poniedziałek, 22 lutego 2016

FILM: "Brooklyn" reż. John Crowley, czyli (nie)błoga naiwność (lekkie spoilery)





Historia imigrantki, która z Irlandii jedzie do Ameryki, osadzona w latach 50., ze scenariuszem napisanym przez Nicka Hornby'ego. Nieeee, absolutnie nie wiadomo, czego się spodziewać, w ogóle. Ale cóż - obejrzeć trzeba, bo trzy nominacje do Oscara, i jeszcze Domhnall Gleeson (choć w roli praktycznie epizodycznej, względnie trzecioplanowej), którego powoli zaczynam uwielbiać (swoją drogą - przegryw życia - zagrać w czterech filmach nominowanych w danym roku do Oscara i nie dostać żadnej nominacji). Niestety - Brooklyn to film tyleż przyjemny, co przeciętny i raczej nieangażujący.


Saoirse Ronan (znana np. z Intruza, Grand Budapest Hotel, Pokuty) gra tutaj Ellis Lacey, irlandzką dziewczynę pracującą w sklepie. Ellis udaje się - z pomocą znajomego duchownego mieszkającego w Stanach - dostać wizę i tak oto wyrusza do Ameryki, by tam ułożyć sobie życie. I... no, i właściwie to tyle się tam dzieje. Ponieważ to romans, i to pisany przez już wspomnianego Nicka Hornby'ego (który zaadaptował powieść Irlandczyka Colma Toibina), wiadomo, że będą tam oczywiście miłość, tęsknota i śmierć bliskiej osoby, i nie da rady od tego uciec. Scenariusz jednak został doceniony, bo Brooklyn dostał nominację za najlepszy scenariusz adaptowany - i może dobrze, bo trzeba mu przyznać, że jest sprawny i nieprzegadany (choć nie jest w stanie ustrzec się od wszelkich fabularnych klisz, i... ale o tym za moment).


Brooklyn dostał też nominację za pierwszoplanową rolę Saoirse Ronan, która rzeczywiście dobrze gra. Mam z jej kreacją natomiast taki problem, że nie za bardzo podczas seansu jej kibicowałam. To znaczy, gdy jest po raz pierwszy w Ameryce i próbuje się tam odnaleźć, całym sercem jesteśmy z nią, natomiast podczas jej chwilowego powrotu do Irlandii miałam ochotę rzucić czymś ciężkim w telewizor (na szczęście ograniczyłam się jedynie do krzyczenia Idiotko, wracaj do Stanów, Ty idiotko! i tak dalej). Serio, jeżeli się komuś coś obiecało, to się to robi, i tyle. Nie pomógł też fakt, że Domhnall Gleeson, który - trzeba przyznać - bardzo dobrze kreuje swoją postać, był dla mnie jednak zdecydowanie antypatyczny. I to była dla mnie największa słabość tego filmu - który chciał pokazać rozterki imigrantki, z jednej strony tęsknotę za domem rodzinnym, a z drugiej chęć lepszego życia. I owszem, pokazał - ale cóż z tego, skoro nie było to przekonujące? Nie wiem tylko, czy jest to kwestia gry aktorskiej Saoirse, czy scenariusza - choć zdecydowanie stawiałabym na to drugie.


Na drugim planie bardzo cieszy Julie Walters, która rzeczywiście się tutaj wybija jako właścicielka stancji, w której mieszka główna bohaterka. Trzy mniej znane aktorki - Jessica Pare, Eve Macklin oraz Jane Brennan - także radzą sobie całkiem nieźle, jednak trzeba przyznać, że cały film należy do Saoirse, która innym nie daje zbyt dużego pola do popisu. Przyznam też, że rozczulił mnie Emory Cohen, który, jak się okazało, grał też w moim ukochanym Smashu, ale zmienił się tak, że w ogóle go nie rozpoznałam (dopiero potem sprawdziłam).


Z rzeczy mniejszych, acz istotnych: są tutaj bardzo ładne kadry, a scenografia dobrana jest do kraju, w którym kręcony jest film. Irlandia jest nieco ponura, przyciemniona, podczas gdy Nowy Jork aż promienieje. Mimo to parę razy zdenerwowała mnie kamera z ręki - może się nie znam, ale wolę, gdy obraz jest stabilny, chyba że dostanę wyraźne uzasadnienie dla zmiany. 

I... w zasadzie to tyle, i nie mam o czym więcej pisać. Bo też Brooklyn jest produkcją idealną na filmową niedzielę - wykonaną i zagraną na bardzo przyzwoitym poziomie, z bardzo przyjemną muzyką, całkiem dobrymi kadrami i scenariuszem naiwnym jak pamiętnik dziewiętnastowiecznej pensjonarki, z dobrym zakończeniem, paroma zabawnymi momentami i stereotypami kulturowymi (no bo przecież wszyscy wiedzą, że Włosi jedzą tylko makaron!). I choć można powiedzieć, że film to piękna opowieść o emocjach i tęsknocie, to można też powiedzieć, że jest on po prostu trochę mdły i łatwo da się zapomnieć, nawet mimo bardzo dobrej roli Saoirse Ronan. I nie jestem przekonana, że w zestawieniu z Cate Blanchett (choć Carol jeszcze przede mną) czy Charlotte Rampling Brooklyn powinien zostać wyróżniony nagrodą - choć dobrze, że Saoirse została nominowana, bo to da jej zapał do jeszcze lepszego wykorzystania swojego potencjału w najbliższym czasie. Sam Brooklyn jednak - nadaje się głównie na niedzielę, gdy będzie leciał w telewizji. No, chyba że ktoś lubi ckliwe opowiastki.



P.S. Już jutro zaczyna się dla mnie semestr letni - dlatego zmuszona jestem ograniczyć liczbę wpisów do czterech w tygodniu. Publikować będę przez cały tydzień oprócz śród i weekendów - choć nie wykluczam, że okazjonalnie zdarzyć mogą się posty w dni do tego nieprzeznaczone. O każdym informować będę na fejsbuku, na którym już teraz możecie polubić mój profil. Zapraszam!;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz