Zaczęłam liczyć i wyszło mi, że do Oscarów już bardzo, bardzo niedługo, a ja jeszcze nie obejrzałam wszystkiego, co chciałam obejrzeć przed ich wręczeniem. Zaczęłam więc niektóre filmy oglądać masowo (tzn. jeden po drugim) i stwierdzam, że nie wszystkim jest sens poświęcać całą ogromną recenzję, szczególnie że premierę miały dawno, dawno temu w zeszłym roku, i bardzo często warto je obejrzeć nie w celu rozkoszowania się sztuką filmową, tylko z konkretnego powodu (dla aktorki, dla jednej sceny itd.). Zapraszam więc na pierwszą część Błyskawicznego Przeglądu Oscarowego, w którym pod lupę wezmę trzy filmy - W głowie się nie mieści, Kopciuszka oraz 45 Years. Ich wspólnym mianownikiem jest również to - co mnie zaskoczyło - że wszystkie opowiadają o kobietach, choć na zupełnie różnych etapach życia. Ciekawe. Zanurzmy się zatem w to sobotnie popołudnie w świat filmu i poczytajmy o tym, co ta Akademia znowu wykombinowała.
W głowie się nie mieści, reż. Pete Docter
Na pierwszy rzut klawiatury idzie animacja, która zdobyła ostatnimi czasy rzesze fanów. Moim zdaniem - słusznie. Film opowiada o dziewczynce imieniem Riley, której zachowaniem rządzą Radość, Smutek, Strach, Odraza oraz Gniew, małe sympatyczne stworki. Życie Riley opiera się głównie na Radości, pewnego dnia jednak rodzice dziewczynki zarządzają przeprowadzkę do innego stanu, a Radość i Smutek... w pewnym sensie wyparowują. Nie mam zamiaru zdradzać całego scenariusza, powiem jedno: tak oryginalnej wariacji na temat mózgu jeszcze nie widziałam.
W głowie się nie mieści to jedna z tych animacji, których akcji nie śledzi się na zasadzie ojeeeej, ale to było fajne, jak byłam mała i sobie oglądałam cały czas takie bajki, bardziej odbywa się to w stylu ooo, ale ciekawe ujęcie tematu, nie pomyślałam o tym wcześniej. Nie ma tutaj też głupich, okołogenitalnych żarcików z cyklu tylko dla dorosłych. Jest to bajka rzeczywiście mądra, a nie tylko śmieszna i pełna akcji (choć takie Minionki też zawsze dobrze obejrzeć). I ja też - mimo że lubię filmy ambitne i takie raczej dla widza dojrzałego - świetnie się na tym dziele bawiłam, bo zawsze dobrze popatrzeć na swoje własne emocje pod innym kątem. I, choć może to troszkę naiwne (no ale dajcie spokój, to jest film dla dzieci, nie mogą wszyscy na koniec umrzeć albo być nieszczęśliwi), przekonać się, że Smutek też jest w życiu potrzebna.
Do genialnego scenariusza dochodzą jeszcze bezbłędna animacja oraz wzorowy dubbing, jak to u Pixara. Czegóż więcej chcieć? I nie, nie mam żadnego dziecka na podorędziu, więc nie wiem, jak takowej istocie podobałby się seans, wiem natomiast, że z dorosłych nie tylko ja jestem zadowolona po obejrzeniu, bo film ogólnie zebrał bardzo dobre recenzje i w kategorii filmów animowanych jest praktycznie murowanym zwycięzcą. Nominację zgarnął także w kategorii scenariusza oryginalnego (tzn. niebazowanego np. na książce), gdzie walczyć będzie ze Spotlight, Mostem szpiegów, Ex Machiną i Straight Outta Compton. I wydaje mi się, że wcale nie przegrywa w przedbiegach...
Kopciuszek reż. Kenneth Branagh
Kolejna bajka, tym razem przeznaczona głównie dla dziewczynek i osób, które potrafią docenić kostiumy (za które Cinderella zdobyła nominację). Niestety, kolejna interpretacja słynnej bajki filmowi W głowie się nie mieści albo wielu innym adaptacjom może jedynie czyścić buty, jeżeli chodzi o scenariusz.
Akcję wszyscy znamy - szczęśliwe dzieciństwo, śmierć matki, okropna, krwiożercza macocha i dwie złośliwe przyrodnie siostry, śmierć ukochanego ojca, zamiana w służącą, bal, matka chrzestna, książę, ślub, hurra. Filmowa wersja nie robi z tym nic specjalnego, po prostu to przedstawia - dodając jedynie słowa matki Kopciuszka wypowiedziane na łożu śmierci: Miej odwagę i bądź miła. Pomijamy jawny patos, w końcu to film dla dzieci, ale w dobie księżniczek, które biorą sprawy we własne ręce - Meridy Walecznej, najnowszej Roszpunki, Isabelli z Galavanta, kurczę, nawet Esmeraldy i Mulan, albo Elsy i Anny z Krainy Lodu - czy naprawdę tworzenie kolejnej księżniczki, której największą zasługą jest to, że jest ładna, miła i daje sobą pomiatać, jest wskazane? Dzisiaj takie coś już nudzi i wydaje się po prostu wtórne i trochę głupie. I jasne, że sama historia jest po prostu trudna do feminizacji - ale czy naprawdę nie można tej bohaterce dodać choć odrobiny tupetu?
Niestety, główna aktorka, Lily James (znana np. z Downton Abbey; w tym roku niesamowicie czekam, aby zobaczyć ją w filmie Duma i uprzedzenie i zombie) nie robi absolutnie NIC, aby swoją bohaterkę w jakikolwiek sposób uwiarygodnić czy dokonać jej heroizacji, po prostu ładnie wygląda (o co jej w sumie nietrudno), jest słodka, milutka i niewinna. Jedyny zryw ku wolności zalicza, gdy galopem rzuca się do lasu, w którym po raz pierwszy spotyka księcia - i, ukontentowana dialogiem, wraca do swojej macochy. Nie wspominam już o takich idiotyzmach, gdzie Lily, nieśmiała dziewczyna niby bojąca się wejść do pałacu, w pośpiechu wbiega do sali balowej, gdzie, zupełnie niespeszona kilkoma setkami osób na nią patrzących, powoli idzie po schodach i staje na samym środku. Taaaak... Obawiam się też, że Lily będzie już niebawem chora na syndrom Keiry Knightley - czyli że grać będzie jedną rolę, jedną miną (inteligentnej brytyjskiej damy), a wszystkie próby wyjścia ze swojego emploi kończyć się będą katastrofalnie (przypominam tutaj, z wzdrygnięciem, Niebezpieczną metodę).
Jest o wiele lepiej, jeżeli chodzi o drugi plan. Cate Blanchett nie zawodzi (choć do wybitności np. z Blue Jasmine pozostawia dość spory dystans), świetna jest natomiast Sophie McShera, która sceną przy fortepianie kolejny raz pokazuje, jak genialną jest aktorką (co jest jeszcze bardziej widoczne, gdy przez ostatni tydzień słuchało się głównie muzyki z Galavanta). Jedna scena jest natomiast genialna - scena z dobrą Wróżką Chrzestną (Helena Bonham Carter). Helena wygląda tutaj może trochę nie jak Helena, ale na pewno jak ona się zachowuje, czyniąc tę scenę czymś, dla czego warto obejrzeć cały film. (Co odrobinkę psuje Lily, wijąc się jak w konwulsjach, gdy dostaje nową sukienkę, ale nieważne). Plus świetne efekty - cudo.
Zachwycają natomiast całkowicie kostiumy (za które Kopciuszek dostał nominację) i chwilowo sądzę, że razem z Dziewczyną z portretu i może ewentualnie Mad Maxem zupełnie deklasują Zjawę (ale jeszcze nie widziałam Carol). Ogrom pracy włożonej w wymyślanie, projektowanie, szycie i dobieranie tak wielkiej liczby strojów, do tego tak fantazyjnych i po prostu odjechanych, powinien zostać w jakiś sposób uhonorowany - nawet jeżeli sam film do wybitnych nie należy. Dla kostiumów jednak (i dla fenomenalnej Heleny!) warto poświęcić te dwie godzinki ze swojego życia i zachwycić się milionami warstw pięknego materiału. I pięknymi, szklanymi pantofelkami, które dla mnie - miłośniczki wysokich obcasów - od dzisiaj stają się wielkim marzeniem. (Swoją drogą, tutaj bardzo ciekawy artykuł na temat kosztu takich butów. Autorowi wyszło ok. $2300, co daje gdzieś 10000 złotych. Hm... chyba muszę poszukać jakiegoś bogatego księcia...).
Ostatni film mówi o kobiecie już dorosłej, zamężnej już od czterdziestu pięciu lat (wyobrażacie sobie tyle czasu z jednym człowiekiem?). Małżeństwo właśnie planuje przyjęcie z okazji swojej kolejnej rocznicy, gdy do mężczyzny przychodzi list o odnalezieniu ciała jego tragicznie zmarłej przed wielu, wielu laty dziewczyny. Wiadomość ta zmienia wiele w małżeńskim życiu - oboje bowiem muszą tę informację przetrawić, i zastanowić się nad tym, co dalej.
Ten kameralny film obfitujący w piękne, brytyjskie plenery, nabiera wyrazu dzięki powoli - acz nie nudnawo - rozgrywającej się akcji, dzięki niuansom świetnej gry aktorskiej i dzięki ładunkowi emocjonalnemu niesionemu przez fabułę. Dramat kobiety, która czuje się tą drugą, został tu pięknie przez Charlotte Rampling oddany (nominacja). Oczywiście ktoś, kto nie gustuje w brytyjskim kinie, musi najpierw przyzwyczaić się do typowo brytyjskiego aktorskiego sposobu wyrażania emocji - stania i nicniemówienia. Mi jednak to bardzo odpowiada, i choć nie powiem, że 45 Years jest filmem wybitnym i będę do niego wracać po kilkanaście razy, muszę przyznać, że na pewno wybitna jest rola Charlotte. I chociaż nie do końca akceptuję końcówkę filmu jako wiarygodną, powiem, że rzeczywiście co jakiś czas do niej wracam myślami, aby spróbować objąć ją swoim małym rozumkiem. Na pewno chciałabym dzieło zobaczyć jeszcze raz, gdy będę sześćdziesięcioletnią, stateczną panią - zastanawiam się, co wtedy podczas seansu poczuję. Na razie jednak zdecydowanie polecam tym, którzy lubią taką brytyjską kameralność. I tym, którzy wiedzą, że Charlotte Rampling nie może zagrać źle.
Zachwycają natomiast całkowicie kostiumy (za które Kopciuszek dostał nominację) i chwilowo sądzę, że razem z Dziewczyną z portretu i może ewentualnie Mad Maxem zupełnie deklasują Zjawę (ale jeszcze nie widziałam Carol). Ogrom pracy włożonej w wymyślanie, projektowanie, szycie i dobieranie tak wielkiej liczby strojów, do tego tak fantazyjnych i po prostu odjechanych, powinien zostać w jakiś sposób uhonorowany - nawet jeżeli sam film do wybitnych nie należy. Dla kostiumów jednak (i dla fenomenalnej Heleny!) warto poświęcić te dwie godzinki ze swojego życia i zachwycić się milionami warstw pięknego materiału. I pięknymi, szklanymi pantofelkami, które dla mnie - miłośniczki wysokich obcasów - od dzisiaj stają się wielkim marzeniem. (Swoją drogą, tutaj bardzo ciekawy artykuł na temat kosztu takich butów. Autorowi wyszło ok. $2300, co daje gdzieś 10000 złotych. Hm... chyba muszę poszukać jakiegoś bogatego księcia...).
45 Years reż. Andrew Haigh
Ostatni film mówi o kobiecie już dorosłej, zamężnej już od czterdziestu pięciu lat (wyobrażacie sobie tyle czasu z jednym człowiekiem?). Małżeństwo właśnie planuje przyjęcie z okazji swojej kolejnej rocznicy, gdy do mężczyzny przychodzi list o odnalezieniu ciała jego tragicznie zmarłej przed wielu, wielu laty dziewczyny. Wiadomość ta zmienia wiele w małżeńskim życiu - oboje bowiem muszą tę informację przetrawić, i zastanowić się nad tym, co dalej.
Ten kameralny film obfitujący w piękne, brytyjskie plenery, nabiera wyrazu dzięki powoli - acz nie nudnawo - rozgrywającej się akcji, dzięki niuansom świetnej gry aktorskiej i dzięki ładunkowi emocjonalnemu niesionemu przez fabułę. Dramat kobiety, która czuje się tą drugą, został tu pięknie przez Charlotte Rampling oddany (nominacja). Oczywiście ktoś, kto nie gustuje w brytyjskim kinie, musi najpierw przyzwyczaić się do typowo brytyjskiego aktorskiego sposobu wyrażania emocji - stania i nicniemówienia. Mi jednak to bardzo odpowiada, i choć nie powiem, że 45 Years jest filmem wybitnym i będę do niego wracać po kilkanaście razy, muszę przyznać, że na pewno wybitna jest rola Charlotte. I chociaż nie do końca akceptuję końcówkę filmu jako wiarygodną, powiem, że rzeczywiście co jakiś czas do niej wracam myślami, aby spróbować objąć ją swoim małym rozumkiem. Na pewno chciałabym dzieło zobaczyć jeszcze raz, gdy będę sześćdziesięcioletnią, stateczną panią - zastanawiam się, co wtedy podczas seansu poczuję. Na razie jednak zdecydowanie polecam tym, którzy lubią taką brytyjską kameralność. I tym, którzy wiedzą, że Charlotte Rampling nie może zagrać źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz