Notatka do siebie: gdy kolejny raz w wielu niezależnych od siebie miejscach przeczytam, że jakiś pisarz jest geniuszem, że jego prozę śmiało można zaliczyć do najlepszej literatury światowej, że jest to proza wysmakowana, pełna klasy i przy tym diabelnie wciągająca, obiecuję, że nie będę zwlekać (przecież jest zawsze milion innych, pilnych książek), po prostu pójdę do księgarni, kupię tę książkę i ją przeczytam. Bo najczęściej, tak jak w tym przypadku, okaże się, że rzeczywiście tamci mieli rację, i że ja również będę zachwycona. Panie i Panowie, zapraszam na recenzję Cienia eunucha Jaume Cabrego, czyli majstersztyku - jednocześnie oryginalnego formalnie i niezwykle poczytnego - którym się ostatnio zachwyciłam.
Miquel Gensana w dzień pogrzebu swojego przyjaciela Bolosa je w restauracji ze swoją znajomą, Julią. Kobieta chce o zmarłym parlamentarzyście napisać artykuł, próbuje więc skłonić Miquela do wyznań. Nie wie jednak, że miejsce, w którym jedzą, było niegdyś domem należącym do rodziny Miquela - i w ten sposób kilka przypadkowych zdań o przyjacielu przeradza się w nostalgiczną podróż po życiu Miquela i jego bliskich.
Muszę w tym momencie podkreślić jedno, bez czego nie da rady dobrze zrozumieć istoty Cienia eunucha: Jaume Cabre jest erudytą, jakich już dzisiaj mało. To człowiek, który praktycznie całe życie spędził na pisaniu, czytaniu, refleksji, badaniu języka i muzyce, i zastanawianiu się, jak wszystkie te można połączyć. O samym Cieniu eunucha i jego odniesieniach muzycznych powstała praca dyplomowa, na temat twórczości Cabrego pewna kobieta napisała pracę doktorską. Z tego stwierdzenia powstaje kolejne, które chyba podsumowuje lekturę Cienia...: tej książki nie jesteśmy chyba w stanie do końca zrozumieć (a przynajmniej zbliżyć się do takiego rozumienia, z jakim pisał ją autor), nie mając tak ogromnej wiedzy, jaką ma on sam, i nie mówiąc płynnie po katalońsku, bo choć tłumaczenie jest absolutnie genialne (o tym za chwilę), nie wierzę, by udało się oddać absolutnie wszystkie aluzje i odniesienia literackie, historyczne i kulturowe oryginału (a jeśli nawet oddano ich przeważającą część, to będą one bez tej wiedzy nieczytelne, nie tylko dla Polaków). Ale, uwaga - mimo że jestem absolutnie świadoma tego, że jako osoba właśnie w pewien sposób niedouczona, ustępująca Cabremu wiedzą, z Cienia eunucha wyciągnęłam te bardziej oczywiste wątki, nie dostrzegając tych mniej widocznych, uważam, że sama powieść jest genialna. I, choć początkowo myślałam, że te pięćset stron będzie mi szło bardzo mozolnie, a z tyłu mojej głowy co jakiś czas będą pojawiać się raczej niepochlebne słowa typu O rany, ależ przekombinował..., historię tę pochłonęłam całkowicie urzeczona.
Cabre toczy tragiczną opowieść rodzinną - pełną rozczarowań, niewykorzystanych szans i niespodziewanych tragedii. Wuj Miquela, samozwańczy kronikarz, w mniemaniu wielu szaleniec (czy na pewno?), rzuca światło na dzieje całego rodu, sam Miquel natomiast skupia się bardziej na swoich osobistych tragediach. I choć obaj narratorzy podkreślają zupełnie inne epizody, uczucia, mają co innego do przekazania, rozwodzą się nad swoim cierpieniem, a nawet momentami nami manipulują, to obie ich historie (skąpane w niezdecydowaniu albo właśnie, wprost przeciwnie, w podejmowaniu złych decyzji) składają się na przejmujące widowisko, o którym wiemy, że nie dosięgnie euforycznego finału, ale wciąż zachowujemy nadzieję na własną pomyłkę.
Pięknie jest tutaj opisany konflikt pokoleń i charakterów - tych, którym sens życia wyznaczają pieniądze (jak ojcowi Miquela, skupionemu na prowadzeniu fabryki), i tych, którzy zatopieni są w oderwanej od życia sztuce. I tego, że żadne z nich w ostatecznym rozrachunku nie święciło triumfów - bo interes podupadł, sztuka rozczarowywała (tym, że nie było się samemu w stanie jej tworzyć albo, w przypadku Teresy czy Maurycego, tym, że sztuka może być destrukcyjna), a rewolucja skończyła w zupełnie innej formie niż ta, o którą walczono. W tym kontekście dodatkowego znaczenia nabiera jedno z pytań, które stawia autor: Dlaczego tak łatwo przegapiamy nieliczne, naprawdę ważne momenty w życiu?, które mogłoby właściwie stać się mottem całej opowieści.
Cień eunucha jednak, mimo poruszającej i niezwykle klimatycznej treści (ach, Barcelono!), która rzeczywiście czytelnika wciąga, czytać może się na początku trudno - przynajmniej do momentu, w którym po prostu nie przyjmiemy do wiadomości formalnych zabiegów autora. Co ciekawe, choć głównie pisze on pięknym, literackim językiem (na szczęście - bez barokowych naleciałości) a te właśnie wybiegi stosuje wcale nie tak często (mam tu na myśli np. nieoddzielanie niektórych dialogów czy raczej pojedynczych kwestii od reszty tekstu), możemy jak ja dojść do wniosku, że właściwie to takie literackie niecodzienności o wiele lepiej oddają sposób mówienia, brzmią bardziej naturalnie aniżeli w pełni poprawny zapis. We wgryzieniu się w historię na początku może nieco przeszkadzać (choć po pewnym czasie znów stwierdzamy, że ten sposób napisania powieści jest jedynym, jaki mógł zostać przez autora przy tej historii wykorzystany) - nie oczekujcie powieści linearnej, chronologicznej, z myślami i uczuciami bohaterów nakreślonymi tak, jakby książka adresowana była do trzyletniego odbiorcy. Wątki prowadzone przez autora przenikają się nawzajem, łączą z tymi, które już zostały opisane i tymi, na których wyjaśnienie jeszcze musimy poczekać, i tworzą swoistą fabularną mozaikę (uczucie to wzmacnia obecność dwóch narratorów nawet w jednym zdaniu). Albo lepiej: układankę, której wszystkie elementy pod koniec idealnie dopasowują się do siebie, tworząc niesamowity obraz pewnego okresu w dziejach, pewnej familii i pewnego domu niedaleko Barcelony. Z pobrzmiewającą w tle nastrojową muzyką klasyczną (w odpowiednich momentach proponuję nastawić sobie płytę czy YouTube'a na wspominanych przez autora utworach - niezwykle poszerza to odbiór tekstu).
Chyba najbardziej dla mnie zaskakującą rzeczą w Cieniu eunucha - przyznaję, że Wyznaję ani innych dzieł autora nie czytałam wcześniej - jest jego... poczytność, lekkość. Właściwie bowiem z tego, co napisałam powyżej - wielostopniowej, wielowątkowej fabuły przedstawianej achronologicznie, przez kilku różnych narratorów, od czasu do czasu przetykanej rozmaitymi dygresjami - powinna wyjść książka jak Bracia Karamazow czy inna monumentalna opowieść, która jest piękna i ważna, ale którą czyta się mimo wszystko z trudem, przez długi czas i (choć byśmy się do tego nie przyznali głośno) pomijając niektóre fragmenty (powtarzam raz jeszcze: to nie musi być proza Dostojewskiego, ale chyba wszyscy znamy takie książki, które odbiły się mocno na kulturze, które warto przeczytać i których piękno doceniamy, ale które czyta się trudno). Dostałam natomiast książkę, którą można pochłonąć w dwa dni (jak to uczyniłam mimo początkowych drobnych trudności z przyzwyczajeniem się do stylu autora), z rzeczywistym zaangażowaniem zagłębiając się w historię (albo raczej: historie) bohaterów i im w pewien sposób kibicując, a jednocześnie mieć świadomość, że to właśnie jest prawdziwie dobra, pełna erudycji i niezwykle klimatyczna proza.
Wydanie Cienia eunucha z ogromną klasą (to znaczy: dyskretnie, bez ogromnych napisów w rodzaju Najlepsza katalońska powieść roku! albo Laureat najbardziej prestiżowych nagród literackich Katalonii!, ewentualnie Kup, postaw na półce, żeby wszyscy widzieli, jaki jesteś mądry, i daj nam zarobić) podkreśla, jak dobra jest to proza - porządne, solidne, w twardej oprawie, ze stylową okładką i idealnym, stosunkowo grubym papierem. Ogromne brawa dla zespołu redakcyjnego - w tej 500-stronicowej powieści znalazłam bodaj jeden błąd, błędzik wręcz, którego chwilę po lekturze nawet już nie pamiętałam. Ale, oczywiście, największy aplauz idzie do tłumaczki z języka katalońskiego Anny Sawickiej, która sprawiła, że książkę tę czyta się tak, jakby napisana została oryginalnie po polsku. Wszystko jest tu bowiem tak naturalne, tak logiczne, tak dobrze ujęte, że nie dziw, że za swoje przekłady filolożka jest publicznie nagradzana. Wydawnictwo Marginesy wydało jeszcze trzy książki Cabrego, wszystkie w przekładzie Anny Sawickiej, i choćby to jest bardzo powód, by po tę literaturę sięgnąć.
Cabre napisał książkę, którą może przeczytać i w pełni zrozumieć specjalista - od muzyki, literatury, Katalonii czy dowolnej kombinacji tychże - i po której lekturze będzie wręcz w stanie ekstazy wywołanej sztuką. To jednak nieważne, znika to gdzieś w mroku w obliczu drugiego, większego osiągnięcia Cabrego - tego, że ta sama książka jednocześnie jest opowieścią, którą może przeczytać normalny człowiek (tzn. bez specjalistycznej wiedzy), by potem stwierdzić, że to właśnie jest mistrzowska proza. Taka, która wciąga, wzrusza i coś po sobie zostawia w sercu. Uprzedzam: ta lektura może zabrać Wam sporo czasu, bo rzeczywiście trzeba się w nią wgryźć, żeby móc z przyjemnością chłonąć jej klimat. Ale warta będzie każdej spędzonej nad nią minuty. Idźcie i czytajcie, a ja sięgam po Wyznaję i inne dzieła Cabrego wydane w Polsce. Oto objawił mi się kataloński geniusz.
P.S. Jeżeli, tak jak ja, po lekturze (bo jeszcze raz namawiam - przeczytajcie koniecznie!) będziecie bać się, że nie zwróciliście na coś ważnego uwagi (choć pod koniec lektury intensywność tego uczucia u mnie gwałtowanie zmalała), poświęćcie chwilkę na poklikanie i poczytanie o tej powieści. O tym, że powstawała aż sześć lat, że wydana została w Polsce dwie dekady po oryginalnym wydaniu w Katalonii, o tym, że Miquel i jego trzykrotne wyparcie się domu może przypominać biblijnego św. Piotra. Warto!
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Księgarni Platon24.
Cabre toczy tragiczną opowieść rodzinną - pełną rozczarowań, niewykorzystanych szans i niespodziewanych tragedii. Wuj Miquela, samozwańczy kronikarz, w mniemaniu wielu szaleniec (czy na pewno?), rzuca światło na dzieje całego rodu, sam Miquel natomiast skupia się bardziej na swoich osobistych tragediach. I choć obaj narratorzy podkreślają zupełnie inne epizody, uczucia, mają co innego do przekazania, rozwodzą się nad swoim cierpieniem, a nawet momentami nami manipulują, to obie ich historie (skąpane w niezdecydowaniu albo właśnie, wprost przeciwnie, w podejmowaniu złych decyzji) składają się na przejmujące widowisko, o którym wiemy, że nie dosięgnie euforycznego finału, ale wciąż zachowujemy nadzieję na własną pomyłkę.
Pięknie jest tutaj opisany konflikt pokoleń i charakterów - tych, którym sens życia wyznaczają pieniądze (jak ojcowi Miquela, skupionemu na prowadzeniu fabryki), i tych, którzy zatopieni są w oderwanej od życia sztuce. I tego, że żadne z nich w ostatecznym rozrachunku nie święciło triumfów - bo interes podupadł, sztuka rozczarowywała (tym, że nie było się samemu w stanie jej tworzyć albo, w przypadku Teresy czy Maurycego, tym, że sztuka może być destrukcyjna), a rewolucja skończyła w zupełnie innej formie niż ta, o którą walczono. W tym kontekście dodatkowego znaczenia nabiera jedno z pytań, które stawia autor: Dlaczego tak łatwo przegapiamy nieliczne, naprawdę ważne momenty w życiu?, które mogłoby właściwie stać się mottem całej opowieści.
Cień eunucha jednak, mimo poruszającej i niezwykle klimatycznej treści (ach, Barcelono!), która rzeczywiście czytelnika wciąga, czytać może się na początku trudno - przynajmniej do momentu, w którym po prostu nie przyjmiemy do wiadomości formalnych zabiegów autora. Co ciekawe, choć głównie pisze on pięknym, literackim językiem (na szczęście - bez barokowych naleciałości) a te właśnie wybiegi stosuje wcale nie tak często (mam tu na myśli np. nieoddzielanie niektórych dialogów czy raczej pojedynczych kwestii od reszty tekstu), możemy jak ja dojść do wniosku, że właściwie to takie literackie niecodzienności o wiele lepiej oddają sposób mówienia, brzmią bardziej naturalnie aniżeli w pełni poprawny zapis. We wgryzieniu się w historię na początku może nieco przeszkadzać (choć po pewnym czasie znów stwierdzamy, że ten sposób napisania powieści jest jedynym, jaki mógł zostać przez autora przy tej historii wykorzystany) - nie oczekujcie powieści linearnej, chronologicznej, z myślami i uczuciami bohaterów nakreślonymi tak, jakby książka adresowana była do trzyletniego odbiorcy. Wątki prowadzone przez autora przenikają się nawzajem, łączą z tymi, które już zostały opisane i tymi, na których wyjaśnienie jeszcze musimy poczekać, i tworzą swoistą fabularną mozaikę (uczucie to wzmacnia obecność dwóch narratorów nawet w jednym zdaniu). Albo lepiej: układankę, której wszystkie elementy pod koniec idealnie dopasowują się do siebie, tworząc niesamowity obraz pewnego okresu w dziejach, pewnej familii i pewnego domu niedaleko Barcelony. Z pobrzmiewającą w tle nastrojową muzyką klasyczną (w odpowiednich momentach proponuję nastawić sobie płytę czy YouTube'a na wspominanych przez autora utworach - niezwykle poszerza to odbiór tekstu).
Chyba najbardziej dla mnie zaskakującą rzeczą w Cieniu eunucha - przyznaję, że Wyznaję ani innych dzieł autora nie czytałam wcześniej - jest jego... poczytność, lekkość. Właściwie bowiem z tego, co napisałam powyżej - wielostopniowej, wielowątkowej fabuły przedstawianej achronologicznie, przez kilku różnych narratorów, od czasu do czasu przetykanej rozmaitymi dygresjami - powinna wyjść książka jak Bracia Karamazow czy inna monumentalna opowieść, która jest piękna i ważna, ale którą czyta się mimo wszystko z trudem, przez długi czas i (choć byśmy się do tego nie przyznali głośno) pomijając niektóre fragmenty (powtarzam raz jeszcze: to nie musi być proza Dostojewskiego, ale chyba wszyscy znamy takie książki, które odbiły się mocno na kulturze, które warto przeczytać i których piękno doceniamy, ale które czyta się trudno). Dostałam natomiast książkę, którą można pochłonąć w dwa dni (jak to uczyniłam mimo początkowych drobnych trudności z przyzwyczajeniem się do stylu autora), z rzeczywistym zaangażowaniem zagłębiając się w historię (albo raczej: historie) bohaterów i im w pewien sposób kibicując, a jednocześnie mieć świadomość, że to właśnie jest prawdziwie dobra, pełna erudycji i niezwykle klimatyczna proza.
Wydanie Cienia eunucha z ogromną klasą (to znaczy: dyskretnie, bez ogromnych napisów w rodzaju Najlepsza katalońska powieść roku! albo Laureat najbardziej prestiżowych nagród literackich Katalonii!, ewentualnie Kup, postaw na półce, żeby wszyscy widzieli, jaki jesteś mądry, i daj nam zarobić) podkreśla, jak dobra jest to proza - porządne, solidne, w twardej oprawie, ze stylową okładką i idealnym, stosunkowo grubym papierem. Ogromne brawa dla zespołu redakcyjnego - w tej 500-stronicowej powieści znalazłam bodaj jeden błąd, błędzik wręcz, którego chwilę po lekturze nawet już nie pamiętałam. Ale, oczywiście, największy aplauz idzie do tłumaczki z języka katalońskiego Anny Sawickiej, która sprawiła, że książkę tę czyta się tak, jakby napisana została oryginalnie po polsku. Wszystko jest tu bowiem tak naturalne, tak logiczne, tak dobrze ujęte, że nie dziw, że za swoje przekłady filolożka jest publicznie nagradzana. Wydawnictwo Marginesy wydało jeszcze trzy książki Cabrego, wszystkie w przekładzie Anny Sawickiej, i choćby to jest bardzo powód, by po tę literaturę sięgnąć.
Cabre napisał książkę, którą może przeczytać i w pełni zrozumieć specjalista - od muzyki, literatury, Katalonii czy dowolnej kombinacji tychże - i po której lekturze będzie wręcz w stanie ekstazy wywołanej sztuką. To jednak nieważne, znika to gdzieś w mroku w obliczu drugiego, większego osiągnięcia Cabrego - tego, że ta sama książka jednocześnie jest opowieścią, którą może przeczytać normalny człowiek (tzn. bez specjalistycznej wiedzy), by potem stwierdzić, że to właśnie jest mistrzowska proza. Taka, która wciąga, wzrusza i coś po sobie zostawia w sercu. Uprzedzam: ta lektura może zabrać Wam sporo czasu, bo rzeczywiście trzeba się w nią wgryźć, żeby móc z przyjemnością chłonąć jej klimat. Ale warta będzie każdej spędzonej nad nią minuty. Idźcie i czytajcie, a ja sięgam po Wyznaję i inne dzieła Cabrego wydane w Polsce. Oto objawił mi się kataloński geniusz.
P.S. Jeżeli, tak jak ja, po lekturze (bo jeszcze raz namawiam - przeczytajcie koniecznie!) będziecie bać się, że nie zwróciliście na coś ważnego uwagi (choć pod koniec lektury intensywność tego uczucia u mnie gwałtowanie zmalała), poświęćcie chwilkę na poklikanie i poczytanie o tej powieści. O tym, że powstawała aż sześć lat, że wydana została w Polsce dwie dekady po oryginalnym wydaniu w Katalonii, o tym, że Miquel i jego trzykrotne wyparcie się domu może przypominać biblijnego św. Piotra. Warto!
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Księgarni Platon24.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz