sobota, 14 maja 2016

SERIAL: Maestria aktorstwa, czyli "The Night Manager"



Z niektórymi rzeczami jest tak, że zanim się za nie rzeczywiście zabierzemy, musimy do nich niczym banany przywożone do Polski na statkach dojrzeć. Bo co z tego, że cała społeczność recenzencka mówi, że coś jest super, przyjaciele, których gustom wierzymy, także, i w ogóle wszyscy są zachwyceni i pozytywnie nastawieni do danego dzieła? Przecież my wiemy lepiej. Albo raczej: no właściwie to nie mamy nic przeciwko niemu, ale no jakoś nie chce mi się tego teraz oglądać/czytać. I dopiero po paru dniach, miesiącach czy nawet latach przypominamy sobie o tym tytule, natrafiamy na niego, w końcu oglądamy i się nim zachwycamy. A gdy biegniemy do przyjaciół, by podzielić się z nimi wrażeniami, ci tylko pukają się w czoło, mówiąc, że jesteśmy nienormalni...

...khem. Panie i Panowie, dzisiaj recenzja jednego z najlepszych seriali, jakiego dane mi było ostatnio oglądać. Powitajmy brawami The Night Manager!


Nocny recepcjonista (Tom Hiddleston!) za sprawą pewnej pięknej damy wchodzi w posiadanie tajnych dokumentów, które mogą stać się podstawą do unieszkodliwienia jednego z najgroźniejszych przemytników broni (świetny Hugh Laurie). Tom, z powodów osobistych, postanawia przyłączyć się do ciężarnej brytyjskiej agentki jednej z tamtejszych agencji rządowych (niesamowita i genialna Olivia Colman), by na jej polecenie wejść w szeregi organizacji Hugha i następnie go zneutralizować. Scenariusz został napisany na podstawie powieści Johna le Carre'a, jednego z najważniejszych brytyjskich pisarzy, który tworzył literaturę szpiegowską.



Każdy z zaledwie sześciu odcinków trwa około godziny, i każdy to praktycznie czyste mistrzostwo. Zacznę jednak swoje peany od hymnów pochwalnych na cześć aktorów, których główna trójka święci niespotykane triumfy (naprawdę, to jest jeden z tych seriali, w których chciałoby się przyznać jakiegoś Oscara czy chociaż Złotą Palmę całej obsadzie). Po pierwsze - Tom Hiddleston, którego nigdy z jakiegoś powodu nie lubiłam, a którego tutaj pokochałam miłością szczerą (choć mam wrażenie, że wygląda na starszego, niż naprawdę jest). Wokół Toma koncentruje się cała akcja, dlatego widzimy go w różnych sytuacjach - smutku, złości, euforii, namiętności - i w każdej jest bezbłędnie autentyczny, a na dodatek ma w sobie coś takiego, że chciałoby się go przytulić i słuchać jego ciepłego głosu, a w przerwach patrzeć, jak... chodzi, bo trzeba mu przyznać, że porusza się pięknie (trochę jak Daniel Craig w Spectre). I naprawdę - po sześciu odcinkach jestem tak zauroczona, że chcę obejrzeć całą jego filmografię (do tej pory nastawiałam się na filmy z Evą Green, ale zmieniłam plany).


Razem z Hiddlestonem na ekranie pojawiają się zjawiskowa Olivia Colman oraz świetny Hugh Laurie. Olivia daje tutaj kolejny popis, w roli porządnej, uczciwej, niepoddającej się kobiety, twardej, upartej i w razie potrzeby bezwzględnej, nieulegającej nawet groźbom. Dodatkowy nieco katatoniczny rys dodatkowo uwypukla postać i wywołuje u widzów Ooooch! i inne podobne westchnienia dotyczące kunsztu aktorskiego. Moim zdaniem Colman trochę zyskała również na tym, że podczas kręcenia rzeczywiście była w ciąży (co zaowocowało córeczką) - jej zmęczenie i pewna ociężałość idealnie pasują do charakteru jej postaci. Hugh Laurie jako Richard Roper również jest bezbłędny, choć dla niego nie mam aż tylu pochwał - Roper bardzo, bardzo, bardzo przypomina dr House'a, więc po ośmiu sezonach serialu miałam nieco wrażenie, że widzę to samo. Z drugiej strony - osiągnąć efekt, w którym widz autentycznie zastanawia się, ile Roper wie o głównym bohaterze, i w jakim stopniu zdaje sobie sprawę z jego przekrętu, ale pozwala mu na niektóre rzeczy, by zobaczyć, co dokładnie zrobi, to naprawdę coś niezwykłego.


Drugi i trzeci plan również nie zawodzą: pojawią się tu zadziwiająco dobrze dobrana do swojej - może niewybitnie napisanej, ale i tak świetnej - roli Elizabeth Debicki (od swojego chłopaka młodsza o 31 lat), delikatna, smukła, wyniosła, oraz nieprzyjemny, wkurzający i inteligentny Tom Hollander (swoją drogą to ciekawe, że zawsze gra on jakichś nieprzyjemnych typów). I już nawet nie wspominam o plejadzie brytyjskich aktorów gdzieś w tle, tak samo jak podaruję sobie peany na cześć scenariusza, muzyki i sposobu kręcenia serialu, które - wierzcie mi - również są idealne.

(Choć jednak, po zastanowieniu, zaznaczam, że scenariusz na podstawie już wspomnianej książki Carre'a jest idealnie wyważony, z pięknymi punktami kulminacyjnymi i świetnie skonstruowanym zakończeniem. Uprzedzam jednak: to nie są te sławetne pościgi i wybuchy, i niech nie zwiodą Was wszystkie opisy w rodzaju Ooo, serial szpiegowski, Tom Hiddleston został agentem CIA i teraz pewnie będzie wszystkich zabijał, bo to naprawdę NIE jest, powtarzam, to NIE jest taki serial. Tutaj akcja rozwija się powoli, spokojnie, wprowadzając widza w świat spojrzeń i świetnej gry aktorskiej).


Powiem szczerze: bardzo trudno jest mi znaleźć coś, co w tym serialu byłoby złe (oprócz tego, że zrobiono tylko sześć odcinków). The Night Manager do mojego serca trafił niesamowitym psychologizmem postaci - to nie jest kolejna produkcja o szpiegach (choć takie też lubię) pełna akcji i określająca bohaterów jedną cechą (no dobra, bohaterka Elizabeth Debicki czy właśnie ten Tom Hollander może mają w sobie coś z sztampy, ale i tak ich bezapelacyjnie uwielbiam). To jest świetne kino psychologiczne, niesamowicie zagrane które wciąga, serwuje napięcie i sprawia, że chcemy więcej. I choć jestem świadoma głosów krytyki, które mówią właśnie o zakończeniu, że było w sumie trochę łatwe do przewidzenia, to cóż - przyznam, że to tutaj naprawdę nie jest ważne. Ważne jest to, JAK to się ogląda, a ogląda się znakomicie. Tak dobrze, że po pierwsze można pokochać dzięki temu serialowi aktora, którego nigdy się nie lubiło, zacząć wielbić aktorkę, którą wiele razy się już widziało, ale na którą nigdy się nie zwróciło uwagi (głupia ja, głupia! Idę oglądać Broadchurcha!) i ogólnie chcieć dopisywać się do petycji powstających w obronie drugiego sezonu. Dlatego właśnie The Night Manager dostaje ode mnie równiutkie 10/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz