Wakacje niby już się skończyły (lub dopiero kończą, gdy doznajemy jeszcze luksusów studenckiego życia), ale prawdziwi Poszukiwacze nie tracą ducha i szukają kolejnych przygód również we wrześniu. Jeżeli brak Wam natchnienia - podpowiem, że bardzo przyjemnym epizodem może być obcowanie z Łańcuchem Proroka Luisa Montero Manglano, czyli drugą częścią trylogii Poszukiwacze tego hiszpańskiego akademika i historyka sztuki (recenzja części pierwszej - KLIK). Zapraszam do lektury, a na razie powiem tylko, że jest to jedna z najsympatyczniejszych książek, jakie przeczytałam we wrześniu.
Tajny Korpus Poszukiwaczy, dla którego
pracuje Tirso Alfaro, przechodzi trudne chwile. Nad organizacją wisi
widmo rozwiązania. Tymczasem dochodzi do serii włamań do archiwów i
bibliotek. Ktoś kradnie stary islamski kodeks znany jako Mardud z
Sewilli. Poszukiwacze ruszają do Mali, żeby odnaleźć skarb
opisywany w Mardudzie. Ich misja nie będzie prosta: muszą przeniknąć do
kraju wyniszczonego przez wojnę pomiędzy Tuaregami, fundamentalistami
islamskimi, armią francuską i jednym z najstarszych i najbardziej
tajemniczych plemion Afryki. Tirso i jego towarzysze szybko się
przekonują, że za jedną ze stron kryje się korporacja Voynich i jej
niejasny Projekt Lilith. Wszyscy chcą zdobyć zagadkowy Łańcuch Proroka. [opis wydawcy]
Nie mogę drugiej części trylogii opisywać w oderwaniu od poprzedniego tomu, dlatego na początek stwierdzę jasno: Łańcuch Proroka jest po prostu lepszy od pierwszej części cyklu. Nie dzieje się tak dlatego, że Stół Króla Salomona był złą książką, bo było wprost przeciwnie, ale trzeba przyznać, że miał on pewne denerwujące elementy (które teraz zostały prawie w całości wyeliminowane). Sama mogę z ręką na sercu powiedzieć, że mimo iż przez większość czasu akcja galopowała, a ja z zapartym tchem śledziłam poczynania Tirso i jego kompanów, to w kilku momentach zagłębiających się w historię i tłumaczących zawiłości losów danego dzieła czy ludu po prostu traciłam wątek. I, co gorsze, nawet nie za bardzo chciało mi się czytać fragment raz jeszcze i na siłę starać się go zrozumieć. (Co jednak zupełnie nie przeszkodziło mi w cieszeniu się całą historią, wnioskuję więc, że redaktor oryginału mógł bardziej przyłożyć się do swojej pracy i po prostu część naukowych rozważań powykreślać). Łańcuch Proroka oferuje natomiast to, co w części pierwszej było najlepsze, i dodatkowo to rozwija. Historia artefaktu jest zrozumiała (tych typowo naukowych fragmentów jest o wiele mniej), akcja w odpowiednich proporcjach przyspiesza i zwalnia, dobrze są też wyważone proporcje między wątkami osobistymi a zawodowymi. Ja tę książkę mimo dość sporej objętości przeczytałam w dwa dni - jest o wiele lżejsza od części pierwszej, a jednocześnie nie traci jej klimatu.
Manglano staje się też nieco mniej przewidywalny - o ile w części pierwszej byłam w stanie przewidzieć zakończenia różnych wątków czy sposób poradzenia sobie z trudnościami napotykanymi przez bohaterów, o tyle tutaj przeżyłam parę(naście) sporych zaskoczeń. Jeden dramatyczny zwrot akcji zaskoczył mnie co prawda tylko o tyle, że byłam święcie przekonana, iż już gdzieś się pojawił, tak bardzo był oczywisty, jednak ten następujący zaraz po nim nieźle zamącił mi w głowie, więc proporcje chyba się wyrównały.
Raz jeszcze daję Manglano wielki plus za ludzkość bohaterów: za Tirso, który powoli przestaje zadręczać się moralnymi rozterkami i powoli utwardza swój charakter (choć zejście do klaustrofobicznych podziemi nie napawa go optymizmem). Za Enigmę, która jest już mniej nie z tego świata, a jednocześnie zachowuje swoją oryginalność, za Bańkę, który obstaje przy swoim, a potem chyba tego żałuje, za Danny, która już nie wymyśla pretekstów, i za Skrzydłowego, i oczywiście moich ukochanych bliźniaków. I za Cesara, który ma bardzo zaskakującą przeszłość. O tych bohaterach chcę czytać, chcę im kibicować, chcę, żeby im się udało.
Tradycyjnie kilka uwag: mam problem z dialogami, które potrafią brzmieć doskonale, ale momentami wpadają w pretensję, i nie mam pojęcia, czy jest to kwestia tłumaczenia, czy oryginału (w każdym razie gdzieś przydałaby się jeszcze jedna redakcja). Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo nie podoba mi się natomiast idiotyzm popełniony przez tłumaczki (tak, były dwie) - które z radością stwierdziły, że chłopak oderwał się od konsoli, ale wcześniej ZAPAMIĘTAŁ grę. Nie wybaczam tego błędu zarówno jako zapalona graczka (przecież wiadomo - z kontekstu - że chodzi o zapisał albo kolokwialne zasejwował), jak i kobieta, bo z takich błędów potem częściowo biorą się stereotypy o naszej płci. Panie powinny były (albo przynajmniej jedna z nich) ten zwrot sprawdzić, a nie radośnie pisać po omacku. Znalazłam oczywiście kilka moich ukochanych problemów z interpunkcją mowy zależnej (Nie wiem, czy ci ludzie nie mogą się nauczyć, jak poprawnie takie zdania budować. NIGDY:
Napiszę krótko: Łańcuch Proroka chce się czytać. Nie ma tu ważnych pytań o istotę człowieczeństwa czy o współczesną rzeczywistość, nie ma filozoficznych rozważań i odzierania realiów z naszej idealizacji. Jest za to akcja, jest przygoda, jest zajmujący wątek miłosny, jest historia sztuki w tle, jest walka ze Złą Korporacją i (Bez)imiennymi Demonicznymi Złymi, są ideały i dalekie podróże w egzotyczne rejony - czyli wszystko to, co (szczególnie po powieściach Dana Browna) lubimy najbardziej. I rzeczywiście - chcę więcej, a to chyba najlepsza rekomendacja dla książki.
Za egzemplarz recenzencki książki serdecznie dziękuję Domowi Wydawniczemu REBIS.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz