piątek, 14 października 2016

KRYMINALNY WEEKEND #11. Skandynawskie arcydzieło, czyli Stefan Ahnhem "Ofiara bez twarzy"






W czasie urlopu czytelniczo-kulinarnego zaczęłam sięgać po książki, które czekały na mnie już od naprawdę dłuższego czasu (wiadomo - milion egzemplarzy recenzenckich prawie zawsze ma pierwszeństwo). Jedną z takich zaległości była Ofiara bez twarzy Stefana Ahnhema, o której czytałam już chyba dziesiątki razy, i którą polecały mi też osoby z mojego najbliższego otoczenia, którym bardzo ufam, gdy chodzi o kryminały. Książka ta znajdowała się właściwie we wszystkich zestawieniach typu Najlepsze książki pierwszej połowy 2016 roku - musiałam więc po nią sięgnąć, choćby z czystej ciekawości. I choć mogłam się spodziewać, że książka ta będzie dobra, nie pomyślałabym, że spodoba mi się w aż takim stopniu.



W szkolnej pracowni stolarskiej zostają znalezione zwłoki brutalnie zamordowanego nauczyciela. Obok ciała leży stare zdjęcie klasowe z przekreśloną głową zabitego. Fabian Risk – po wielu latach pracy w sztokholmskiej policji – wraz z rodziną przenosi się do rodzinnego Helsingborga. Ledwo wprowadza się do nowego domu, a już zostaje wezwany na miejsce zbrodni. Zabity nauczyciel to jego dawny kolega z klasy. Szybko staje się jasne, że zabójca postępuje zgodnie z drobiazgowym planem. Na liście ma więcej osób. Kto będzie następny? Fabian wpada w skomplikowane śledztwo, które budzi w nim wspomnienia z czasów szkolnych, pełne obrazów brutalnego znęcania się nad jednym z uczniów. Nie ma powodów do dumy. Wkrótce sprawy przybierają tak nieoczekiwany obrót, że nikt nie potrafi odgadnąć, co tak naprawdę się dzieje. [opis wydawcy]

Uprzedzę od razu: na samym początku (może przez pierwsze pięćdziesiąt stron) wydaje się, że będzie to kryminał bardzo poczytny, ale mało zaskakujący. (Coś jak z Magdaleną Knedler i jej Nic oprócz strachu - KLIK). To jednak tylko pozory - bo zaraz okaże się, że ten przewidywalny zwrot akcji był ślepą uliczką, kolejny, mniej przewidywalny, także, a cały wątek łączy się z innymi w taki sposób, że chyba nikt, poza autorem, nie był w stanie sam tego wymyślić. A jeden zwrot akcji (związany z fragmentami w narracji pierwszoosobowej) jest chyba jednym z najzgrabniejszych we współczesnym kryminale - tak bardzo, że gdy wreszcie został wyjaśniony, rozdziawiłam usta ze zdziwienia.

Właśnie: narracja pierwszoosobowa. W książkach, zwłaszcza w kryminałach, mam ogromną alergię na fragmenty, które autorzy zwykli uważać za mocno psychologiczne, a które są po prostu pretensjonalne, czyli te pisane z punktu widzenia mordercy. Kiedy czytam kolejne Muszę ich zabić. Są źli. To moje przeznaczenie. Nie mogę żyć spokojnie, jeżeli ich nie ukaram, potrafię rzucać bluzgami, jakich szewc by się nie powstydził, i godzinami zastanawiać się, gdzie, do cholery, byli wtedy redaktorzy. Ahnhem jest jednym z niewielu autorów, które sobie z tym typem narracji radzą świetnie - bez pretensji, bez idiotyzmów, bez patetyczności, która brzmi po prostu śmiesznie. Autor traktuje mordercę jako człowieka, a nie jako złowieszczy koncept z telewizji - i to bardzo dobrze widać. 



Ofiara bez twarzy, oprócz wspomnianych już zaskoczeń, oferuje nam też świetny skandynawski klimat. Akcja tutaj nie pędzi, jak np. u genialnego Remigiusza Mroza, ale taki sposób ujęcia opowieści, której przecież główną osią jest w gruncie rzeczy powolne policyjne śledztwo, paradoksalnie sprawia, że możemy się w całą fabułę jeszcze bardziej wciągnąć. (W czym pomaga również typowo skandynawskie przywiązanie do szczegółów, jak wtręty o muzyce czy nawet wspomnienie mimochodem, że nasz bohater jest głodny czy zmęczony). I że zaczynamy bardzo lubić nie tylko głównego bohatera i całą jego rodzinę, ale też zespół, z którym przyszło mu pracować. (Choć oczywiście Fabian Risk ma też bardzo dużo wad, w których przezwyciężaniu całym sercem mu kibicujemy). 

Konstrukcja postaci w ogóle zasługuje na pochwałę - nie jest to oczywiście proza ambitna, w której większość akcji objawiałaby się w wewnętrznych przemianach bohaterów, ale ludzie z zespołu nam się nie zlewają, pamiętamy ich też w długi czas po zakończeniu lektury. Piękna jest też m.in. scena z grillem czy końcowy duet w policyjnym budynku - bo stawiają one obok siebie dwa zupełnie różne nastawienia i zachowania, które są w tym samym momencie równie wiarygodne - bo przecież ten jeden bohater to jest taki i taki, a drugi ma jakieś inne cechy, i wiadomo, że oni musieli właśnie w ten sposób się zachować!

Jestem też zachwycona tym, jak Ahnhem łączy kolejne elementy, i do jakiego finału je doprowadza. Gdyby kiedyś na podstawie książki zrobiono film, scenarzyści nie zmieniliby w fabule absolutnie nic - bo wszystko to jest idealnie do siebie dopasowane i wyważone. I raz jeszcze powtórzę, że finał (czy też: punkt kulminacyjny) zasługuje na książkowego Oscara.

 

Tradycyjnie o wydaniu: ja czytałam e-booka (jak zwykle odpowiednio sformatowanego), ale widziałam wersję papierową w księgarni i przyznaję, że jak zwykle u Marginesów jest bardzo porządnie wykonana i po prostu ładna. (Nie mówiąc o okładce ze skrzydełkami, czyli takiej, jaką najbardziej lubię). Mam kilka uwag do korekty, bo w e-booku znalazło się kilka literówek, może więc warto byłoby całość przejrzeć raz jeszcze i je wyeliminować. Co nie zmienia faktu, że Marginesy kolejny raz udowadniają, że ich książki można kupować czy pożyczać po prostu w ciemno - po genialnej Fridzie (KLIK), niesamowitym Miejscu na ziemi (KLIK), które chyba będzie moją Zagraniczną Prozą Współczesną Roku, erudycyjnym i niezwykle intrygującym Cieniu eunucha (KLIK), idealnie paranoicznym Stasi i dziecko (KLIK) i tym całkiem sympatycznym Sidneyu Chambersie (KLIK) dzieło Ahnhema to kolejna książka, którą chcę czytać, do której chcę wracać myślami, i którą przede wszystkim chcę zasłużenie polecać. Nie wiem, kto w Marginesach odpowiada za dobór wydawanych książek, ale jest bardzo dobry w swojej pracy. Brawo! (A ja już się cieszę na kilka kolejnych pozycji od tego wydawnictwa, które już na mnie czekają - bo wiem, że będą po prostu idealne).

Na koniec: po lekturze Ofiary bez twarzy wyłączyłam swój e-czytnik, spojrzałam przed siebie i powiedziałam tylko Kurczę, ależ to było dobre - a po kryminałach naprawdę bardzo rzadko mi się coś takiego zdarza. Nie wiem, czy to będzie Kryminał Roku, choć na to się zapowiada, ale jest to książka po prostu genialna w swoim gatunku, i jeżeli szukacie dobrego kryminału, to to coś dla Was. A ja teraz idę oglądać Wallandera (którego Ahnhem jest scenarzystą), a potem czytać Dziewiąty grób, czyli część drugą przygód Fabiana Riska.

1 komentarz:

  1. Czytałam "Dziewiąty grób", czyli drugą część tego cyklu i byłam po prostu oczarowana!
    Ten człowiek jest genialny, jego warsztat osiągnął apogeum doskonałości.
    Nie mogłam uwierzyć, że mam w rękach coś tak dobrego.
    Widzę, że wymieniłaś kilka wad "Ofiary bez twarzy", które uznaję za wiarygodne, bo bardzo obiektywnie je opisałaś (;)) i powiem Ci - czytaj "Dziewiąty grób" - Ahnhem nie popełnił ich dwa razy. Toż to jest istny majstersztyk!
    Kasia z Kasi recenzje książek :)

    OdpowiedzUsuń