poniedziałek, 23 kwietnia 2018

FILM #2. Piękne efekty, nijaka treść, czyli "Ready Player One" (reż. Steven Spielberg)


Kino rozrywkowe science-fiction reżyserowane przez Spielberga wielu osobom dało niesamowite nadzieje na przełom, najlepszy film roku, genialną ucieczkę od rzeczywistości. Ale cóż - już na samym początku muszę jasno powiedzieć, że takie nadzieje mogą jedynie wywołać u Was rozczarowanie. Najnowszy film Spielberga nie jest bowiem dziełem przełomowym, niesamowitym czy chociaż bardzo dobrym. Co nie zmienia faktu, że - jeśli tylko nie liczymy na nic specjalnego - możemy się na nim bardzo dobrze bawić.


Fabuła jest właściwie kilkuzdaniowa: rok 2049 (albo jego okolice), nikt nie przejmuje się środowiskiem, wszyscy żyją w bylejakości. W ramach ucieczki grają w grę, która stała się wirtualną rzeczywistością, stworzoną przez zmarłego 5 lat temu genialnego projektanta gier uwielbiającego popkulturę, w której mogą być, kim zechcą. Projektant ów zawarł jednak w swojej grze obietnicę - kto rozwiąże poukrywane przez niego w grze zagadki i znajdzie klucze, ten odziedziczy udziały w ogromnej firmie, którą projektant ten stworzył. Oczywiście w konkursie obok "zwykłych" użytkowników udział biorą też pracownicy Wielkiej Złej Korporacji, która jest druga na rynku (tuż za firmą dziedziczoną), a chce stworzyć monopol i mieć największy dochód.

Podczas seansu bawiłam się dobrze - nie tylko dlatego, że byliśmy w cztery osoby na gdzieś trzystuosobowej, świetnej sali. (Jeżeli jesteście z Wrocławia, bardzo polecam Kino Nowe Horyzonty, które robi niesamowitą robotę i które ma świetne podejście do klienta). Absolutnie zachwyciły mnie głównie efekty i koncept świata przedstawionego. Duża część filmu rozgrywa się we wspomnianej już wirtualnej rzeczywistości - świecie przesiąkniętym odwołaniami do popkultury - która wygląda, jak rzeczywiście bardzo dobre współczesne gry komputerowe. Jedna z pierwszych scen (wprowadzająca widza w świat gry) jest idealnym popisem wyobraźni twórców, i całemu zespołowi, który zaprojektował wszystkie te scenerie, należą się brawa.

Jednocześnie jednak fabuła to bardzo typowe kino przygodowe - od samego początku wiemy, że główny bohater zdobędzie wszystkie klucze i że pokona Złą Korporację, że po drodze jego wątek miłosny szczęśliwie się zakończy, że nawiąże przyjaźnie i zbierze drużynę, a nawet możemy gdzieś od 1/4 filmu spokojnie opowiedzieć, jak będzie wyglądać ostatni "twist fabularny". Świat obok po zarysowaniu grubą kreską jest zostawiony gdzieś na uboczu - Zła Korporacja ma ogromne środki (finansowe i infrastrukturę), bo jest zła, a jest zła, bo jest zła i przez to, że jest zła, zmusza ludzi do różnych rzeczy. W nowoczesnym społeczeństwie żyje się tak, jak się żyje, bo tak się żyje. Główny bohater za bardzo nie przejmuje się dość traumatycznymi wydarzeniami w swoim życiu rodzinnym, bo przecież znalazł sobie dziewczynę. (Dziewczyna oczywiście jest absolutnie piękna i jest bad-assem, ale i tak leci na naszego dość nijakiego bohatera).

Po scenariuszu wchodzi aktorstwo, które tak szczerze jest dość przeciętne. Nie określiłabym aktorów mianem "drewna", ale mam wrażenie, że film radzi sobie o wiele lepiej w momentach, w których pokazuje nam wirtualną rzeczywistość (również pod kątem np. mimiki) niż gdy pokazuje nam "real" (gdzie wiele scen wypada blado).

Film naszpikowany jest nawiązaniami do popkultury - m.in. z genialnym segmentem dotyczącym "Lśnienia". W jednych recenzjach przeczytacie, że jest to zabieg bezsensowny, bo odwołania nie wystarczą na porządny film, w innych autorzy zachwycają się hołdem dla jednych z najważniejszych amerykańskich dzieł. Ja muszę przyznać, że nawiązania mi się bardzo podobały i miałam radochę z ich "odhaczania" - przy czym prawdopodobnie wyłapałam jedynie te najbardziej oczywiste.

Myślę, że kwestia z tym filmem jest następująca: jeśli liczycie na genialnie zrobione i miłe kino akcji, które może Was ucieszyć właśnie popkulturą albo po prostu wywołać w Was niby-napięcie, czy bohaterom na pewno się uda, to będziecie dobrze się bawić i warto jest wybrać się do kina. Jeżeli natomiast liczycie na nie wiadomo jaką głębię, geniusz i trafną diagnozę społeczeństwa, możecie czuć się zawiedzeni. Moim zdaniem warto mimo wad dla efektów i dla zapomnienia na te dwie godziny o wszystkim innym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz