niedziela, 28 lutego 2016

KSIĄŻKA: "Młodość" Paolo Sorrentino (Dom Wydawniczy REBIS)







Jestem zdania i zawsze go bronię że to nie jest tak, że książka jest lepsza niż film czy odwrotnie. Te dwie formy są po prostu inne jednej osobie może bardziej przypaść do gustu jedna, a komuś innemu – druga, ale wrażenie to nie jest w żadnym razie obiektywne. Dlatego, czytając Młodość Paolo Sorrentino (który wyreżyserował wcześniej film o tym samym tytule, a potem po prostu zbeletryzował jego scenariusz), starałam się wymazać z pamięci wszystko to, co myślałam wcześniej o jego filmie, i podejść do książki ze świeżym umysłem. Czy mi się to udało?

Zapraszam do recenzji!







Pierwszym, co rzuca się w oczy czytelnika, jest specyficzny, bardzo nowoczesny styl czasowniki w czasie teraźniejszym, krótkie zdania, duże skupienie na szczegółach budujących nastrój (jak padające światło, uczucia malujące się na twarzach rozmówców, rozbrzmiewające dźwięki). Takie werbalne wypunktowanie pewnych niuansów jest ciekawe, ponieważ pozwala na jeżeli oglądało się wcześniej film w reżyserii Paolo Sorrentino dostrzeżenie niektórych szczegółów, które mogły umknąć nam podczas seansu. Dzięki temu zabiegowi możemy również dogłębniej poznać pierwotną wizję reżysera filmu i próbować dojść do klucza, którym posługiwał się, dobierając obsadę.


Fred, wybitny kompozytor, oraz Mick, reżyser światowej sławy, przyjaciele od wielu lat, wypoczywają w szwajcarskim kurorcie, na swej drodze napotykając najróżniejsze osobliwości Miss Świata, zdesperowanego aktora, zatrważająco otyłego mężczyznę, który... A wszystko to w atmosferze z jednej strony zadziwiająco spokojnej (zadziwiająco, bo wbrew pozorom w kurorcie dzieje się ogrom ciekawych rzeczy, trzeba tylko wiedzieć, jak patrzeć), z drugiej nostalgicznej, pozwalającej na swego rodzaju rozliczenie się z przeszłości i wspominanie swojej życiowej historii. 


Sorrentino udaje się zrobić coś niezwykle ciekawego mimo że zarówno w filmie, jak i w książce jest bardzo niedosłowny (a może właśnie dzięki temu?), przedstawia nam szereg różnych ludzkich historii w pewien sposób tragicznych, tchnących nostalgią za starymi czasami. Każdy z bohaterów (również tych drugoplanowych) ma swoją opowieść, każdy właściwie mógłby usiąść i od ręki napisać własną autobiografię, która miałaby szansę, by znaleźć się na listach bestsellerów. I to jest właśnie największy atut tej artystycznej kreacji Sorrentino że jego (przypadkowy?) splot wątków różnych postaci ma ogromny ładunek emocjonalny i że losy każdej z nich, choć ujęte przez autora bardzo krótko, można przemyśliwać godzinami. Każdy jest bowiem starannie dopracowany i rozwinięty, a jednocześnie - niedookreślony. I choć może akcja książki nie obfituje w wybuchy, pościgi i inne elementy, które zazwyczaj przyciągają uwagę, na pewno chce się do końca poznać losy przedstawionych postaci. I przede wszystkim postacie te z nami zostaną po lekturze na długi, długi czas (a to się zdarza rzadko, szczególnie w tak krótkich opowieściach).


Ale nieważne, jak bardzo jestem zachwycona głębią przedstawionych postaci i ich historii, muszę napisać też o jednej rzeczy, która mi przeszkadzała. Do lektury zabrałam się już po seansie filmu, którego oglądanie zakończyłam całkowicie zachwycona pięknem kadrów i historii. I muszę przyznać, że czytało mi się Młodość mimo wszystko nieco gorzej, niż oglądało. (Z drugiej strony jednak każdy miłośnik sztuki przyzna, że jakiekolwiek dzieło bez Michaela Caine'a wypada gorzej niż jakiekolwiek dzieło z Michaelem Cainem, więc czuję się tutaj nieco usprawiedliwiona.) Niestety, niepowtarzalny, nostalgiczny nastrój tak pięknie wyrzeźbiony w genialnym filmowym pierwowzorze podczas zamiany scenariusza na książkę został gdzieś zgubiony – czy to przez nowoczesny styl, czy przez to, że książka po prostu nie jest filmem i praktycznie nigdy jej treść nie będzie tak plastyczna jak treść filmu. A szkoda, bo w Młodości to właśnie nastrój był drugą ogromną siłą dzieła (obok genialnie wykreowanych bohaterów).



Jednak nawet mimo tego dysonansu poznawczego uważam, że dobrze jest Młodość też przeczytać (choć zdecydowanie polecam zrobić to przed seansem). Bo opowieści o poszczególnych bohaterach, choć może stworzone dość skąpymi środkami wyrazu, są tutaj - w mojej ocenie mistrzostwem. Chyba muszę się w twórczość Sorrentino bardziej zagłębić. A na razie z uśmiechem nostalgii wspominać będę Micka, Freda, Lenę, Brendę i jeszcze parę innych osób. Choć raczej w ich wydaniu filmowym niż książkowym...



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Domowi Wydawniczemu REBIS.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz