piątek, 22 stycznia 2016

FILM: Minimalistyczne napięcie, czyli "Ex Machina" (reż. Alex Garland)




 



Bardzo mnie dziwi, jak bardzo na sukces filmu wpływa jego promocja. Taki na przykład Marsjanin od razu po premierze święcił triumfy, bardzo dużo ludzi szło na niego do kina i ogólnie każdy, kto choć trochę śledzi wydarzenia w branży filmowej, wie, kto zacz. Ex Machina, która filmem jest nieporównywalnie lepszym, ciekawszym i ogólnie o wiele bardziej intrygującym, w box officie zdobywa jedynie ok. 37 milionów dolarów (dla porównania - Marsjanin zdobył prawie 600) i w sumie za bardzo nikt nie wie, o co z nią chodzi, ewentualnie coś kojarzy, że podobno miała dobre efekty specjalne.

A szkoda, bo Ex Machina to chyba jedna z najciekawszych propozycji filmowych roku 2015. Dlaczego?
Te efekty są genialne. Po prostu genialne.

Zaczyna się ciekawie, bo widzimy informatyka, Caleba (Domhnall Gleeson), który wygrywa konkurs. Główną nagrodą jest spędzenie tygodnia w rezydencji szefa firmy, w której pracuje. Na miejscu okazuje się, że szef (Oscar Isaac) pracuje nad AI - sztuczną inteligencją. Owe AI nie jest jednak tworem dla postronnych dostępnym jedynie w formie zer i jedynek - Ava (bo tak się nazywa) jest piękną i inteligentną kobietą (w tej roli niesamowita Alicia Vikander). Caleb dostaje od szefa zadanie: ma sprawdzić, czy Ava jest rzeczywiście świadoma, czy jedynie tę świadomość pozoruje. 

Ex Machina różni się od wielu amerykańskich produkcji - tutaj akcja rozwija się niespiesznie, budując atmosferę i intrygę, nie dopowiadając wszystkiego do końca. Dom bez okien wprowadza poczucie klaustrofobii i duchoty, a opresyjna atmosfera skutkuje napięciem. Scenariusz jest jednym z najważniejszych elementów tego filmu, nie ma tu fajerwerków i pościgów o globalnej skali - i bardzo dobrze, bo zamknięcie akcji w szarych ścianach, wśród kabli i technologii (i od czasu do czasu psychodelicznego czerwonego światła) buduje klimat, a dialogi nie nudzą, tylko zaprzęgają szare komórki do działania.

Główny duet męski, czyli ekscentryk i wrażliwiec zaskakująco odbiegający od stereotypu informatyka.

Świetny jest tutaj również kwartet głównych aktorów, z Alicią Vikander na czele - jej Ava to uosobienie seksapilu połączonego z niewinnością, tajemnicy z otwartością i delikatnością. Każda mina, każdy wers, każdy ruch aktorki są przemyślane, mają swoje znaczenie. Zaskakująco dobrze wypada tutaj też Sonoya Mizuno, która, mimo że nie odzywa się ani razu, bardzo dobrze konstruuje niezwykle dramatyczną (choć właściwie trzecioplanową) postać. Przekonuje również Domnhall Gleeson (znany chociażby z roli Billa Weasleya z Harry'ego Pottera, w tym roku zagrał też w trzech innych filmach nominowanych do Oscara - Zjawie jako Kapitan Andrew Henry, Brooklynie jako Jim Farrell i siódmym epizodzie Gwiezdnych Wojen jako Generał Hux) ze swoimi wewnętrznymi rozterkami i powolnym pogrążaniem się w lekkim szaleństwie. Oscar Isaac (w ostatnich Gwiezdnych wojnach jako Poe Dameron) w tym wszystkim bardzo dobrze się odnajduje, doprowadzając swój ekscentryzm i relatywizm moralny praktycznie do perfekcji.

Sonoya i Alicia grają przepięknie. Nie wiem, jakim cudem mogłam do tej pory nie znać żadnej z nich.

Najbardziej zachwycające jednak - oprócz ogólnej atmosfery, nieoczywistego scenariusza i ról kobiecych - są tutaj efekty specjalne. Powtarzam raz jeszcze: nie są to wybuchy, Mars, kosmos ani walki na miecze świetlne - ale swoim minimalizmem są w stanie ukontentować nawet najbardziej wymagającego konesera. Nie mam najmniejszego pojęcia, jakim cudem Ava wygląda tak, jak wygląda, ale podczas jej scen nie mogłam napatrzeć się na jej talię (przezroczystą!) oraz jej ręce (o wiele chudsze od prawdziwych). Piękna jest też jej głowa, której twarz połączona jest z resztą w tak naturalny sposób, jakby tak wyglądał każdy. Wielki ukłon.

Z rzeczy dobrych wymienić trzeba jeszcze bardzo przyjemne w kompozycji kadry (choć nie mają one w sobie artystycznego pietyzmu np. Zjawy, o której już w przyszłym tygodniu), oraz dość minimalistyczną muzykę, która dobrze harmonizuje z nastrojem, jednak nie wybijając się na pierwszy plan.
Wciąż o tym myślę, ale nie mogę dojść do tego skąd ta scena się tutaj wzięła. Co nie zmienia faktu, że do filmu pasuje idealnie.


Napisać muszę też o trzech scenach, o których nie mogę przestać myśleć, mimo że Ex Machinę widziałam już kilka dni temu. Po pierwsze: scena tańca, która pojawia się tutaj trochę nie wiadomo skąd, ale w paradoksalny sposób bardzo dobrze wkomponowuje się w ogólny wyraz filmu (a na ruchy Sonoyi Mizuno i Oscara Isaaca bardzo dobrze się patrzy, więc nie ma co narzekać). Drugi obraz to walka, która pojawia się prawie przy końcu - bardzo minimalistyczna i tak różna od wszystkich scen z filmów akcji, że aż nie chce się z początku w nią uwierzyć, ale po zastanowieniu dochodzi się do wniosku, że chyba właśnie tak to wszystko wygląda. I która wygląda tak niesamowicie dobrze, że aż chciałoby się, by więcej filmów było w ten sposób konstruowanych.

Ostatnią sceną jest zakończenie, które zmroziło mi krew w żyłach, mimo że mój logiczny umysł bardzo chciał czepić się paru jego elementów (choć po dyskusjach z paroma osobami chyba niesłusznie). Dalej, gdy o nim pomyślę, mam ciary, a o to chyba w thrillerach chodzi, czyż nie?

To spojrzenie Alicii Vikander hipnotyzuje.

Ex Machina to świetny film, gdy chce się wreszcie obejrzeć porządną historię z dreszczykiem i ciekawą historią, a nie kolejne od zera do milionera o kolejnym Amerykaninie, który w koncertowy sposób radzi sobie z przeciwnościami losu. I gdy chce się zagłębić w gęstą, duszną atmosferę, popodziwiać scenariusz albo piękne i świetnie grające aktorki. Albo gdy pragnie się popatrzeć na przepiękny minimalizm - w scenie walki, w dialogach, w efektach specjalnych.

P.S. Kolejny raz zrobiłam ten błąd - przeczytałam opis filmu na Filmwebie. Porada: nie bądźcie mną. Nie czytajcie tego opisu.

P.S. 2 Jutro nie ma wpisu, bo jestem na etapie bardzo intensywnego ogarniania swojego życia, które chwilowo mi się jakoś tak porozłaziło. W przyszłym tygodniu czeka nas natomiast szczegółowa recenzja Zjawy, będzie też trochę o muzyce, trochę o operze, a także podsumowanie miesiąca, czyli Słowny Galimatias. Zapraszam!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz