Tak, tak, późno ta recenzja, co ja robiłam i gdzie się podziewałam. Otóż, moi Drodzy - najnowszego Mroza przeczytałam w dzień premiery, ostatniego dnia sierpnia, a nienapisanie recenzji wcześniej było rzeczą całkowicie świadomą - chciałam, aby moje wrażenia nieco się uleżały i potwierdziły. Tak się stało, i teraz mogę oznajmić, że Immunitet to najlepsza książka Mroza do tej pory (przynajmniej spośród tych, które do tej pory przeczytałam). Dlaczego?
Czwarta część sagi zaczyna się, gdy do Chyłki (leżącej w szpitalu) w odwiedziny przychodzi jej kolega ze studiów, najmłodszy sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Prawnik został (na razie jeszcze nieoficjalnie) oskarżony o morderstwo człowieka, z którym nic go nie łączy, a prokuratura już zaczyna zabiegać o uchylenie immunitetu sędziego. Chyłka mimo własnych problemów - związanych tak z przeszłością, jak i z teraźniejszością - podejmuje sprawę, i od tego momentu zaczyna się wyścig z polskim wymiarem sprawiedliwości.
Immunitet to chyba najszybsza powieść Mroza: akcja pędzi tu na łeb, na szyję, przerywana właściwie tylko erudycyjno-popkulturowymi wtrętami, mocnymi odzywkami i charakterystycznym petardowatym klimatem, który znamy z pierwszej i drugiej części cyklu. (Trzecia w kolejności Rewizja nieco zwolniła, uwydatniając psychologiczną warstwę opowieści - i choć to mi się w niej podobało, uważam ją za najsłabszą. Z czym bardzo nie zgadza się kilka osób w moim najbliższym otoczeniu). Mimo szaleńczego tempa Immunitet nie będzie jednak leciutką i banalną opowiastką - bo już po chwili okaże się, że fabuła wkracza w takie tematy, których istnienia przeciętny człowiek nie chce sobie nawet uświadamiać. Jestem też ogromną fanką wspomnianych już wtrętów - które nie ujawniają nic z głównej intrygi i nieco spowalniają tę sprintującą akcję (co właściwie sprawia, że tempo nie jest przedobrzone), ale mnóstwo mówią o rozsądnym spojrzeniu Mroza na świat, politykę i sytuację, którą mamy chwilowo w polskiej władzy. Bardzo trafne przemyślenia, które warto rozważyć, albo - w moim przypadku - po prostu im przyklasnąć. Doceniam też bardzo duże poczucie humoru (nieraz można się tu głośno roześmiać) oraz świetne osadzenie w realiach i miliard odwołań do popkultury. (Ktoś tu chyba bardzo lubi superbohaterów, za co ma dodatkowy punkt). Nie mogłam się też nie uśmiechnąć przy paru opisach związanych z Chyłką - choć jako osoba z odpowiednimi papierami ostrzegam przed nakładaniem samego podkładu bez przyklepania go chociaż minimalną warstwą pudru.:-)
W kryminale czy sensacji jednak chyba najważniejsze jest to, czy potrafi nas zaskoczyć - a to się Mrozowi udaje idealnie. (I piszę to z perspektywy osoby, która ogromną większość kryminałów i ich mini-zagadek z powodzeniem rozpracowuje już na początku). I choć jeden wątek już przeczuwałam, to wiele razy siedziałam z wyrazem typowego Yyy...? na twarzy. Nie mówiąc już o zakończeniu, które najpierw wywołało we mne szok, a potem spowodowało chęć wykrzyczenia kilku(dziesięciu) gróźb karalnych pod adresem autora (tylko chęć, w końcu muszę mieć nieskazitelny charakter, jeżeli chcę zrobić karierę). Najciekawsze jest jednak to, że Mróz z uśmiechem na twarzy (przynajmniej tak sobie wyobrażam) po prostu nas zwodzi, sprawiając, że przez całą lekturę nie zadajemy jednego, w gruncie rzeczy prostego pytania, które dodatkowo cały czas mieliśmy przed oczami, a potem nie możemy uwierzyć, że tak łatwo daliśmy się wymanewrować. W tym miejscu wspomnę, że zaskakuje również kreacja postaci - o ile Chyłka i Zordon pozostają mniej więcej tacy, jakich znamy z poprzednich części (ona - petarda, on - nieco mdły, ale i tak się go lubi), to wiele postaci zyskuje w miarę rozwijania się fabuły zupełnie nowy wymiar, o jaki ich wcześniej nie podejrzewaliśmy. (A chemia między dwójką głównych bohaterów... I przyznaję, że po raz pierwszy pod sam koniec szczerze współczułam Zordonowi).
I choć przy Mrozie można się wspaniale bawić, raz jeszcze podkreślę, że absolutnie nie jest to zabawa beztroska, z której nic nie wyniknie. I nie chodzi tu nawet o podejmowanie określonych tematów, ale raczej o fakt, że Mróz sprawia, że chce się być tak mądrym, jak on - dlatego Immunitet czyta się wraz z dostępem do Internetu i od czasu do czasu sprawdza różne słowa z opowieści albo to, jak właściwie wygląda wspomniane przez autora zwierzę. Bardzo podobało mi się też (w kontekście mojej edukacji i ewentualnej kariery), że byłam w stanie stwierdzić, którą ustawą o TK Mróz się posługiwał podczas pisania. (Co z kolei sprawia, że mam jeszcze większy napęd, aby przykładać się do swoich studiów - #Mróz_motywuje). Wspominałam już kiedyś, że autor jest doktorem nauk prawnych, i że tę znajomość tematu po prostu widać w jego powieściach? Nie? To wspominam.
Napiszę jeszcze jedno: wiele osób zarzuca Mrozowi, że Oooo, tak szybko pisze, to nie może być dobre. Przyznaję, że przy Rewizji miałam wrażenie, że jeszcze parę tygodni pracy nad nią by się jej przydało, ale Immunitetowi (i właściwie większości książek tego autora) nie mogę tego zarzucić. Chyba więc my, zwykli śmiertelnicy, musimy po prostu przyjąć, że zdarzają się w życiu jednostki wybitne, i im dużo rzeczy przychodzi szybciej i łatwiej - Mróz ma tak (między innymi?) z pisaniem. A my musimy to zaakceptować i po prostu się z tego cieszyć, bo też zabawa jest wyśmienita.
W kryminale czy sensacji jednak chyba najważniejsze jest to, czy potrafi nas zaskoczyć - a to się Mrozowi udaje idealnie. (I piszę to z perspektywy osoby, która ogromną większość kryminałów i ich mini-zagadek z powodzeniem rozpracowuje już na początku). I choć jeden wątek już przeczuwałam, to wiele razy siedziałam z wyrazem typowego Yyy...? na twarzy. Nie mówiąc już o zakończeniu, które najpierw wywołało we mne szok, a potem spowodowało chęć wykrzyczenia kilku(dziesięciu) gróźb karalnych pod adresem autora (tylko chęć, w końcu muszę mieć nieskazitelny charakter, jeżeli chcę zrobić karierę). Najciekawsze jest jednak to, że Mróz z uśmiechem na twarzy (przynajmniej tak sobie wyobrażam) po prostu nas zwodzi, sprawiając, że przez całą lekturę nie zadajemy jednego, w gruncie rzeczy prostego pytania, które dodatkowo cały czas mieliśmy przed oczami, a potem nie możemy uwierzyć, że tak łatwo daliśmy się wymanewrować. W tym miejscu wspomnę, że zaskakuje również kreacja postaci - o ile Chyłka i Zordon pozostają mniej więcej tacy, jakich znamy z poprzednich części (ona - petarda, on - nieco mdły, ale i tak się go lubi), to wiele postaci zyskuje w miarę rozwijania się fabuły zupełnie nowy wymiar, o jaki ich wcześniej nie podejrzewaliśmy. (A chemia między dwójką głównych bohaterów... I przyznaję, że po raz pierwszy pod sam koniec szczerze współczułam Zordonowi).
I choć przy Mrozie można się wspaniale bawić, raz jeszcze podkreślę, że absolutnie nie jest to zabawa beztroska, z której nic nie wyniknie. I nie chodzi tu nawet o podejmowanie określonych tematów, ale raczej o fakt, że Mróz sprawia, że chce się być tak mądrym, jak on - dlatego Immunitet czyta się wraz z dostępem do Internetu i od czasu do czasu sprawdza różne słowa z opowieści albo to, jak właściwie wygląda wspomniane przez autora zwierzę. Bardzo podobało mi się też (w kontekście mojej edukacji i ewentualnej kariery), że byłam w stanie stwierdzić, którą ustawą o TK Mróz się posługiwał podczas pisania. (Co z kolei sprawia, że mam jeszcze większy napęd, aby przykładać się do swoich studiów - #Mróz_motywuje). Wspominałam już kiedyś, że autor jest doktorem nauk prawnych, i że tę znajomość tematu po prostu widać w jego powieściach? Nie? To wspominam.
Napiszę jeszcze jedno: wiele osób zarzuca Mrozowi, że Oooo, tak szybko pisze, to nie może być dobre. Przyznaję, że przy Rewizji miałam wrażenie, że jeszcze parę tygodni pracy nad nią by się jej przydało, ale Immunitetowi (i właściwie większości książek tego autora) nie mogę tego zarzucić. Chyba więc my, zwykli śmiertelnicy, musimy po prostu przyjąć, że zdarzają się w życiu jednostki wybitne, i im dużo rzeczy przychodzi szybciej i łatwiej - Mróz ma tak (między innymi?) z pisaniem. A my musimy to zaakceptować i po prostu się z tego cieszyć, bo też zabawa jest wyśmienita.
Wzruszyłam się podziękowaniami na końcu (kierowanymi między innymi do blogerów i recenzentów) - widać, że Mróz przemyśliwuje swoje powieści również po ich premierze, że chce stawać się w pisaniu coraz lepszy. I jak na razie świetnie mu to wychodzi - takiego sternika w polskiej literaturze jeszcze nie było. Tak bardzo, że aż szczerze pieję z zachwytu, a to zdarza mi się rzadko. Brawa, czapki z głów, czekamy na część piątą (a na razie na Behawiorystę, przed którym jeszcze systematycznie wyczytujemy poprzednie książki) i na spotkanie autorskie we Wrocławiu (szkoda tylko, że e-booków nie da się podpisać...). A tym, którzy do tej pory nie przeczytali Immunitetu, mówię jedno: nadróbcie. Najlepiej natychmiast.
P.S. Jako że Immunitet bardzo zgrabnie zazębia się z trylogią o komisarzu Forście, na Nerwie Słowa w ramach Kryminalnych Weekendów można niebawem spodziewać się recenzji Przewieszenia oraz Trawersu (Ekspozycja już się pojawiła).
P.S. 2 Linki do recenzji innych powieści Mroza na Nerwie Słowa:
- Kasacja & Zaginięcie - KLIK
- Rewizja - KLIK
- Chór zapomnianych głosów - KLIK
- Ekspozycja - KLIK
- W cieniu prawa - KLIK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz