W poprzednią środę na Nerwie Słowa pojawiła się bardzo obszerna zapowiedź wszystkich ważnych kinowych kwietniowych premier (KLIK). Dzisiaj czas więc na zdradzenie, co będzie działo się na Nerwie Słowa w zakresie literatury czy seriali. Zapraszam serdecznie na kulturalny przegląd kwietnia!
LITERATURA
Zaczynamy od książek, bo też z nimi mam chyba największe zaległości, jeżeli chodzi o pisanie czy publikowanie postów. W ten sposób na swoją kolej czekają aż dwa świetne thrillery - Dziewięć dni Gilly Macmillan (wyd. Świat Książki) oraz Rewizja Remigiusza Mroza (wyd. Czwarta Strona). Pierwszy z nich to bardzo dobrze skonstruowana historia z przełamywaniem czwartej ściany (w przypadku książki chyba trzeciej?), mówiąca o matce, której dziecko pewnego dnia po prostu znika. Od razu rozpoczynają się policyjne poszukiwania i... medialna nagonka. Mam wrażenie, że Macmillan stworzyła jeden z lepszych thrillerów, jaki w tym roku czytałam - tym większy szacunek, że jest to debiut autorki. Ostatnio w ogóle debiutantki triumfują w mojej biblioteczce - że tylko przypomnę arcydzieło autorstwa Leslye Walton. Recenzja Dziewięciu dni opublikowana zostanie gdzieś za dwa tygodnie (chwilowo zaplanowałam ją na 20.04., ale może to ulec zmianie), bo mam naprawdę przepełniony grafik, w którym strasznie chcę zmieścić też przecież recenzje filmów.
Jeżeli chodzi o Remigiusza Mroza: na jego powieść czekałam baaaaardzo długo, z ogromnym utęsknieniem. Poprzednimi częściami cyklu o Joannie Chyłce byłam zachwycona, Chór zapomnianych głosów - science-fiction z posmakiem horrorystyczno-futurystycznym - również bardzo przypadł mi do gustu. Rewizja jest ogólnie książką świetną, ale sądzę, że mogłaby być odrobinę lepsza (ale dokładniej opowiem o tym już w kolejny poniedziałek).
Od Domu Wydawniczego REBIS mam otrzymać dwa egzemplarze recenzenckie - Symfonia w bieli brazylijskiej autorki Adriany Lisboa oraz Euforia Lily King. Obie książki były szeroko nagradzane, poza tym - przyznaję - kuszą mnie niezwykle swoimi okładkami i opisami na stronie wydawnictwa. Czekam niecierpliwie na paczkę, jednocześnie ostrząc pazurki na trzy inne nowości wydawnictwa - Znieczulenie Robina Cooka (choć po jego książkach zawsze mam lekkie schizy), W końcu czyje to życie? Lindy Papadopoulos (poradnik, jak być dwudziestolatką w dzisiejszym świecie) oraz Troja. Tarcza Gromu Davida Gemmella (moja recenzja pierwszej części cyklu jest tutaj - KLIK). I tak, muszę się hamować, bo najchętniej czytałabym wszystko, ale przecież trzeba jeszcze wygospodarować czas na studiowanie i rozwijanie innych pasji. Chyba;-)
Jeżeli o paczki chodzi: nie miałam nigdy nic do Poczty Polskiej, bo wszystkie przesyłki przychodziły sprawnie, ale ostatnio wydaje się, jakby mój adres zaczął być ignorowany przez listonoszy - nie dochodzą listy (ważne, z urzędu) ani paczki z moimi książkami od wydawnictw, co oznacza stres zarówno dla mnie, jak i dla tych, którzy książki mi dają do recenzowania. Mam jedynie nadzieję, że zamówione przeze mnie paczki kiedyś jeszcze w moim domu się pojawią, i że nie będę musiała ich obwołać zaginionymi w akcji. Jeżeli się uda, to na Nerwie Słowa pojawią się recenzje dwóch pozycji od Wydawnictwa MG, z którym dopiero zaczynam współpracę - Małych kobietek Louisy May Alcott oraz Czerwonego i czarnego Stendhala. Tak w ramach sięgania po klasykę, w której - jak widzę - mam ogromne zaległości. Ale od tego jest życie, żeby ciągle uczyć się czegoś nowego, czyż nie?
Jeżeli chodzi o nowości sensu stricto: 4.04. Paulina Mikuła, jedna z najciekawszych polskich vlogerek, wydała swoją książkę Mówiąc inaczej (wyd. Flow books). Paulina przyrównywana jest do Miodka w spódnicy - zdaje mi się, że trafnie, choć sama mówi, że jest takiego porównania niegodna. Cóż - skromność skromnością, ale przyznać trzeba, że filmiki absolwentki polonistyki ogląda się z przyjemnością i zaciekawieniem. I osiąga się cel, który Paulina sobie postawiła, gdy zaczynała kręcić: a mianowicie zaczyna się zastanawiać nad językiem, nad tym, jak mówimy, jak piszemy, jak myślimy. Czytałabym!
I choć obiecałam sobie, że po swoim ostatnim szale zakupowym nie będę już kupować hurtowo książek (choć naprawdę większość wyczytuję - w zeszłym miesiącu przeczytałam 11 sztuk, co stanowi chyba mój rekord, jeżeli chodzi o rok akademicki), to wydaje mi się, że w kwietniu jednak moja biblioteczka poszerzy się o kilka pozycji. Jedną z nich na pewno będzie Historia pszczół Mai Lunde (Wydawnictwo Literackie, 15.04.), rzecz o marzeniach, miłości i pszczołach, dziejąca się w różnych czasach i opowiadająca historie różnych bohaterów. Przedpremierowo prawa do norweskiej książki zakupiło aż 15 krajów - coś takiego zdarza się dość rzadko, więc na pewno warto zwrócić na tę pozycję uwagę.
Z powieści z cyklu dla pokrzepienia ducha (czyli książki czytane dla zwykłej rozrywki): 18.04. wydawnictwo Znak literanova opublikuje najnowszą powieść Richarda Paula Evansa zatytułowaną Miejsce dla dwojga. Dawno, dawno nie sięgałam już po tego autora, więc mogę go sobie idealizować, ale w mojej pamięci chyba na zawsze pozostanie on autorem bardzo uczuciowych powieści o miłości. Chętnie skontrastowałabym swoje wspomnienia z rzeczywistością, choć jednocześnie nieco się tego boję - chyba jak zawsze w takich sytuacjach. Zobaczymy, jak rozwinie się mój blogowy grafik (tak, mam grafik! Choć nie zawsze działa;-)). I tutaj raczej sięgnę po ebooka - bo sądzę, że mimo wszystko po jednokrotnej lekturze nie będę już do tej książki wracać.
27.04. ukaże się (nakładem wydawnictwa Marginesy) również bardzo ciekawie wyglądający kryminał, który polecany jest m.in. przez Lee Childa i Agnieszkę Holland - Czasem warto zabić Petera Swansona, czyli rzecz o spotkaniu dwójki nieznajomych, którzy postanawiają popełnić morderstwo. Po wspomnianych już Rewizji i Dziewięciu dniach mam ogromny apetyt na różnego rodzaju thrillery i kryminały, a rekomendacja tych dwóch znamienitych osobistości sprawia, że pragnę już przerzucać kolejne kartki w kalendarzu.
Jeżeli chodzi o fantastykę, to całkiem niedawno zaczęłam do niej powracać po naprawdę długiej abstynencji. W kwietniu moją uwagę przykuwa nowy zbiór opowiadań Andrzeja Pilipiuka zatytułowany Litr ciekłego ołowiu. Soczysty język, dużo przekleństw, mroczna sceneria, wyraziści bohaterowie i wisielczy humor - to lubię w polskich powieściach fantastycznych. I choć dwa ostatnie pilipiukowskie zbiory opowiadań jakoś ominęłam, to na ten mam bardzo dużą ochotę.
Z cyklu Strawa dla Duszy (czyli powieści ambitnych) mogę zaproponować natomiast w kwietniu trzy pozycje. Pierwsza z nich to Podróż w stronę czerwieni Sylwii Zientek (MUZA SA, 28.04.). Przyznam szczerze, że nie spotkałam się jeszcze nigdy z tą autorką, natomiast do jej książki niezwykle zachęca mnie okładka, która wygląda, jakby była ilustrowana przez Martę Frej. A że Marta Frej to dla mnie synonim jakości i jedna z najważniejszych artystek mówiących o problemach współczesnej Polski (i Polek w szczególności), to do Sylwii Zientek zachęca mnie skutecznie.
Drugą powieścią jest Stambuł był baśnią Mario Leviego (Sonia Draga, 21.04.) - rzecz o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie, dziejąca się w mieście z wielowiekową historią. Zachęcają okładka oraz piękny tytuł, a także liczba stron - aż 900! Zastanawiam się jednak nad ebookiem, bo trudno z taką cegiełką iść na cały dzień zajęć, żeby przez 20 minut poczytać ją w tramwaju. Szczególnie aktualny, mam wrażenie, będzie tutaj wątek migracji i zderzenia różnych kultur. Chyba trzeba zacząć supłać pieniądze z portfela.
Ostatnia pozycja ze Strawy to książka Margaret Atwood Serce umiera ostatnie (Wielka Litera, 21.04.). Nazwisko autorki jest mi znane od bardzo długiego czasu, wiele razy była mi jej twórczość polecana, jednak oczywiście nigdy się za nią nie wzięłam przez tysiąc różnych powodów - chyba każdy czytelnik ma jakiegoś autora, o którym może powiedzieć czy napisać to samo. Chciałabym jednak to nadrobić, a takie nowe wydania zawsze były w stanie bardzo mnie zachęcić do lektury.
Chciałabym też, żeby kwiecień był dla mnie miesiącem nadrabiania książek wydanych czy kupionych w marcu, po które po prostu nie zdążyłam sięgnąć (jako że naprawdę dużo w kwietniu będę jeździć komunikacją miejską, a nie potrafię się w niej uczyć, jest mój plan całkiem możliwy). Pierwszą taką książką na pewno będzie Dygot Jakuba Małeckiego (wyd. Sine Qua Non), która przez niesamowitą Olgę z Wielkiego Buka została zakwalifikowana jako Duży Buk (a do tego, moi drodzy, potrzeba naprawdę świetnego materiału). I choć jeszcze tomu nie skończyłam, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to lektura naprawdę mocna i naprawdę dająca do myślenia. Recenzja już niebawem.
Z tytułów, po które pragnę sięgnąć, i które w dwóch trzecich czekają na moim czytniku, muszę wspomnieć o Fatum i furii Lauren Groff (rzecz o małżeństwie widzianym ze stron obu małżonków, wobec której zdania są naprawdę mocno podzielone; Znak), Genialnej przyjaciółce Eleny Ferrante (Sonia Draga), najbardziej tajemniczej współczesnej pisarki, oraz o Vernon Subutex Virginie Despentes (Otwarte), najnowszego fenomenu w świecie literatury francuskiej. Nie piszę o tych książkach na razie nic więcej, bo w zasadzie sama mało o nich wiem (czasem wystarczy usłyszeć, że coś jest dobre, i już chce się to przeczytać), a nie chcę psuć sobie lektury, więc tylko zaznaczę, że prawdopodobnie ich recenzje w najbliższym czasie na Nerwie Słowa się pojawią.
Oczywiście, w kwietniu nie mogę również zapomnieć o moich żywych bibliotekach, czyli wszystkich tych, których udaje mi się namawiać do pożyczania mi książek. I tak od pewnego artystowskiego maniaka fantastyki udało mi się wycwanić Rękopis znaleziony w Smoczej Jaskini Andrzeja Sapkowskiego (wyd. Supernowa), czyli leksykon podsumowujący najważniejsze zagadnienia związane z szeroko pojętą tematyką powieści fantastycznej. Chyba będę musiała opracować sobie jakąś metodę czytania, bo słowników nikt nie lubi, a takiego właśnie zestawienia od dłuższego czasu mi brakowało - ostatnio zaczęłam do fantastyki z upodobaniem wracać, albo raczej: chcieć wrócić, bo nie do końca wiedząc, za co się zabrać w pierwszej kolejności.
Od pewnej miłośniczki sztuki natomiast otrzymałam w posiadanie (tak, posiadanie i własność to zupełnie dwie różne rzeczy) Fridę Barbary Mujicy (wyd. Marginesy). Dalej nie rozumiem, jak to się dzieje, że w moim najbliższym otoczeniu znajdują się osoby, które nie dość, że wiedzą, kim była Frida, to jeszcze czytają o niej książki, ale bardzo, bardzo, bardzo mi się to podoba. Życiorys jednej z najsłynniejszych malarek i jednocześnie postaci niezwykle barwnej i niezwykle nieszczęśliwej poznam chętnie i łapczywie - bo zawsze dobrze czytać jest o silnych kobietach (szczególnie w odniesieniu do obecnych wydarzeń politycznych).
...I w tym momencie wyszło mi, że na kwiecień właśnie zaplanowałam sobie przeczytanie i zrecenzowanie okołu 25 książek (jeszcze więcej będzie, jeżeli w końcu się zbiorę i pójdę do antykwariatu przy moim wydziale, w którym upatrzyłam sobie zbiór opowiadań Poego i jedną z publikacji Profesora Miodka). No cóż - nie wiem, czy mi się to uda, ale, jak mówi rosyjski dowcip: próbować zawsze trzeba:-)
Jednak wszyscy wiedzą, że nie samymi literkami żyje człowiek, dlatego napisać parę słów trzeba również o serialach (filmy opisane zostały - przypominam raz jeszcze - w poście tydzień temu). A tutaj dzieje się dużo, bo wreszcie w marcu znalazłam czas, żeby nadrobić prawie wszystkie zaległości - czy raczej te naprawdę bardzo, bardzo, bardzo zaległe zaległości. Dzięki temu na blogu pojawi się tekst o trzecim sezonie House of Cards - chciałam niedawno obejrzeć czwarty, po czym zorientowałam się, że trzeci również jeszcze przede mną. Ponownie spotkałam się z opiniami, że ten sezon jest bardzo nieudany, okropny i w ogóle należy trzymać się od niego z daleka - mi wydał się świetny. Choć może jest tak dlatego, że o pierwszych dwóch sezonach chyba już zapomniałam, a przynajmniej o ich smaczkach i szczególikach. Niemniej jednak - polecam. A sama pod koniec kwietnia wezmę się do oglądania sezonu czwartego. Z jeszcze większym entuzjazmem, bo podziwianie Robin Wright, Kevina Spacey, Michaela Kelly'ego i pewnego Duńczyka idealnie wcielającego się w Rosjanina jest przeżyciem dla mnie wręcz mistycznym. Recenzja już za tydzień, 13.04.!
W marcu skończył się też serial, którego oglądanie jest dla mnie perwersyjną przyjemnością, czyli How to Get Away with Murder z Violą Davis w roli głównej. Dlaczego perwersyjną? Bo choć Viola jest ogólnie świetną aktorką, co udowodniła chociażby w Służących, to scenariusz dzieła, choć momentami rzeczywiście pomysłowy, opiera się na wprowadzaniu coraz to nowych idiotyzmów. Nie lubimy kogoś? Wkręćmy go w morderstwo. Ktoś nas denerwuje? Zabijmy go. Ktoś nas szantażuje? Chyba wiecie, co robić. I tak dalej, i tak dalej. Plus postacie, które zachowują się jak dzieci w podstawówce, jeżeli chodzi o przekazywanie sobie informacji - tego nie powiem A, bo A powie B, a tego nie szepnę C, bo C powie A, a A się zdenerwuje i pobije B... I Viola, którą od początku twórcy serialu kreowali na niesamowicie-poważną-osobę-z-problemami-ale-twardą-i-niedającą-sobie-w-kaszę-dmuchać, a która po paru odcinkach okazuje się, niestety, po prostu psychopatką. A jednak... a jednak obejrzałam cały drugi sezon. I mam zamiar obejrzeć trzeci. Mówiłam: perwersja. Recenzja szczegółowa pod koniec kwietnia.
Wreszcie, moi Drodzy: Daredevil, czyli tekst o tym, jak próbowałam unikać jednego z najciekawiej zaprezentowanych superbohaterów, i jak w końcu się do niego przekonałam, by odkryć, że serial ten to takie House of Cards (w sumie oba wypuszczone zostały przez Netflix) pomieszane z Grimmem i The Good Wife. Po czym... obejrzałam 12 odcinków w kilka dni, 13. zostawiając sobie na sam koniec. Ale o tym też napiszę kiedy indziej;-)
Jeżeli chodzi o kwietniowe premiery, to jest tylko jedna, która się liczy: mianowicie 24.04. wraca Gra o Tron. Milczenie wreszcie zostanie przerwane - i dobrze, bo pominięcie jednego z bohaterów w ostatnim sezonie dla mnie było wręcz barbarzyństwem. Ale i tak - jak zwykle - najbardziej czekam na dalsze losy Daenerys, którą na początku pierwszego sezonu oceniłam jako... głupią i naiwną blondynkę, która będzie tylko nudzić. Na szczęście się pomyliłam - jak bardzo, wie każdy, kto obejrzał chociaż kilka pierwszych odcinków. Jaram się (jak flota Stannisa)!
Z premier mniej medialnych, ale również ciekawych: 1.04. należał do The Ranch, komediowej propozycji Netflixa. Na razie dostępne jest 10 odcinków, na kolejne poczekać trzeba będzie do końca roku. O ile uda mi się przekonać do Ashtona Kutchera w głównej roli, zobaczę i ocenię sumiennie. 10.04. przykuwa natomiast moją uwagę serialem The Girlfriend Experience, rzeczy o luksusowych kurtyzanach, które w relacji z klientami wchodzą w rolę już nie tylko pań do towarzystwa, ale powiernic i towarzyszek życia. Do oglądania dostaniemy od razu całość - będzie się działo!
A skoro tak: nie piszę więcej, tylko zawijam kiecę i idę czytać i oglądać. Bo zaczynam mieć wrażenie, że jednak doba jest bardzo, bardzo krótka. A już w piątek recenzja Królowej pustyni, filmu z Nicole Kidman, który zapowiadał się tak dobrze, a... No właśnie. Zapraszam!
Jeżeli chodzi o nowości sensu stricto: 4.04. Paulina Mikuła, jedna z najciekawszych polskich vlogerek, wydała swoją książkę Mówiąc inaczej (wyd. Flow books). Paulina przyrównywana jest do Miodka w spódnicy - zdaje mi się, że trafnie, choć sama mówi, że jest takiego porównania niegodna. Cóż - skromność skromnością, ale przyznać trzeba, że filmiki absolwentki polonistyki ogląda się z przyjemnością i zaciekawieniem. I osiąga się cel, który Paulina sobie postawiła, gdy zaczynała kręcić: a mianowicie zaczyna się zastanawiać nad językiem, nad tym, jak mówimy, jak piszemy, jak myślimy. Czytałabym!
I choć obiecałam sobie, że po swoim ostatnim szale zakupowym nie będę już kupować hurtowo książek (choć naprawdę większość wyczytuję - w zeszłym miesiącu przeczytałam 11 sztuk, co stanowi chyba mój rekord, jeżeli chodzi o rok akademicki), to wydaje mi się, że w kwietniu jednak moja biblioteczka poszerzy się o kilka pozycji. Jedną z nich na pewno będzie Historia pszczół Mai Lunde (Wydawnictwo Literackie, 15.04.), rzecz o marzeniach, miłości i pszczołach, dziejąca się w różnych czasach i opowiadająca historie różnych bohaterów. Przedpremierowo prawa do norweskiej książki zakupiło aż 15 krajów - coś takiego zdarza się dość rzadko, więc na pewno warto zwrócić na tę pozycję uwagę.
Z powieści z cyklu dla pokrzepienia ducha (czyli książki czytane dla zwykłej rozrywki): 18.04. wydawnictwo Znak literanova opublikuje najnowszą powieść Richarda Paula Evansa zatytułowaną Miejsce dla dwojga. Dawno, dawno nie sięgałam już po tego autora, więc mogę go sobie idealizować, ale w mojej pamięci chyba na zawsze pozostanie on autorem bardzo uczuciowych powieści o miłości. Chętnie skontrastowałabym swoje wspomnienia z rzeczywistością, choć jednocześnie nieco się tego boję - chyba jak zawsze w takich sytuacjach. Zobaczymy, jak rozwinie się mój blogowy grafik (tak, mam grafik! Choć nie zawsze działa;-)). I tutaj raczej sięgnę po ebooka - bo sądzę, że mimo wszystko po jednokrotnej lekturze nie będę już do tej książki wracać.
27.04. ukaże się (nakładem wydawnictwa Marginesy) również bardzo ciekawie wyglądający kryminał, który polecany jest m.in. przez Lee Childa i Agnieszkę Holland - Czasem warto zabić Petera Swansona, czyli rzecz o spotkaniu dwójki nieznajomych, którzy postanawiają popełnić morderstwo. Po wspomnianych już Rewizji i Dziewięciu dniach mam ogromny apetyt na różnego rodzaju thrillery i kryminały, a rekomendacja tych dwóch znamienitych osobistości sprawia, że pragnę już przerzucać kolejne kartki w kalendarzu.
Jeżeli chodzi o fantastykę, to całkiem niedawno zaczęłam do niej powracać po naprawdę długiej abstynencji. W kwietniu moją uwagę przykuwa nowy zbiór opowiadań Andrzeja Pilipiuka zatytułowany Litr ciekłego ołowiu. Soczysty język, dużo przekleństw, mroczna sceneria, wyraziści bohaterowie i wisielczy humor - to lubię w polskich powieściach fantastycznych. I choć dwa ostatnie pilipiukowskie zbiory opowiadań jakoś ominęłam, to na ten mam bardzo dużą ochotę.
Z cyklu Strawa dla Duszy (czyli powieści ambitnych) mogę zaproponować natomiast w kwietniu trzy pozycje. Pierwsza z nich to Podróż w stronę czerwieni Sylwii Zientek (MUZA SA, 28.04.). Przyznam szczerze, że nie spotkałam się jeszcze nigdy z tą autorką, natomiast do jej książki niezwykle zachęca mnie okładka, która wygląda, jakby była ilustrowana przez Martę Frej. A że Marta Frej to dla mnie synonim jakości i jedna z najważniejszych artystek mówiących o problemach współczesnej Polski (i Polek w szczególności), to do Sylwii Zientek zachęca mnie skutecznie.
Drugą powieścią jest Stambuł był baśnią Mario Leviego (Sonia Draga, 21.04.) - rzecz o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie, dziejąca się w mieście z wielowiekową historią. Zachęcają okładka oraz piękny tytuł, a także liczba stron - aż 900! Zastanawiam się jednak nad ebookiem, bo trudno z taką cegiełką iść na cały dzień zajęć, żeby przez 20 minut poczytać ją w tramwaju. Szczególnie aktualny, mam wrażenie, będzie tutaj wątek migracji i zderzenia różnych kultur. Chyba trzeba zacząć supłać pieniądze z portfela.
Ostatnia pozycja ze Strawy to książka Margaret Atwood Serce umiera ostatnie (Wielka Litera, 21.04.). Nazwisko autorki jest mi znane od bardzo długiego czasu, wiele razy była mi jej twórczość polecana, jednak oczywiście nigdy się za nią nie wzięłam przez tysiąc różnych powodów - chyba każdy czytelnik ma jakiegoś autora, o którym może powiedzieć czy napisać to samo. Chciałabym jednak to nadrobić, a takie nowe wydania zawsze były w stanie bardzo mnie zachęcić do lektury.
Chciałabym też, żeby kwiecień był dla mnie miesiącem nadrabiania książek wydanych czy kupionych w marcu, po które po prostu nie zdążyłam sięgnąć (jako że naprawdę dużo w kwietniu będę jeździć komunikacją miejską, a nie potrafię się w niej uczyć, jest mój plan całkiem możliwy). Pierwszą taką książką na pewno będzie Dygot Jakuba Małeckiego (wyd. Sine Qua Non), która przez niesamowitą Olgę z Wielkiego Buka została zakwalifikowana jako Duży Buk (a do tego, moi drodzy, potrzeba naprawdę świetnego materiału). I choć jeszcze tomu nie skończyłam, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to lektura naprawdę mocna i naprawdę dająca do myślenia. Recenzja już niebawem.
Z tytułów, po które pragnę sięgnąć, i które w dwóch trzecich czekają na moim czytniku, muszę wspomnieć o Fatum i furii Lauren Groff (rzecz o małżeństwie widzianym ze stron obu małżonków, wobec której zdania są naprawdę mocno podzielone; Znak), Genialnej przyjaciółce Eleny Ferrante (Sonia Draga), najbardziej tajemniczej współczesnej pisarki, oraz o Vernon Subutex Virginie Despentes (Otwarte), najnowszego fenomenu w świecie literatury francuskiej. Nie piszę o tych książkach na razie nic więcej, bo w zasadzie sama mało o nich wiem (czasem wystarczy usłyszeć, że coś jest dobre, i już chce się to przeczytać), a nie chcę psuć sobie lektury, więc tylko zaznaczę, że prawdopodobnie ich recenzje w najbliższym czasie na Nerwie Słowa się pojawią.
Oczywiście, w kwietniu nie mogę również zapomnieć o moich żywych bibliotekach, czyli wszystkich tych, których udaje mi się namawiać do pożyczania mi książek. I tak od pewnego artystowskiego maniaka fantastyki udało mi się wycwanić Rękopis znaleziony w Smoczej Jaskini Andrzeja Sapkowskiego (wyd. Supernowa), czyli leksykon podsumowujący najważniejsze zagadnienia związane z szeroko pojętą tematyką powieści fantastycznej. Chyba będę musiała opracować sobie jakąś metodę czytania, bo słowników nikt nie lubi, a takiego właśnie zestawienia od dłuższego czasu mi brakowało - ostatnio zaczęłam do fantastyki z upodobaniem wracać, albo raczej: chcieć wrócić, bo nie do końca wiedząc, za co się zabrać w pierwszej kolejności.
Od pewnej miłośniczki sztuki natomiast otrzymałam w posiadanie (tak, posiadanie i własność to zupełnie dwie różne rzeczy) Fridę Barbary Mujicy (wyd. Marginesy). Dalej nie rozumiem, jak to się dzieje, że w moim najbliższym otoczeniu znajdują się osoby, które nie dość, że wiedzą, kim była Frida, to jeszcze czytają o niej książki, ale bardzo, bardzo, bardzo mi się to podoba. Życiorys jednej z najsłynniejszych malarek i jednocześnie postaci niezwykle barwnej i niezwykle nieszczęśliwej poznam chętnie i łapczywie - bo zawsze dobrze czytać jest o silnych kobietach (szczególnie w odniesieniu do obecnych wydarzeń politycznych).
...I w tym momencie wyszło mi, że na kwiecień właśnie zaplanowałam sobie przeczytanie i zrecenzowanie okołu 25 książek (jeszcze więcej będzie, jeżeli w końcu się zbiorę i pójdę do antykwariatu przy moim wydziale, w którym upatrzyłam sobie zbiór opowiadań Poego i jedną z publikacji Profesora Miodka). No cóż - nie wiem, czy mi się to uda, ale, jak mówi rosyjski dowcip: próbować zawsze trzeba:-)
SERIALE
Jednak wszyscy wiedzą, że nie samymi literkami żyje człowiek, dlatego napisać parę słów trzeba również o serialach (filmy opisane zostały - przypominam raz jeszcze - w poście tydzień temu). A tutaj dzieje się dużo, bo wreszcie w marcu znalazłam czas, żeby nadrobić prawie wszystkie zaległości - czy raczej te naprawdę bardzo, bardzo, bardzo zaległe zaległości. Dzięki temu na blogu pojawi się tekst o trzecim sezonie House of Cards - chciałam niedawno obejrzeć czwarty, po czym zorientowałam się, że trzeci również jeszcze przede mną. Ponownie spotkałam się z opiniami, że ten sezon jest bardzo nieudany, okropny i w ogóle należy trzymać się od niego z daleka - mi wydał się świetny. Choć może jest tak dlatego, że o pierwszych dwóch sezonach chyba już zapomniałam, a przynajmniej o ich smaczkach i szczególikach. Niemniej jednak - polecam. A sama pod koniec kwietnia wezmę się do oglądania sezonu czwartego. Z jeszcze większym entuzjazmem, bo podziwianie Robin Wright, Kevina Spacey, Michaela Kelly'ego i pewnego Duńczyka idealnie wcielającego się w Rosjanina jest przeżyciem dla mnie wręcz mistycznym. Recenzja już za tydzień, 13.04.!
W marcu skończył się też serial, którego oglądanie jest dla mnie perwersyjną przyjemnością, czyli How to Get Away with Murder z Violą Davis w roli głównej. Dlaczego perwersyjną? Bo choć Viola jest ogólnie świetną aktorką, co udowodniła chociażby w Służących, to scenariusz dzieła, choć momentami rzeczywiście pomysłowy, opiera się na wprowadzaniu coraz to nowych idiotyzmów. Nie lubimy kogoś? Wkręćmy go w morderstwo. Ktoś nas denerwuje? Zabijmy go. Ktoś nas szantażuje? Chyba wiecie, co robić. I tak dalej, i tak dalej. Plus postacie, które zachowują się jak dzieci w podstawówce, jeżeli chodzi o przekazywanie sobie informacji - tego nie powiem A, bo A powie B, a tego nie szepnę C, bo C powie A, a A się zdenerwuje i pobije B... I Viola, którą od początku twórcy serialu kreowali na niesamowicie-poważną-osobę-z-problemami-ale-twardą-i-niedającą-sobie-w-kaszę-dmuchać, a która po paru odcinkach okazuje się, niestety, po prostu psychopatką. A jednak... a jednak obejrzałam cały drugi sezon. I mam zamiar obejrzeć trzeci. Mówiłam: perwersja. Recenzja szczegółowa pod koniec kwietnia.
Wreszcie, moi Drodzy: Daredevil, czyli tekst o tym, jak próbowałam unikać jednego z najciekawiej zaprezentowanych superbohaterów, i jak w końcu się do niego przekonałam, by odkryć, że serial ten to takie House of Cards (w sumie oba wypuszczone zostały przez Netflix) pomieszane z Grimmem i The Good Wife. Po czym... obejrzałam 12 odcinków w kilka dni, 13. zostawiając sobie na sam koniec. Ale o tym też napiszę kiedy indziej;-)
Jeżeli chodzi o kwietniowe premiery, to jest tylko jedna, która się liczy: mianowicie 24.04. wraca Gra o Tron. Milczenie wreszcie zostanie przerwane - i dobrze, bo pominięcie jednego z bohaterów w ostatnim sezonie dla mnie było wręcz barbarzyństwem. Ale i tak - jak zwykle - najbardziej czekam na dalsze losy Daenerys, którą na początku pierwszego sezonu oceniłam jako... głupią i naiwną blondynkę, która będzie tylko nudzić. Na szczęście się pomyliłam - jak bardzo, wie każdy, kto obejrzał chociaż kilka pierwszych odcinków. Jaram się (jak flota Stannisa)!
Z premier mniej medialnych, ale również ciekawych: 1.04. należał do The Ranch, komediowej propozycji Netflixa. Na razie dostępne jest 10 odcinków, na kolejne poczekać trzeba będzie do końca roku. O ile uda mi się przekonać do Ashtona Kutchera w głównej roli, zobaczę i ocenię sumiennie. 10.04. przykuwa natomiast moją uwagę serialem The Girlfriend Experience, rzeczy o luksusowych kurtyzanach, które w relacji z klientami wchodzą w rolę już nie tylko pań do towarzystwa, ale powiernic i towarzyszek życia. Do oglądania dostaniemy od razu całość - będzie się działo!
A skoro tak: nie piszę więcej, tylko zawijam kiecę i idę czytać i oglądać. Bo zaczynam mieć wrażenie, że jednak doba jest bardzo, bardzo krótka. A już w piątek recenzja Królowej pustyni, filmu z Nicole Kidman, który zapowiadał się tak dobrze, a... No właśnie. Zapraszam!
Ostatnio w mojej biblioteczce wzbiera fala książek popularno-naukowych w stylu Pauliny Mikuły. Jestem ciekawa, czy pisze równie ciekawie, jak mówi :)
OdpowiedzUsuń