wtorek, 19 stycznia 2016

FILM: Takie schematyczne odświeżenie, czyli "Fala" (reż. Roar Uthaug)





Skandynawia, współczesność. Charakterystyczne domki w miejscowości nad jeziorem. Dookoła - góry. Malownicze, wysokie, piękne. I mogące w każdej chwili, na skutek osunięcia się ich fragmentu wywołać zabójczą, wysoką na 80 metrów falę. I film, który o tych górach całkiem sprawnie opowiada. Zapraszam!

Od momentu obejrzenia trailera wiadomo doskonale, co to będzie za film. (Jeżeli ktoś nie ma czasu na jego znalezienie w internecie, niech po prostu pokieruje się tytułem, wystarczy). Szczęśliwa rodzinka, z której jedna osoba (tutaj typowo - mężczyzna) zawodowo zajmuje się monitorowaniem góry. Oczywiście on pierwszy przeczuwa tragedię, nikt mu nie wierzy, potem się okazuje, że miał rację, ale jest już za późno. Mężczyzna zostaje jednak oddzielony od swojej rodziny, więc rusza na jej poszukiwania.

A tutaj Ane Dahl Torp, która nie dość, że jest piękna i rozsądna, to jeszcze umie naprawić zlew. Cud kobieta!
Brzmi znajomo? Owszem. Ale mimo to Fali w jakiś bardzo dziwny sposób udaje się... trzymać widza w napięciu nawet mimo schematu kopiuj wklej. Kibicujemy bohaterom, bo chcemy, żeby przeżyli i się odnaleźli, czujemy strach, gdy jest on wymagany, i niepokój, gdy np. odlatują ogromne klucze ptaków albo podczas klaustrofobicznych scen piwniczno-hotelowych. Sam scenariusz oprócz całkowitego schematyzmu (ale naprawdę, Fala to definicja tego pojęcia) ma kilka błędów (mój ulubiony moment: gdy główny bohater idzie po pogorzelisku, a tam grzecznie świecą się lampki, albo gdy twórcy zakładają, że każdy, kto mieszka nad jeziorem, jest wybitnym nurkiem głębinowym o nieskończonej pojemności płuc. Albo gdy w autobusie, w którym uderzenie nie wybiło żadnych szyb, po prostu dachował, nagle nikt nie żyje, mimo że wszyscy byli przypięci pasami. Bo tak), ale właściwie to nie przeszkadzają one w odbiorze całości.


Tak samo nie przeszkadza aktorstwo Kristoffera Jonera ani Ane Dahl Torp, którzy wypadają całkiem wiarygodnie w swoich rolach. Cieszy rola Ane, która gra bardzo konkretną, niepanikującą kobietę mogącą poradzić sobie nawet w najgorszej sytuacji. Nie mam pojęcia, jak to ma się do rzeczywistych reakcji ludzi na tak ogromny stres, nie dotarłam do żadnych badań na ten temat, ale jakoś mnie to przekonuje, tak samo jak przekonuje mnie postawa skrajnie odmienna w wykonaniu Thomasa Bo Larsena w roli Philipa - całkowitej paniki, na którą nie ma ratunku. I owszem, nie zakrzyknęłam podczas seansu wybitne!, fenomenalne!, geniusz!, ale aktorzy po prostu całkiem dobrze pokazali swoje role i to jest okej, naprawdę. 


The Wave review
A tutaj Kristoffer Joner, który nie wiem, czy umie naprawić zlew, ale na pewno jest bardzo przystojny, i gra też całkiem dobrze.


Tak samo okej wydają mi się efekty specjalne - które z jednej strony są zrobione bardzo realistycznie (to znaczy w tym sensie, w jakim jestem w stanie ocenić realizm tsunami), ale jest ich bardzo mało, bo sama fala pokazywana jest może przez dwie, najwyżej trzy minuty. Gdyby to był amerykański film, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej - fala wdarłaby się w mieścinę, zalała ją, porywając ze sobą ludzi, domy, zwierzęta, auta i tak dalej, i wszystkie te obrazy byłyby pokazane. Tutaj zamiast efektów jest tak naprawdę całkiem spore niedomówienie, ale sama fala wcale nie wygląda gorzej niż inne kataklizmy z produkcji markowanych literami USA o o wiele większych budżetach (Fala miała tylko 4 miliony funtów, co w USA starcza zazwyczaj na część gaży aktora pierwszoplanowego).

W sumie to jednym z głównych bohaterów są w Fali norweskie krajobrazy, które są rzeczywiście przepiękne

Powiem jasno: Fala nie jest produkcją ambitną ani nawet do miana ambitnej aspirującą. Jest za to produkcją niezwykle sprawną (słowo klucz!) i też w pewnym sensie - przynajmniej dla mnie - odświeżającą po ostatnim wysypie produkcji anglojęzycznych głównego nurtu, które tak naprawdę - jak widzimy to po tegorocznych Oscarach - są wszystkie takie same albo przynajmniej bardzo podobne. I owszem, Fala jest schematyczna, wiemy dokładnie, kiedy mamy czuć napięcie, kiedy się wzruszyć, a kiedy cieszyć, ale jednocześnie żaden jej element nie zakłóca głównej historii i uczuć z nią związanych. Można się więc Fali dać porwać, nie wynudzając się przy quasiartystycznych dłużyznach, a przy okazji posłuchać bardzo dziwnego i przez to ciekawego języka, popatrzeć sobie na fiordy i ładne jezioro, i popodziwiać bardzo ładną aktorkę i przystojnego aktora. I po prostu przez dwie godziny się odprężyć, nie mając poczucia - jak na wielu polskich komediach albo amerykańskich dramatach - że ktoś próbuje właśnie obrazić naszą inteligencję.
 

P.S. Zastanawiam się tylko - w odniesieniu do informacji umieszczonej na samym końcu filmu - czy w tamtym miejscu, gdzie "nie wiedzą tylko, kiedy to się stanie", władze nie powinny na przykład poszerzyć dróg i trochę lepiej przeszkolić mieszkańców, bo jeżeli ma to wyglądać tak, jak na filmie, to znaczy, że ze stanem edukacji pt. Co robić w czasie zagrożenia? jest w tej miejscowości niezbyt dobrze.

P.S. 2 Nie wiem, kto na plakacie filmu umieścił informację, że Fala jest kandydatem do Oscara, ale zobaczyłam to już po obejrzeniu i od razu się do niej nieco zniechęciłam (chyba już Akademii nie lubię...). W razie czego dementuję: nie, to NIE jest film oscarowy. Naprawdę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz