sobota, 20 sierpnia 2016

KSIĄŻKA Oryginalne nie wiadomo, czyli Ian Tregillis "Wojny alchemiczne t. I. Mechaniczny" (wyd. Sine Qua Non)






Noszę w sobie ostatnio ogromny głód wszelkiej fantastyki - gdy więc zobaczyłam Mechanicznego na księgarnianych półkach, od razu wiedziałam, że muszę go przeczytać. Powieść Tregillisa stała się moim pierwszym spotkaniem z tzw. clockpunkiem (czyli historii, w których dominującą rolę odgrywają różne technologie oparte na sprężynach, nieco podobne do wynalazków Leonarda da Vinci) - i mimo kilku drobnych wad było to spotkanie bardzo udane.


Jax jest klakierem. Mechanicznym. Sługą i niewolnikiem, który musi swoje geas wykonywać jak najszybciej - inaczej ogarnia go fizyczny ból. Jax nie jest jedyny - w XVII wieku Christiaan Huygens stworzył pierwszego mechanicznego, potem drugiego, a następnie - dzięki całej armii - Holandia (czy raczej: Królestwo Niderlandów) zdobyła niepodzielną władzę w całej Europie (i nie tylko). Trzy stulecia później tylko Francja broni swoich przekonań, wciąż balansując na bardzo cienkiej granicy między wojną a pokojem. A tymczasem Jax nie może znieść pętających go więzów i zaczyna wyciągać rękę po swoją wolność. Wolność, której zdobycie zatrzęsie posadami Królestwa.

Przyznaję, że gdybym miała miliony dolarów, które mogłabym dowolnie inwestować, chętnie postawiłabym na ekranizację Mechanicznego. Porządną, hollywoodzką, z Peterem Jacksonem jako reżyserem (nadałby się też Kenneth Branagh, po świetnym Thorze na pewno zrobiłby z powieścią coś równie niesamowitego). Na ekran przeniosłabym świetną atmosferę powieści (wojna między wyraźnie zarysowanymi frakcjami zawsze bardzo dobrze się sprawdza w fantastyce, ale chodzi o ogólne dopracowanie szczegółów i klimat) i całe uniwersum (ach, i te odwrócone kolana mechanicznych!), ale całości nadałabym trochę więcej lekkości. Nie tylko po to, by inwestycja się zwróciła, bo ludzie (podobno) nie lubią ciężkich i mrocznych tematów, ale całej historii wyszłoby to na dobre*. Te  bowiem fragmenty, w których Tregillis pisze o kolejnych wydarzeniach, można połknąć w kilkadziesiąt minut, a te, w których zaczyna wchodzić w filozoficzne rozważania, wypadają pod względem poczytności nieco gorzej. Szczególnie że refleksje na temat wolnej woli, zniewolenia, godności i buntu dostarczane nam przez autora tak naprawdę nie są niczym nowym, że nie proponuje on nam ani nowego podejścia, ani nawet odkrywczego Złego. Albo chociaż takiego z określonymi motywacjami. Tutaj Złym jest Gildia, która jest złą organizacją, bo robi złe rzeczy i ogólnie jest zła. A szkoda, bo bardzo chętnie poczytałabym o kimś złym - nie o bohaterze, któremu kibicujemy, bo takiej Berenice do najcudowniejszych osób na świecie zaliczyć nie można - kto nie jest tak do końca czarno-biały.


Jednak nawet mimo tego braku lekkości (o którym jeszcze trochę za moment) nie mogę odmówić Mechanicznemu ogromnego ładunku świeżości. Może jest to spowodowane faktem, że nigdy jeszcze nie sięgnęłam po clockpunk (po steampunk i po większość odmian science-fiction też nie), a może tym, że ta książka rzeczywiście coś w sobie ma. Mechaniczne serca, geas, metageas, sieć różnych zależności, stosunek społeczeństwa do mechanicznych, kohabitacja nauki i mechanicznej magii oraz alchemii - to jest coś, o czym chcę czytać. Szczególnie że Tregillis robi coś, o czym wielu autorów często zapomina - rzeczywiście toczy historię alternatywną, tzn. wybiera sobie punkt w dziejach, do którego wszystko wyglądało tak samo jak w naszych realiach (tutaj jest to początek XVII wieku), a potem od niego wprowadza stopniowe zmiany. Mamy więc tutaj wojnę między kalwinistami i katolikami, mamy odkrytą Amerykę, która jest zdominowana przez Holandię, mamy inny układ sił również w Europie, mamy wreszcie odwołania do Jezusa, Biblii i Kartezjusza (i Spinozy, i prawie nikomu w tamtym świecie nieznanego Newtona). Urzekły mnie tutaj szczegóły - na przykład opisy całych protokołów bezpieczeństwa uaktywniających się, gdy dojdzie do buntu któregoś z klakierów.

Mam bardzo mieszane uczucia co do stylu całej opowieści - w wielu momentach (tak naprawdę w większości) jest on świetny, zgrabny, miejscami nawet lekki (jak w monumentalnych scenach pościgów czy niektórych walk, albo potyczek słownych prowadzonych przez Berenice). W innych natomiast Tregillis sprawia wrażenie, jakby nigdy nie słyszał o kursach kreatywnego pisania (podstawowa zasada: kreślić, kreślić, kreślić!) i upycha w swoich za długich zdaniach miliony niepotrzebnych epitetów. Jeżeli mamy fetor, to wiadomo, że jest on przeraźliwie cuchnący (czyli nie trzeba tego dodatkowo pisać), i tak dalej. Moje wątpliwości wzbudziło też dwukrotnie pojawiające się sformułowanie osiągać crescendo (crescendo w muzyce to sam proces zwiększania głośności, jego najgłośniejszy punkt to kulminacja), choć to akurat drobnostka, tak samo kilka literówek. Bo wierzcie mi, że przy tak rozbudowanych zdaniach czasem trudno jest śledzić główną ich myśl, a co dopiero za każdym razem wprowadzić bezbłędną ich interpunkcję. Podoba mi się też tłumaczenie, i zostawienie różnych obcojęzycznych wtrąceń w językach oryginalnych (oczywiście razem z odpowiednimi przypisami). Chciałabym w kolejnej części zobaczyć trochę więcej tematycznych ilustracji, które jeszcze bardziej pozwalałby nam zagłębić się w klimat (szczególnie jeśli miałyby być tak cudowne jak ta okładkowa), coś jak w Panu Lodowego Ogrodu Grzędowicza, ale nie zaprzeczę, że i pod tym względem Mechaniczny również teraz dobrze sobie radzi.


Okładka jest cudowna - jeżeli nawet nie lubicie szeroko pojętego fantasy, to powinniście tę książkę kupić, żeby postawić ją sobie na półce. Nie jestem przekonana jednak do umieszczania na niej rekomendacji od Krzysztofa Piskorskiego oraz od George'a R.R. Martina - choć wyobrażam sobie, że na dość sporą część czytelników to podziała. (Martin, choć tworzy genialne fabuły, pisać niestety nie umie. Piskorski natomiast, choć doceniłam niegdyś jego niesamowitą wyobraźnię i filmowy potencjał, w dość słabym Cieniorycie łatwo wpadał w ugrzecznienie i nieco banalny patos, przez co sprawił, że jego rekomendacja zbyt wiele dla mnie nie znaczy). 

Nie umiem Mechanicznego ocenić jednym zdaniem. Momentami przy tej książce bawiłam się genialnie, czasami siedziałam pochłonięta budowanym przezeń uniwersum, ale zdarzały się też chwile, w których trudno było mi brnąć dalej. Nie mogę też jasno określić, czym właściwie ta książka jest, ani czym chciała być - powieścią akcji? Mrocznym fantasy? Zawoalowanymi rozważaniami na temat niewoli? Wszystkim naraz? Co nie zmienia faktu, że wizja w niej ukazana jest niezwykle odświeżająca, jej bohaterów rzeczywiście się lubi i im kibicuje (bardzo dobre jest też to, że nikt tutaj co chwilę nie podkreśla, że Berenice jest kobietą, a przecież tak dobrze sobie radzi - po prostu jest, i tyle, tak samo jak inni mają ciemne włosy, tak ona jest kobietą). I choć widzę w tej książce kilka pomniejszych wad, które wypunktowałam wyżej, już cieszę się na część drugą - bo tak ciekawą wizję po prostu warto poznać. Polecam wszystkim, którzy dobrze czują się w różnych odmianach fantastyki, ale także tym, którzy szukają czegoś nowego.

* - niech nie zwiedzie Was początek, który jest nieco toporny. Tak jakby autor bardzo, bardzo chciał od razu przedstawić nam całość tworzonego uniwersum, nie rozumiejąc, że czytelnik niekoniecznie od razu gotowy jest na taki ładunek szczegółów. Po kilkudziesięciu stronach bowiem okaże się, że perypetie dobrze zarysowanego Jaxa i jeszcze lepiej napisanej Berenice intrygują, sprawiają, że chcemy jak najszybciej dowiedzieć się, co będzie dalej.


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz