piątek, 27 kwietnia 2018

FILM #3. "Avengers: Infinity War" (BEZ SPOILERÓW)




Dziewiętnasty z kolei film z Marvel Cinematic Universe (tak, dobrze byłoby obejrzeć wszystkie wcześniejsze, ale nie jest to warunek konieczny) można określić jednym słowem: miodzio. Nareszcie bardzo mocno rozwija się "główna" historia, tempo fabuły jest świetne, główny złol w sumie ma zaskakująco dużo racji, efekty, scenerie, choreografia i wszystko wyszły super. (Plus ta muzyka!).

Spotykamy właściwie wszystkich swoich ulubionych bohaterów w jednym filmie, ale nie mamy ich przesytu - film wprowadza pewien podział obowiązków, co sprawia, że możemy zobaczyć zupełnie nowe "pomniejsze" składy równolegle ratujące świat. Daje to mnóstwo frajdy, zwłaszcza że (o ile widzieliśmy poprzednie części) znamy historie każdego z nich, i możemy się emocjonować każdą z osobna i wszystkimi naraz. 

Jednak o ile niektóre poprzednie filmy Marvela były momentami dość kameralne (oprócz oczywiście "Ant-Mana" na przykład ostatni Thor albo "Spider-Man: Homecoming"), o tyle tutaj - nawet jeśli każdy "składzik" dostaje te swoje pięć minut - od razu wiadomo, że chodzi o coś dotyczącego całego wszechświata, wszystkich istot, wszystkich planet i ogólnie wszystkiego, i zgodnie z tą ideą cały film nakręcony jest z ogromnym rozmachem. (Niesamowicie podobały mi się zwłaszcza monumentalne ujęcia innych planet niż Ziemia). Jednak to, co u innych byłoby kiczowate, tutaj jest po prostu bardzo dopracowane (no, może oprócz paru dialogów), i przez to "dostarcza".

Muszę przyznać jednak, że o ile rzeczywiście zależało mi na losach bohaterów, o tyle wszystkie dramatyczne wydarzenia z nimi związane nie wstrząsają mną na tyle, na ile (chyba) powinny. Mam w sobie po prostu poczucie, że wszystkie te okaleczenia czy nawet śmierci (tak, tak jak zapowiadali twórcy, tutaj ktoś umiera) nie są definitywne - bo skoro zapowiedziany jest na maj 2019 kolejny film o Avengersach (w "Infinity War" zasygnalizowano dość sporo wątków do rozwinięcia), to prawdopodobnie wszystko, co złe, uda im się odkręcić. Ale to tylko uwaga na marginesie.

Ogólnie rzecz ujmując: bawiłam się świetnie. Wszystkie walki, wszystkie znajome twarze, każda interakcja między bohaterami jest po prostu dopracowana, fajna i przyjemna (no, może oprócz kilku nieco zbyt melodramatycznych dialogów). Takie filmy rozrywkowe chcę oglądać, takie filmy rozrywkowe chcę polecać. (Nawet jeśli w głębi duszy nieco bardziej gra mi wybitna "Wyspa psów", którą widziałam wczoraj, a której recenzja pojawi się we wtorek). Marvel, rób tak dalej - "Infinity War" to godne zwieńczenie pewnego etapu, i po prostu bardzo dobry film.Jeżeli jesteście fanami, to po prostu jak najszybciej kupcie bilet; jeżeli jeszcze nie możecie się przekonać, to obiecuję, że się nie zawiedziecie. A jeżeli nigdy nie widzieliście nic albo prawie nic Marvela, to pamiętajcie, że na dobrą kulturę nigdy nie jest za późno.

P.S. Byłam na seansie z osobą, która widziała tylko kilka filmów z serii (w tym "Strażników Galaktyki"), i bardzo jej się podobało. Nie musicie więc nadrabiać absolutnie wszystkiego, a i tak możecie dobrze się bawić. Choć oczywiście jako fanka Marvela polecam właściwie wszystkie ich filmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz