Kiedy w księgarni pojawia się nowa książka Remigiusza Mroza, czuję wewnętrzny nakaz rączego pomknięcia do kasy. Tak stało się również przy najnowszej jego powieści - Behawioryście - którą tradycyjnie przeczytałam jednym tchem. I oczywiście jak zwykle jestem zachwycona. Choć tym razem w nieco inny sposób - bo ta książka jest chyba najbardziej brutalną, wręcz zwyrodniałą, i jednocześnie przejmującą opowieścią pisarza.
Zamachowiec zajmuje
przedszkole, grożąc, że zabije wychowawców i dzieci. Policja jest
bezsilna, a mężczyzna nie przedstawia żadnych żądań. Nikt nie wie,
dlaczego wziął zakładników, ani co zamierza osiągnąć. Sytuację
komplikuje fakt, że transmisja na żywo z przedszkola pojawia się w
internecie. Służby w akcie desperacji proszą o pomoc Gerarda Edlinga, byłego
prokuratora, który został dyscyplinarnie wydalony ze służby. Edling jest
specjalistą od kinezyki, działu nauki zajmującego się badaniem
komunikacji niewerbalnej. Znany jest nie tylko z ekscentryzmu, ale także
z tego, że potrafi rozwiązać każdą sprawę. A przynajmniej dotychczas
tak było… Rozpoczyna się gra między ścigającym a ściganym, w której tak naprawdę nie wiadomo, kto jest kim.
Mróz zbudował główną oś powieści na właściwie prostym pomyśle: tak zwanym dylemacie wagonika czy zwrotnicy - o którym słyszał właściwie każdy, kto miał kiedykolwiek coś wspólnego z filozofią. I o ile w wypadku innych pisarzy mogłoby to skończyć się jedynie trzymającym w napięciu thrillerem, o tyle Mróz obok świetnego thrillera tworzy powieść znakomitą również w innych warstwach, literaturę popularną zmieniając w coś więcej. (Właściwie to ostatnio coraz częściej myślę, że na tej tezie - literatury popularnej Mroza jako literatury o wiele wyżej nad przeciętną literaturą popularną stojącej - kiedyś napiszę doktorat). I już po chwili dajemy się wciągnąć w grę autora, zastanawiając się, co sami byśmy w takiej sytuacji zrobili, mimo że teoretycznie jako czytelnicy powinniśmy stać obok akcji. Co z kolei prowadzi nas do pytania, czy samo zastanawianie się nie jest przejawem tego, że cząstka owczego pędu siedzi również w nas, choć nigdy byśmy sami się do tego nie przyznali.
Wiarygodność czy szeroko pojęte prawdopodobieństwo są kolejnym ogromnym atutem Behawiorysty. Seria z Chyłką czy Forstem opierają się na jednej czy dwóch głównych postaciach - na pewnych epizodach z ich życia, na ich relacjach, na ich rozwoju. Behawiorysta z kolei (mimo tego, że również przedstawia bardzo charyzmatyczną postać, o której szerzej za moment) idzie bardziej w stronę powieści filozoficzno-zaangażowanej - trafnie podsumowując pewne społeczne tendencje, ideologie czy możliwe zachowania ogółu. I choć możemy wątpić, że w naszej polskiej rzeczywistości znalazłby się tak zorganizowany i inteligentny psychopata jak w najnowszej powieści Mroza, musimy przyznać, że reakcje tłumu, które opisuje autor, a które są po prostu przerażające, wyglądałyby najprawdopodobniej dokładnie tak, jak zostały nakreślone przez narrację. Zamiast
potępienia byłaby ciekawość, zamiast przerażenia - radość z
uczestniczenia w bestialstwie; zbrodnia stałaby się pożywką dla tłumu, kolejnym materiałem, który fajnie jest udostępnić na tablicy na fejsie, żeby było widać, jak bardzo zaangażowani jesteśmy.
To, że Mróz wydaje tak dużo powieści (jak to trafnie ktoś podsumował: ten autor więcej pisze w rok, niż przeciętny człowiek czyta przez dekadę), pozwala mu na bardzo duże przeskoki stylistyczne, a przy okazji - pokazanie czytelnikom swoich zainteresowań. Behawiorysta w tym kontekście jest niezwykle ciekawy: z jednej strony bowiem jest to powieść o ludziach inteligentnych i starannie wykształconych, a z drugiej do tych wyższych sfer wkracza najgorsze okrucieństwo, jakie można sobie wyobrazić. Główny bohater jest naczelnym snobem (acz całkiem sympatycznym), nieustannie poprawiającym język osób ze swojego otoczenia, w rytm muzyki klasycznej (Czajkowski wiecznie genialny!) sączącym drogie wino. Antagonista również przeraża (i zachwyca) inteligencją, poukładaniem, przenikliwością. A jednocześnie zamiast zbrodni w białych rękawiczkach, eleganckich defraudacji milionów albo nawet trucizny dostajemy tutaj jedne z najgorszych i najbardziej krwiożerczych scen, jakie można napisać czy w ogóle wymyślić. (Ze swoich notatek recenzenckich widzę, że jedną scenę - tę z siostrami - mój umysł zepchnął na dno świadomości i bardzo wzbrania się przed powrotem do jej szczegółów).
Mam wrażenie, że całej powieści bardzo dobrze zrobił fakt, że jest ona oddzielną historią, a nie pierwszą częścią cyklu. Pozwoliło to bowiem autorowi na kilka dość śmiałych posunięć, i na napisanie brawurowego zakończenia, nad którym można myśleć jeszcze przez długi czas po przewróceniu ostatniej strony (to znaczy gdy się już po nim otrząśniemy). A chyba o to chodzi w dobrej literaturze - żeby oprócz tego, że dobrze się ją czyta (i że chce się ją czytać), w jakiś sposób nas angażowała i nakłaniała do przemyśleń. I jasne, że można czepić się pewnych drobnostek (choć doceniam fakt, że nie znalazłam ani jednej literówki) - że może nie każda poboczna postać jest idealnie wyszlifowana w swojej moralnej dwuznaczności, albo że z jakiegoś powodu wydawnictwo nie pomyślało, żeby książkę tę wydać w twardej oprawie (tak, wiem, że to generuje większy koszt, ale akurat powieści Mroza zawsze będą dobrze się sprzedawać, więc może warto byłoby to rozważyć), albo że wreszcie ktoś nie dopilnował terminów i już w przyszłą środę ukaże się kolejna książka tego autora, tym razem wydana przez Czwartą Stronę (choć dla czytelników chyba im więcej Mroza na rynku, tym lepiej). Ale po co, skoro Behawiorystę czyta się genialnie (mi do tej pory chyba najlepiej, nawet bardziej niż Immunitet, na cześć którego parę miesięcy temu piałam z zachwytu - KLIK), i skoro jest to po prostu świetna książka? Polecam bardzo gorąco. Ale tylko dorosłym czytelnikom.
P.S. I mam ogromną nadzieję, że Mróz pojawi się we Wrocławiu na Targach Dobrej Książki. Europejska Stolica Kultury zaprasza!:-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz