czwartek, 12 maja 2016

KSIĄŻKA: Znakomicie zakończona klaustrofobia, czyli Simon Beckett "Zapisane w kościach" (Wydawnictwo AMBER)




Znacie to uczucie, gdy macie robić milion różnych rzeczy, ale trafiacie na książkę, pod wpływem której mówicie No, jeszcze tylko jeden rozdział i biorę się do roboty!, a po trzech godzinach spostrzegacie, że ten jeden rozdział przeistoczył się w dziesięć? Ja ostatnio tego doświadczam go rzadko, ale to chyba sprawia, że jeszcze bardziej je doceniam. Z tego powodu zmieniłam więc wszystkie swoje najbliższe plany (również blogowe, dzisiaj miała być recenzja prześwietnego serialu - ale spokojnie, nie ucieknie) i oddałam się czytaniu i opisywaniu znakomitego kryminału brytyjskiego autora, którego twórczości nie zgłębiałam wcześniej, bo... nie mogłam się przekonać do jego nazwiska. Panie i Panowie, powitajmy Zapisane w kościach Simona Becketta!




 Książka Becketta to druga część jego (już teraz) sagi o doktorze Davidzie Hunterze, obecnie parającym się badaniem zwłok. David w dniu, w którym ma wrócić do londyńskiego domu do swojej ukochanej, wezwany zostaje na jedną z wysp na Hebrydach, by zbadać tam zwłoki odnalezione przez miejscowego byłego policjanta. W tajemniczych okolicznościach zginęła kobieta - szybko okazuje się, że została zamordowana, jednak wyspa zostaje na skutek sztormu odcięta od komunikacji z lądem i Hunter nie może liczyć na pomoc fachowców zajmujących się zabezpieczaniem i dokumentowaniem śladów na miejscu przestępstwa. Na dodatek niedługo okaże się, że ktoś bardzo usilnie próbuje przeszkodzić w śledztwie.

Kryminał Becketta jest kwintesencją najlepszych cech kryminału. Mamy tutaj skomplikowaną (o wiele bardziej niż wydaje się na początku) intrygę, rosnące napięcie i budzące ciekawość wydarzenia, których wir jest w stanie nas porwać i nie wypuścić, dopóki nie zakończymy lektury. Beckett ciekawie buduje punkt kulminacyjny (wywołując skrajne uczucia) - i gdy, nieco rozczarowani, będziemy chcieli stwierdzić, że to kolejna opowieść z trupem w tle, której rozwiązanie przewidzieliśmy po piętnastu stronach, okaże się, że to wszystko to tylko gra autora z czytelnikiem, a prawda leży gdzie indziej. Zakończenie - wielopoziomowe i zostawiające miejsce na kolejne tomy (dwa z nich już powstały) - wywołuje w nas pragnienie natychmiastowego zaglądnięcia do części trzeciej (albo raczej jej pożarcie). 



Ale właściwie czym kryminał Becketta - oprócz nieco kpiarskiego zakończenia - odróżnia się od innych pozycji na rynku? Między innymi językiem. O ile dialogi czy ostatnie, kulminacyjne momenty, napisane są żywo i żwawo, czyli po prostu tak, jak wszyscy mówimy na co dzień (co jest rzeczą trudną do osiągnięcia), o tyle opisy czy pierwsze, te nieco spokojniejsze, rozdziały, zachwycają swoimi finezyjnymi porównaniami i metaforami (oczywiście później takowe też występują, tylko że wtedy zwraca się na to mniejszą uwagę, pragnąc dowiedzieć się, co wydarzyło się dalej).

Beckett świetnie kreuje też specyficzny nastrój klaustrofobii. Wyspa z początku zdaje się kolejnym miejscem zbrodni, ot, mieścina i przyległości jak wiele innych. Kiedy jednak rozpoczyna się sztorm, okropieństwo i makabryczność poszczególnych wydarzeń (opisywane, a jakże, ze wszystkimi szczegółami - czasem musiałam przystawać, żeby powiedzieć sobie, że to tylko książka) jakby przybierają na sile, wywołując w nas jeszcze większy niepokój. Otuchy nie dodają także bohaterowie - często dość antypatyczni, sfrustrowani, zniechęceni, ale przede wszystkim wiarygodni. (Co jest bardzo ważne w przypadku głównego bohatera, o którym niektórzy autorzy lubią zapominać, obdarzając go jedną cechą, tj. zmysłem obserwacji).


Lektura powieści Becketta niezwykle mnie ucieszyła - naprawdę dawno już nie czytałam naprawdę porządnego kryminału (książki Remigiusza Mroza z cyklu z Joanną Chyłką zaliczam do thrillerów prawniczych, Coben również pisze thrillery); z tego, co sprawdziłam, to właściwie od listopada (choć Dziewczyna z pociągu klasycznym kryminałem również nie jest; tym, którzy wytkną mi Morderstwa nad Shadow Creek Joy Fielding wydane przez Świat Książki zwrócę uwagę na słowo porządny). Takiego, przy którym bym się przestraszyła, zaciekawiła, zdziwiła. I - co ważniejsze - rzeczywiście wciągnęła w fabułę, bez myśli w rodzaju O maaaaaaatko, kolejny raz czytam o tym samym motywie albo No spoko, kilka godzin z życia poświęcone, i w sumie nic nie czuję. Zależało mi na głównym bohaterze, chciałam wiedzieć, co się wydarzy, a po lekturze od razu zaczęłam sprawdzać, czy moja biblioteka ma kolejne części. Czego chcieć więcej? Dlatego książkę Becketta polecam - a sama na pewno w bardzo niedalekim czasie sięgnę po Chemię śmierci (część pierwsza cyklu ), Szepty zmarłych, Wołanie grobu (odpowiednio trzecia i czwarta) oraz Dzień jak dzień, czyli opowiadanie z głównym bohaterem w roli głównej. Już nie mogę się doczekać!


P.S. Ponieważ za kryminałem zatęskniłam, w najbliższym czasie będę po ten gatunek sięgać częściej niż dotychczas. A już w sobotę - kilka słów na temat serialu perfekcyjnego w każdym calu. Zapraszam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz