo przeżył bez rodziców (jak wiemy - zamordowanych w ciemnej uliczce), w komiksie jest z wykształcenia chemikiem oraz fizykiem (a więc dobrze wyedukowanym naukowcem). Chociażby dzięki zderzeniu tych faktów starcie dwójki bohaterów mogłoby być ciekawe - gdyby zestawić różnice między nimi, ich podejście do ratowania świata czy miasta, jakoś ich sobie przeciwstawić. Snyder natomiast niby pokazuje, że bohaterowie się ze sobą kłócą i darzą niechęcią, ale nikt w zasadzie nie uzasadnia widzowi tego konfliktu. Zawiązanie niby jest dobre - śmierć przyjaciela Batmana i jego bezradność, gdy patrzy na spadające ciało Supermana - ale po parudziesięciu minutach to wszystko jakoś się rozpływa, a bohaterowie nakręcają się na siebie całkowicie bez sensu. I serio, przez większą część miałam ochotę do nich krzyknąć Heloooł, porozmawiajcie ze sobą!, bo obaj mężczyźni zachowywali się w moim odczuciu jak dzieci w podstawówce - On jest be, bo jest be. Zero refleksji, zero tłumaczenia, zero naturalności podejmowanych działań. Zamiast stworzyć dojrzały konflikt między dwoma ikonami popkultury (albo nawet niedojrzały, ale chociaż w miarę sensowny), Snyder idzie w najprostszy banał, nie dając widzowi szansy nawet na minimalne uzasadnienie kłótni. I to jest chyba jeden z największych problemów tego filmu - że coś, co miało być główną osią mrocznej fabuły, stało się jedynie wydmuszką. I już nawet nie wspominam o momencie, w którym Clark i Bruce spotykają się razem w sytuacji nieformalnej (tzn. bez peleryn) i nagle oboje wiedzą, że ten drugi to ich śmiertelny wróg, mimo że logicznie jeszcze nie mają prawa tego wiedzieć.



henry-cavill-batman-vs-superman
A teraz wezmę to duże coś i zniszczę tym wszystkie kopie Świtu sprawiedliwości na całym świecie! *owacja*


19. Nagła przemiana Batmana


No właśnie: wydmuszka ma też zwrot akcji. Zwrot jest taki, że Batman poznaje imię matki Supermana, orientuje się, że jego nosiła to samo imię, i nagle stają się najlepszymi przyjaciółmi, mimo że właśnie mieli się zabić. I chociaż niby ma to być takie dramatyczne, bo jeden bohater właśnie zobaczył w drugim człowieka, to znowu wychodzi trochę głupio, trochę nudno, a trochę obojętnie. Jak cały film. 


20. Obojętność


To jest największy problem tego filmu - że nie wywołuje on absolutnie żadnych uczuć. Ot, dwie i pół godziny nudy i bezsensu (ewentualna irytacja pojawia się dopiero przy pisaniu recenzji; jedyny moment podczas filmu, kiedy coś się czuje, to ten z butami w wannie, i jest to odruch wymiotny - i tak, piszę to ja, osoba płacząca praktycznie na każdym filmie rzewnymi łzami). Byłam w kinie z koleżanką - wyszłyśmy obie w stanie wręcz apatii, z głowami bolącymi od hałasu i liczby idiotyzmów zawartych w filmie. I o ile zazwyczaj cała palę się do napisania tekstu, o tyle przy Świcie sprawiedliwości myślałam o tej aktywności z niechęcią - po prostu nawet już nie chciało mi się zastanawiać, co dokładnie było w nim źle. Bo źle jest praktycznie wszystko - jedynie efekty są ładne, ale one również nie robią wrażenia. I tylko trochę szkoda, że na to widowisko poszło aż tyle pieniędzy - 410 milionów dolarów - bo można było je wydać chociażby na stypendia dla ludzi, którzy chcieliby zająć się scenopisarstwem. Albo na szczepionki dla Trzeciego Świata. Albo, kurczę, na COKOLWIEK innego, co nie byłoby taką szmirą jak Batman v. Superman. W dodatku szmirą, której nawet nie chce się komentować, bo nie ma przy niej ani dobrej zabawy, ani zdenerwowania - a to chyba najgorsze, co może przytrafić się filmowi. Szkoda. Bo po Daredevilu chętnie obejrzałabym jakiś rzeczywiście dobry film o superbohaterach, a tu okazało się, że zmarnowałam pieniądze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz