Zawsze chciałam być archeolożką albo historyczką sztuki. No dobrze, może nie taką zwyczajną, to znaczy dniami i nocami na klęczkach odgarniającą piasek z zabytków, ale bardziej taką w stylu Lary Croft albo Indiany Jonesa. Mieć niesamowicie wysportowane ciało, ogromną wiedzę historyczną, nie bać się ciasnych przestrzeni, pająków i wysokości. Niestety historia raczej nie jest moim konikiem, ciało ostatnio woli czekoladę niż wysiłek fizyczny (choć to akurat uzasadniam chorobą), a ciasne przestrzenie jak mnie przerażały, tak mnie przerażają. Mimo to robię, co mogę, i gdy tylko zauważę jakąś książkę powiązaną z poszukiwaniem dzieł sztuki, od razu ją łapię i zaczynam czytać. Tak trafiłam na Stół króla Salomona Luisa Montero Manglano, jedną z najnowszych publikacji Domu Wydawniczego REBIS. I choć po głębszej analizie stwierdziłam, że jednak nie chciałabym zawodowo zajmować się tym, czym jej główny bohater, podczas tych paru godzin bawiłam się koncertowo. Dlaczego?
Teraz książki mają trailery - tak jakby ktoś nie wiedział. I to jakie, aż się chce czytać!
Między innymi dlatego, że dostałam do ręki naprawdę porządną objętościowo powieść, a nie jakąś króciutką detektywistyczną opowiastkę, która kończy się, zanim się zacznie. Na dodatek ta dosyć gruba książka ma jeszcze cudowną okładkę (oczywiście chodzi mi o szkic miasta, a nie o postać niezwykle przystojnego mężczyzny na niej), z bardzo dobrze napisanym (tzn. za dużo niezdradzającym) blurbem (krótkim tekstem zachęcającym potencjalnych czytelników na ostatniej stronie okładki), co sprawia, że od razu chce się zacząć ją czytać. Tak więc czytamy pierwszą stronę i... okazuje się, że dalej też jest bardzo dobrze. Główny bohater, Tirso Alfaro, jest doktorantem na wydziale historii sztuki (niezbyt zresztą lubiącym swoją pracę), teraz praktykującym w Canterbury (czego również nie lubi). Któregoś dnia w muzeum jest świadkiem kradzieży zabytkowej pateny. Po powrocie do Madrytu odpowiada na enigmatyczną ofertę pracy, i w ten sposób zostaje wciągnięty w działalność tajnej organizacji zawodowo zajmującej się odzyskiwaniem utraconego dziedzictwa Hiszpanii. A potem... a potem zaczyna się zabawa, bo to wszystko to był dopiero początek.
Na YouTubie Dom Wydawniczy REBIS udostępnia też początkowy fragment książki, czytany przez Macieja Kowalika. W sumie nie lubię audiobooków, ale po wysłuchaniu tego kawałka mam wrażenie, że ta niechęć powoli mnie opuszcza.
O sukcesie króla Salomona na pewno decyduje też konstrukcja bohaterów. Tirso, oprócz tego, że bardzo często rzuci śmieszną ripostą (w Stole króla Salomona w ogóle zaskakująco dużo jest humoru, zawsze inteligentnego), nawet pod koniec książki umie czymś zaskoczyć. No bo, nie oszukujmy się, kto po zwykłym historyku sztuki oczekiwałby biegania po grobowcach, walk na śmierć i życie z użyciem elementów tychże grobowców, albo, jak się okazuje, interesującej przeszłości? (I piszę to z perspektywy osoby, która historią sztuki chciała się w pewnym momencie zająć zawodowo). To, w połączeniu z uporem i rozległą wiedzą bohatera, sprawia, że unika on nijakości i w naszej świadomości rysuje się porządną, konkretną kreską, a nie rachitycznymi pociągnięciami ołówka, dzięki czemu po prostu chce się śledzić jego losy i zobaczyć, czy mu się uda. Drugi plan tworzy dla poczynań Tirsa bardzo dobre tło, choć potencjału niektórych postaci autor jeszcze do końca nie wykorzystał (np. Danny), co jednak zrzucam na fakt, że Stół króla Salomona to dopiero pierwsza część trylogii Poszukiwacze (liczę więc, że te wątki w dalszych częściach zostaną dalej pociągnięte). Wszystkie (drobne!) niedociągnięcia wynagradza mi jednak dwójka niziutkich jubilerów lubiących z rękawa rzucać odniesieniami do kultury i łacińskimi sentencjami, a z nimi - Enigma, która jest najbardziej odjechaną kobiecą postacią, o jakiej w ostatnim czasie czytałam.
Ucieszyło mnie też uczynienie głównej intrygi tak wielowątkową (i zostawienie sobie miejsca na napisanie kolejnych tomów). I choć wprowadzanie czegoś, co wygląda na super-złą-korporację-chcącą-zniszczyć-świat zdaje się nieco wyeksploatowane (z drugiej strony, ten wątek jeszcze nie został rozwinięty, więc może okazać się czymś zupełnie innym), tutaj jakoś tak idealnie pasuje. Bardzo dobre jest też umieszczenie kilku płaszczyzn czasowych w powieści (np. losów badacza, które są badane przez Tirsa, albo krótkich fragmentów dzieciństwa głównego bohatera), co z kolei pozwala na zamknięcie całego tomu w kompozycji klamrowej (jednocześnie wysyłającej czytelnikowi figlarne przymrużenie oka). I w sumie mogłabym opowiedzieć trochę więcej o tejże kompozycji, ale znam lepszą opowieść...
...opowieść o języku powieści, który mnie po prostu uwiódł. Ostatnio bowiem czytałam głównie książki nastawione na akcję, a więc operujące zdaniami krótkimi, zawierającymi głównie czasowniki, jedynie z rzadka cokolwiek opisującymi; zazwyczaj była to też narracja trzecioosobowa. Manglano natomiast posługuje się narracją pierwszoosobową, co od razu pozwala bardziej się z bohaterem utożsamić, a także pisze bardzo obrazowo, zwracając dużo uwagi na uczucia (mężczyzna wprost mówiący o uczuciach, nareszcie! Ale do tego najwyraźniej trzeba mieć wykształcenie w jakiś sposób artystyczne). I - wbrew pozorom - taki styl wcale nie spowalnia akcji, a raczej ubiera ją w nieco ładniejszy płaszcz. Przy stylu nie mogę też zapomnieć o zagadkach - Stół króla Salomona jest pierwszą powieścią, w której wszelki łamigłówki środowiskowe brzmią dla mnie wiarygodnie, a nie jak szarady wrzucone przez autora na siłę. Bohaterowie nie idą pewnym krokiem, bo od razu po wejściu do komnaty wiedzą, że muszą stanąć w odpowiednich miejscach w odpowiedniej kolejności, by odblokować jakiś mechanizm, tylko stoją i się po prostu nad tym wszystkim zastanawiają. Za to wielki plus.
Stół króla Salomona nie jest jednak wolny od kilku małych wad. Tempo historii gdzieś w środku trochę spowalnia, fragment zakończenia można dość łatwo przewidzieć (powtarzam: fragment, na całe zakończenie nigdy nie wpadniemy przed jego przeczytaniem) i ogólnie w wielu momentach trzeba się skupić trochę bardziej, żeby sumiennie śledzić historię poszukiwanych zabytków (szczególnie gdy o historii Hiszpanii i jej zabytków wie się praktycznie tyle, co nic, jak ja), a niektóre wątki - najwyraźniej czekające na dopracowanie - są tylko zarysowane. (Plus odrobinę denerwuje mnie wyrobione zgięcie na okładce - bo niby jest, ale zrobione w innym miejscu, niż okładka się otwiera, w związku z czym ten piękny wizerunek młodzieńca staje się nieco oszpecony linią powstającą po otwarciu książki). Ale... co z tego, skoro te pięćset stron to naprawdę kawałek porządnej literatury na wysokim poziomie, z niezapomnianym klimatem, pisanej przez kogoś, kto rzeczywiście zna się na tym, co opisuje (Luis Montero Manglano jest wykładowcą historii i sztuki średniowiecznej oraz dyrektorem ds. kształcenia na jednej z madryckich uczelni). Mamy tutaj sztukę w tle, mamy świetnych bohaterów (naprawdę, warto to przeczytać chociaż dla poznania dwójki już przeze mnie wspomnianych jubilerów), mamy akcję, pogoń za zabytkami, dobrze zarysowane realia, i przede wszystkim finezyjny język, którego tak często w powieściach przygodowych brakuje. A dodatkowo - choć może nie przeczytamy książki jednym tchem, obwołując ją największym arcydziełem wszech czasów, na pewno nie porzucimy jej w połowie; zbyt zaciekawią nas losy Tirsa i jego kompanów. Dlatego właśnie Stół króla Salomona naprawdę warto przeczytać - żeby dla odmiany zagłębić się w losy kogoś, kto ma rzeczywiście interesujące życie, i po prostu świetnie się przy tym bawić. I dlatego też już teraz czekam na kolejne części, i wiem, że z uśmiechem i z napięciem przeczytam je od razu po premierze. Stół króla Salomona z trylogii Poszukiwacze - polecam zdecydowanie.
Serdecznie dziękuję za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki Domowi Wydawniczemu REBIS.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz