Jestem jedną z niewielu osób, które wierzą polecajkom. Jeżeli przeczytam/usłyszę, że jakaś książka/film/płyta są genialne/niesamowite/świetne, to można mieć pewność, że się za nie zabiorę (może nie od razu, wiadomo - harmonogram - ale na pewno zapiszę je na swojej Magicznej Liście). W drugą stronę nie zawsze to działa (szczególnie jeśli opinie są podzielone), bo staram się brać poprawkę na swoją miłość do sztuki w ogóle i pewien wrodzony sceptycyzm moich znajomych. Z Szeptuchą Katarzyny Bereniki Miszczuk doświadczyłam tej pierwszej sytuacji - w której nagle wszystkie blogi i portale literackie mówiły, żeby natychmiast tę książkę czytać, bo jest świetna. I choć zobaczyłam w niej kilka wad (dość, przyznaję, nietypowych), dołączam do grona pozytywnie nastawionych recenzentów, i bardzo czekam na jej drugą część.
Pani Miszczuk - z wykształcenia lekarka (nareszcie ktoś używa tej formy i jest z niej dumny, brawo!), z powołania pisarka - zabiera nas... do XXI wieku w Polsce. Jest to jednak Polska nie ta, którą znamy z naszej codzienności, lecz Polska, która 1000 lat temu (później też nie) nie przyjęła chrztu, dalej jest monarchią, a absolwenci medycyny muszą odbyć roczny staż u tzw. szeptuch, wiejskich znachorek będących podstawowym ogniwem służby zdrowia. Główna bohaterka, Gosia, po otrzymaniu dyplomu tychże studiów zmuszona jest do wyjazdu w świętokrzyski las na takie praktyki - choć ze względu na jej niepowstrzymany lęk w stosunku do kleszczy i w ogóle wszystkiego, co łączy się z brakiem cywilizacji, nie jest zbyt z tej informacji zadowolona. Przerażenie Gosi wzmaga się, gdy spostrzega, że wszystkie bajki na dobranoc o słowiańskich bogach i stworach mogą wcale nie być bajkami, kleszcze to najmniejsze z jej zmartwień, a najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widziała, może nie mieć wobec niej dobrych intencji.
Szeptucha - nietypowo - zaczyna się odrobinę niezgrabnie (nietypowo, bo zazwyczaj to początek jest najbardziej dopieszczony, a schody zaczynają się dopiero potem). Pierwsze rozmowy czy wynurzenia głównej bohaterki są lekko infantylne (co jest też chyba kwestią tego, że Autorka chce nas porządnie wprowadzić w świat przedstawiony), nie pomaga również jej nastawienie pt. O rany, muszę złapać sobie faceta (jasne, że jest wprowadzone jako element humorystyczny, ale i tak - jak wiadomo od początku - wątek miłosny będzie bardzo udany, bo jak to tak, główna bohaterka miałaby nie mieć mężczyzny i żyć samotnie?). Jednak im dalej, tym lepiej - i po stu stronach nie można się oderwać (mi na połknięcie tej ponad czterystastronicowej powieści wystarczyło kilka godzin), bo główną bohaterkę, razem z jej hipochondrycznymi epizodami i najróżniejszymi perypetiami, zaczyna się po prostu niezwykle lubić. Szczególnie że Gosia, wbrew niektórym swoim przekonaniom, w gruncie rzeczy okazuje się niezwykle rozsądną kobitką, która nie miota się po swoim życiu, nie wiedząc, za co się zabrać, tylko zdecydowanie podejmuje potrzebne decyzje. Druga rzecz, że nie zawsze jej sposób wykonania danej aktywności jest udany - ale bardzo dobrze, bo dzięki temu pojawia się w powieści niezwykle sympatyczna warstwa humorystyczna, przy której można się naprawdę głośno zaśmiać.
Cudowna jest atmosfera Szeptuchy - pełna słowiańskich bogów, stworzeń, przepowiedni, czarów, ale także takiego swojskiego klimatu, z odwołaniami do naszej historii i legend (no bo kto nie słyszał o Łysej Górze i sabacie czarownic podobno na niej rokrocznie urządzanym?). Wielkie szczęście wywołuje u mnie też to, że atmosfera nie jest spłycona (co często zdarza się w powieściach fantastycznych) - jeżeli spotykamy jakiegoś stwora albo boga, to ma on swoje własne cechy, które pozwalają na jego porządne zapamiętanie; jednocześnie większość tych magicznych stworzeń nie jest jednoznacznie zła czy dobra (tutaj znów wielki plus). A, i jeszcze jedno: pan Dareczek absolutnie rządzi! (Tak, wiem, że napisałam to bardzo kolokwialnie, ale co poradzę - jego krótki epizod jest jednym z najlepszych - najbardziej wyrazistych - w całej książce.)
Jeżeli chodzi o konstrukcję postaci - jako że jest to pierwsza część, to na pewno większość wątków zostanie jeszcze rozwinięta (czyżby więcej Sławy i Radka?), więc trudno mi w tym momencie wszystko porządnie ocenić. Na pewno na uznanie zasługuje postać Gosi - trochę z fobiami, trochę delikatnej, trochę zdecydowanej, a trochę niemogącej się powstrzymać przed wpatrywaniem się w wyrobione mięśnie brzucha pewnego mężczyzny. I choć moja feministyczna strona krzyczy, że Gosię można by jeszcze trochę charakterologicznie rozbudować, i sprawić, żeby miała nieco ambitniejsze cele w życiu niż bycie w związku, o tyle przyznaję, że jej zachowania są bardzo wiarygodne. Obok Gosi występuje także bardzo dobrze napisana szeptucha - z jednej strony łapiąca klientów na gwarę, garb przaśną chustkę i mądrze wyglądający regał z miksturami, a z drugiej mieszkająca w nowoczesnej willi i posiadająca w piwnicy cały arsenał. Na tle obu kobiet niestety najsłabiej wypada Mieszko, którego główną cechą jest bycie przystojnym, silnym i opiekuńczym. I o ile bardzo miło się o kimś takim czyta, a jeszcze milej o jego perypetiach miłosnych, i całym sercem mu kibicuję, o tyle literacko chciałabym, żeby nie był taki jednostronnie idealny (tzn. pojawiają się oczywiście drobne wzmianki o jego bezwzględności, ale nie są one za bardzo wyeskponowane; może w drugiej części?).
Mimo jednak tych paru niedociągnięć charakterologicznych przyznaję w tym miejscu, że książka jest na tyle wciągająca, że rzucamy się wraz z nią w wir przygody, i podczas jej lektury nic ani nikogo nie analizujemy - jesteśmy zbyt zajęci śledzeniem akcji. Dla Szeptuchy porzuciłam swoje wieczorne plany oglądania jednego z ulubionych seriali, podczytywałam ją też przy kolacji, bo chciałam jak najszybciej wiedzieć, co stanie się dalej. Ogromny plus więc za umiejętność wciągnięcia w klimat i w fabułę, i jeszcze jeden - za to, że choć w książce obecne są drobne wady, to podczas samej lektury się ich nie widzi, wynikają one dopiero z dalszych procesów myślowych.
Na koniec tradycyjnie kilka pochwał i uwag co do technicznej strony przedsięwzięcia. Uwielbiam wszelkie lekarskie, specjalistyczne wtrącenia autorki łączące się z jej wykształceniem - nadają one powieści charakterystycznego tonu, a jednocześnie są cudownym elementem humorystycznym. Jeżeli chodzi o okładkę - z jednej strony szkoda, że książka wydana została tylko w dość nietrwałej miękkiej oprawie, z drugiej jestem absolutnie zachwycona wystającymi elementami w postaci nie tylko literek, ale także finezyjnych paproci (w ogóle jestem zdania, że wystające elementy na okładce to jedna z najlepszych rzeczy, jaka może się z wydawniczego punktu widzenia książce przytrafić). Zdjęcie, choć samo w sobie ładne, ma się średnio do treści (Gosia miała o wiele dłuższe włosy, opadłe ramiączko również do mnie nie przemawia), natomiast grzbiet książki jest cudowny i ślicznie wygląda na półce czy na stosiku wraz z innymi książkami. Nie jestem przekonana też do hasła reklamowego (Taka miłość zdarza się raz na tysiąc lat), bo, choć Szeptucha ma w sobie bardzo rozbudowany wątek romansowy, to jest w niej o wiele więcej niż tylko historia mężczyzny i kobiety, jakich napisanych już zostały miliardy.
(A tak Szeptucha wygląda wśród innych książek. Zdjęcie z mojego Instagrama, @nerwslowa) |
W tym miejscu robię kolejny akapit, żeby jeszcze bardziej zaakcentować to, co teraz napiszę. W książce Katarzyny Miszczuk znalazłam... ZERO błędów interpunkcyjnych i ortograficznych. I choć oczywiście nie znaczy to, że ich tam nie ma, to najprawdopodobniej brak błędów ewidentnych, utrudniających czytanie (a takie są najgorsze). Jest to pierwsza książka chyba od pół roku, w której nie znalazłam żadnego błędu (a zawsze na to zwracam szczególną uwagę). Czapki z głów dla autorki, redakcji, korekty i wszystkich, którzy się do tego stanu przyczynili.
Rozpisałam się bardzo - bo też było o czym pisać. Szeptucha to książka, przy której bawiłam się znakomicie, idealna na poprawę humoru, dostarczająca dużo śmiechu i akcję, od której nie sposób się oderwać. Autorka stworzyła świetne uniwersum, z genialną atmosferą wypływającą z kart książki, miała pomysł na bohaterów (nie tylko tych pierwszoplanowych) i fabułę. I choć kilka rzeczy można by poprawić, to mimo wszystko Szeptucha pozostaje powieścią świetną, po której drugą część pójdę do księgarni od razu w dzień premiery. A na razie książka idzie w obieg wśród znajomych czytelników i czytelniczek, bo mam pewność, że każdemu, kto po nią sięgnie, dostarczy mnóstwo czytelniczej radości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz