wtorek, 10 maja 2016

KSIĄŻKA: Czytamy klasykę #2. Dwie Francje, czyli Stendhala "Czerwone i czarne" (Wydawnictwo MG)



Ostatnimi czasy czytam bardzo dużo nowości, pomyślałam więc, że - dla odmiany - czas na kolejny powrót do przeszłości w ramach cyklu Czytamy Klasykę. Dzisiaj pod lupę bierzemy książkę od Wydawnictwa MG, klasyka literatury francuskiej, dzieło o miłości i polityce, ambicji, poszukiwaniu własnego miejsca w życiu i lekkomyślności. Panie i Panowie, powitajcie Czerwone i czarne Stendhala!


Stendhal opiera swą opowieść na perypetiach Juliana Sorela, syna cieśli, który zamiast pracy fizycznej woli wytężać umysł i wręcz fotograficzną pamięć. Młodzieniec, wpatrzony w Napoleona, spragniony rozwojowej kariery, postanawia zostać księdzem (droga do bycia oficerem po klęsce wodza została dla niego, jako osoby z niższych sfer, zamknięta), zaprzyjaźni się więc z miejscowym proboszczem. Duchowny poleca Sorela merowi miasta jako guwernera dla jego synów. Mer przyjmuje młodzieńca, nie spodziewa się jednak, że jego żonę i Sorela połączy namiętność. Julian zmuszony będzie do wyjazdu - w miejsce, w którym kolejne uczucie już na niego czeka.

Stendhal nie pisał jednak tylko o miłosnych wynurzeniach młodzieńca i dwóch (!) zakochanych w nim kobiet - w Czerwonym i czarnym bowiem niezwykle ważna jest też warstwa portretująca Francję po Napoleonie. Francję niespokojną, wstrząśniętą tym, że jeden człowiek mógł swoimi wybitnymi umiejętnościami zmienić mapę polityczną Starego Kontynentu. W tym kontekście powieść staje się swego rodzaju kroniką XIX wieku (jak pisał o niej sam Stendhal), w której Francja napoleońska zderza się z Francją Burbonów, a rozkołysane przez Napoleona ambicje młodych plebejuszy i ich pragnienie zmiany są boleśnie dławione w zarodku. I choć laikowi trudno z dzisiejszego punktu widzenia w jakikolwiek sposób warstwę społeczną przez Stendhala ukazaną ocenić, wątek miłosny wciąż jest w pewien sposób aktualny. (Ileż to razy my, kobiety, przekonywałyśmy się, że najbardziej atrakcyjny spośród wielu mężczyzn jest dla nas akurat ten, który nie okazuje nam żadnego zainteresowania?)

Sposób portretowania miłości i uczuć w ogóle przez Stendhala jest w ogóle rzeczą ciekawą, gdy porównamy go z tym w powieściach współczesnych - bo mimo że podczas lektury wiele przeczytamy o wewnętrznych przemyśleniach bohatera (który podczas historii przechodzi jedną z najsubtelniejszych i najciekawszych przemian w literaturze), często najbardziej kluczowe dla fabuły zdarzenia zostaną przez autora ledwie wspomniane jednym zdaniem. (Co z dzisiejszego punktu widzenia dziwi chyba najbardziej - gdy w jednym momencie Sorel zachwyca się dłonią pani de Renal, a po dwóch stronach już dobiera się do niej w sypialni.) Takie specyficzne z dzisiejszego punktu widzenia ujęcie sprawy pozwala na nowo ocenić czy nawet docenić wiele dzieł powstałych po Czerwonym i czarnym.

Książka Stendhala opiera się jednak nie tyle na fabule i kolejnych namiętnościach, ale na genialnej wprost konstrukcji głównego bohatera. Julian, młody plebejusz, w swojej osobie łączy dwa główne elementy: namiętność (czerwoną) i wyrachowanie (czarne). Z jednej strony jego serce szaleje za kolejnymi kobietami, z drugiej rozsądek każe mu wciąż się kształcić, podążać za karierą czy wreszcie wobec obu tych kobiet obierać pewne techniki (zahaczające o manipulację) wzmacniające ich uczucia do niego. Trudno Juliana polubić, nie jest to bowiem ani młodzieniec naiwny i uwodzący swoją lekkomyślnością, nie jest to też całkowicie oziębły i posługujący się tylko rozumem mężczyzna, którego spokojnie można znienawidzić (z ewentualną domieszką współczucia). Syn cieśli stara się udowodnić sobie i tak zwanym wyższym sferom, że jest od nich w jakiś sposób lepszy, nierzadko knując skomplikowane intrygi czy wcielając się w wymyśloną przez siebie rolę niczym najlepszy aktor. I choć Stendhal miał dość tragiczną wizję bohatera i chyba współczesnej mu sytuacji w ogóle, to warto poświęcić chwilę ze swojego życia, by nad losem Juliana się pozastanawiać.

Jeżeli szukacie łatwej lektury z bohaterami pociągniętymi przysłowiową grubą krechą (tzn. wyposażonymi najwyżej w jedną cechę), to raczej nie jest to książka dla Was. Jeżeli chcecie poczytać o wybuchach, pościgach i innych znakach naszych czasów - tak samo. Jeżeli natomiast pragniecie porządnej książki, genialnie przetłumaczonej z francuskiego przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego, w pięknym wydaniu, o mężczyźnie, którego ze względu na jego złożoność nie da się zapomnieć - czytajcie śmiało. Obiecuję, że nie pożałujecie.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu MG.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz