poniedziałek, 18 stycznia 2016

MUZYKA: Uszy raz w euforii, raz krwawiące, czyli piosenki Oscarowe






Powoli zaczynam zagłębiać się w nominacje do Oscarów. Chwilowo jednak, jako że mam urwanie głowy, nie jestem w stanie zbyt często oglądać filmów, tak więc zaczynam od kategorii, które wymagają stosunkowo mało czasu. Na dzisiaj wybrałam kategorię Najlepszej Piosenki, na temat której opinię wyrobić może sobie każdy, kto znajdzie te dwadzieścia minut. Wnioski, do których doszłam, zaskoczyły mnie samą. Ale zacznijmy od początku.





Zaczęłam od piosenki wykonywanej przez Sama Smitha ze Spectre, bo ten film widziałam, a samą piosenkę dokładnie pamiętałam. (Szczególnie że tydzień temu wygrała ona Złote Globy). Na sam film, co już wielokrotnie pisałam, jestem obrażona, bo mnie po prostu niemiłosiernie znudził i przytępił idiotyzmem fabuły i sileniem się na ogromną i międzynarodową intrygę powiązaną z mroczną przeszłością Bonda (no bo czy naprawdę nie mogli zrobić normalnego i sprawnego filmu akcji, jeżeli już chcieli wyeliminować element refleksyjny, który pojawił się w genialnym Skyfallu?). Piosenka jednak to inna kwestia - i przyznać muszę, że jest całkiem udana. Głos Sama Smitha zadziwia skalą - raz jest to potężny tenor, a już po chwili zamienia się w cienki falset. Instrumentalny akompaniament w żadnym momencie nie wybija się na pierwszy plan (przecież wiadomo, że przeciętny odbiorca usłyszy tylko wokali), ale smyczki bardzo dystyngowanie podejmują typowo bondowski klimat, a rytmiczny fortepian bardzo tutaj pasuje, zarówno gdy gra pojedyncze dźwięki, jak i wtedy, gdy bierze rozłożone akordy. Główna melodia jest nieoczywista, raz bardziej gwałtowna, raz łagodna, i to jest bardzo duży jej walor. Piosenka pojawiła się jak zawsze podczas czołówki i w tamtym momencie było bardzo miło jej słuchać, nawet mimo tego, że w pierwszym odczuciu wydała mi się nieco wyjąca. (Trochę w tamtym momencie zatęskniłam za zeszłoroczny Skyfall śpiewany przez Adele, który zresztą - moim zdaniem zasłużenie - zdobył Oscara). Nie pasuje mi tutaj tylko tekst - który owszem, nadałby się do wielu innych filmów, ale czy naprawdę ten Bond, którego znamy, zwierzałby się, że ojej, duszę się, chcę kogoś pokochać, chyba rzucę bycie najsłynniejszym szpiegiem świata? Zgrzyt, ale ogólnie jest to bardzo dobry utwór, idealny pod publiczkę.



A skoro już przy publiczce jesteśmy, możemy przejść do chyba największego zaskoczenia kategorii - Earned It pochodzącego z okrytego niesławą filmu 50 twarzy Greya. Na górze wstawiam teledysk, ale zaznaczam jednocześnie, że tak idiotycznego jeszcze nie widziałam - bo jestem w stanie zrozumieć półnagie tancerki, krzesła, bicze, pejcze, wysokie obcasy i tak dalej, ale nie mam pojęcia, kto wymyślił, by wszystkie na pośladkach miały krzyż z ciemnej taśmy klejącej czy, jak kto woli, ducttape'a. (Chociaż daje to ciekawy efekt na przykład w 1:45, który oglądałam z piętnaście razy, za każdym razem dostając głupawki). Kiedy jednak (jeśli) przejdziemy nad tym idiotyzmem do porządku dziennego, dojdziemy do wniosku, że ta piosenka również nie jest zła. Instrumentarium jest ciekawe, trochę przywodzi na myśl klimaty dwudziestowiecznych kabaretów (i trochę też luksusowych domów publicznych, albo przynajmniej ich wizję kreowaną przez popkulturę), ewentualnie teatrów o seksownych kobietach. Earned It jednak niezbyt mi się podoba - głównie dlatego, że mam wrażenie, jakby głos wokalisty był przepuszczony przez miliard różnego rodzaju efektów. Skutek tego jest po prostu sztuczny i przez to kiczowaty, nawet jeśli melodia całkiem wpada w ucho. Nie za bardzo wiem, co ta nominacja tutaj robi.





Kolejna nominacja jeszcze raz serwuje nam duet smyczków i fortepianu (głównie), w tym wypadku jednak piosenka to raczej spokojny walc bez gwałtownych skoków dynamiki. Manta Ray z filmu dokumentalnego Ginący świat na myśl przywodzi muzykę z Amelii, ze spokojnym, rytmicznym pianinem w basie i z pojedynczymi wysokimi dźwiękami w melodii towarzyszącej wokalowi. Instrument idealnie współgra z dziwnym, niepokojącym głosem Antony z Antony&The Johnsons (i tak, Antony Hegarty jest kobietą). Smaczku dodają smyczki (żarcik fonetyczny), które z biegiem utworu zaczynają przeważać nad fortepianem, by bardzo harmonijnie całą piosenkę zakończyć (warto też zwrócić uwagę na bardzo ładną polifonię tuż przed instrumentalnym zakończeniem). 

Na pierwszy plan jednak wybija się wokal, który może nie śpiewa zbyt ambitnego tekstu (który można przeczytać na przykład tu), ale po pierwsze - słowa na pewno mają przekaz, a po drugie - nie brzmią one nieambitnie, gdy słucha się melodii, a przecież o to chyba chodzi. Wokal ów jest bardzo dziwny, nieokreślony, z lekką chrypą, a jego brzmienie wskazuje na świetny warsztat. Bardzo zachęciło mnie to dalszego researchu idącego w tę stronę - i teraz, po paru godzinach słuchania Antony&The Johnsons jestem zespołem i ich muzyką zachwycona, na pewno jakaś recenzja ich płyty w najbliższym czasie się na blogu pojawi. (Szczególnie że ostatnio trochę muzykę zaniedbałam, zagłębiając się w utwory mistrzów - Czajkowskiego i innych - którzy bardzo dobrze pasują do ostrej nauki). Sam utwór uważam za wyrafinowany i muzycznie najlepszy w całym zestawieniu - choć zdaję sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie piosenka z filmu dokumentalnego o wymierających gatunkach nie ma szans z piosenką z - kto by się przejmował, że nieudanego - filmu akcji. 






Kolejna piosenka również pochodzi z filmu dokumentalnego (The Hunting Ground, po polsku Pole walki), nazywa się Till It Happens To You i jest wykonywana przez Lady Gagę.Dokument opowiada o gwałtach i przemocy seksualnej na uczelniach, i choćby z tego powodu jest warty obejrzenia, natomiast zdaje się, że sama piosenka nominowana jest głównie za ogólne przesłanie niż za walory muzyczne (plus może jeszcze to, że założę się, że członkowie Akademii chcą zobaczyć, w czym Lady Gaga przyjdzie na ceremonię rozdania nagród). Gagę uważam za świetną piosenkarkę (i pianistkę) od czasów jej płyty z Tony Bennettem, na której duet nagrał standardy jazzowe. Artystka moim zdaniem również w swoich popkulturowych utworach ma bardzo często mądry przekaz (co nie zmienia faktu, że tych akurat nie słucham), i może dzięki temu, że to ona ten utwór nominowany do Oscara śpiewa, film i jego przesłanie trafią do większej liczby ludzi, a to jest bardzo ważne.

Jeżeli chodzi natomiast o samą piosenkę w sensie muzycznym, jest ona typową amerykańską pioseneczką (mówię raz jeszcze: tekst zostawiam w spokoju, choć na wyżyny elokwencji też się nie wznosi). Brzmi to trochę jak podręcznikowy przykład tworzenia piosenek dla początkujących kompozytorów muzyki bardzo popularnej, z absolutnym brakiem jakiegokolwiek zaskakującego momentu. I nawet głos Lady Gagi nie pomaga - bo choć na początku zaciekawia, po chwili zamienia się w pompatyczne, napuszone wycie ze skrzypcami i perkusją w tle. I już nawet nie powiem nic na temat teledysku, który jest tak niesamowicie naiwny i typowo american dream, że aż się chce wymiotować (bo kto by pomyślał, że NIE WSZYSTKIE ofiary gwałtu otrzymują natychmiastową pomoc? I też nie wszystkie piszą sobie na przedramionach help me i inne rozpaczliwe apele, tak jakby ktoś się jeszcze zastanawiał). I choć ogólne przesłanie dobre, o tyle ta piosenka wzięła się tu znikąd.







Na sam koniec zostawiłam największego dziwaka całego zestawienia - Simple Song #3 z filmu Młodość (reż. Paolo Sorrentino). Tym razem nie jest to dziwna balladka, ani też popkulturowa sieczka, tylko po prostu typowy śpiew klasyczny (co w sumie jest miłym preludium do posta, który pojawi się niebawem) z bardzo ładnym i delikatnym akompaniamentem smyczków (i trochę dęciaków). Dziwi mnie, że członkowie Akademii byli w stanie nominować śpiew klasyczny obok sieczki ze Spectre (albo piosenkę z dokumentu przeciwko gwałtowi razem z piosenką z 50 twarzy Greya), ale cóż - takie rzeczy tylko w Stanach. Simple Song #3 jest ogólnie bardzo ładne i harmonijne, ale może wydać się albo nieco histeryczne (osobie, która muzyki klasycznej nie słucha), albo nieco mniej udane niż wielkie arie mistrzów (osobie, która z klasyką ma kontakt). 



Podsumowując: niektóre piosenki tutaj bardzo trudno jest porównać, bo należą do zupełnie odmiennych gatunków muzycznych. Moim typem jest jednak zdecydowanie piosenka Manta Ray z Ginącego świata, chociaż nie spodziewam się, żeby wygrała - bo cóż może jakiś dokument o zwierzaczkach wobec kasowego hitu, którym był Bond? Moje osobiste drugie miejsce zajmuje Simple Song #3, natomiast piosenka Lady Gagi i Sama Smitha są długo, długo za pierwszą dwójką. Sieczkę z 50 twarzy Greya pomijam wymownym milczeniem, bo może jestem nienowoczesna i w ogóle, ale nominacja tego filmu w jakiejkolwiek kategorii jest dla mnie po prostu niestosowna.

P.S. Już jutro wpis o Fali, norweskim filmie katastroficznym tchnącym schematyzmem i nowatorskością.

P.S. 2 Jestem otwarta na wszelkie sugestie czytelnicze, filmowe, muzyczne, blogowe i w ogóle. Piszcie i otwierajcie się! Czy coś.

P.S. 3 Ten wpis pojawił się o 18:00. Naprawdę.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz