poniedziałek, 11 września 2017

SŁOWNY GALIMATIAS #16. Część pierwsza - osiemnaście sierpniowych mini-recenzji książek, które warto (lub nie) przeczytać







Sierpień był zdecydowanie najbardziej czytelniczym miesiącem do tej pory w tym roku. Przeczytałam aż osiemnaście (!!!) książek, a przyszło do mnie (nie wiem, jakim cudem)... czterdzieści sześć. Z tego powodu zdecydowałam się rozdzielić Słowny Galimatias z tego miesiąca na dwie części - dziś napiszę trochę o książkach, które przeczytałam (w formie podobnej do lipcowej), a w kolejnym tygodniu wrzucę ogromny Book Haul. Zapraszam!


Sierpień - w przeciwieństwie do lipca - był niezwykle udany książkowo. Na osiemnaście przeczytanych powieści właściwie w każdej znalazłam coś dobrego albo - częściej - świetnego. I właściwie każdą mogę polecić z czystym sumieniem. Jeśli pełna recenzja już się pojawiła na Nerwie Słowa, wystarczy kliknąć w tytuł, aby ją przeczytać. Jeżeli nie zaznaczyłam, skąd pochodzi egzemplarz przeczytanej książki, znaczy to, że wziął się w mojej biblioteczce z kupna z własnych środków.



1. Rachel Abbott Szóste okno (wyd. Filia; przeczytane w abonamencie Legimi)

Kurczę, lubię tę Abbott. Dobrze prowadzi historię, trzyma w napięciu, potrafi nas zainteresować losem bohaterów. Mam natomiast bardzo długi tekst (nieopublikowany, bo wciąż zbieram się na odwagę) na temat tego, jak niesamowicie nawet dobrą książkę mogą zepsuć błędy wydawcy - niezbyt dobre tłumaczenie, niestaranna korekta, za którą mi wstyd byłoby wziąć pieniądze, niezbyt dobra redakcja. A - co najgorsze - w każdej kolejnej książce pod względem właśnie wydawniczym dzieje się dokładnie to samo. Dlatego za każdym razem, gdy czytam Abbott, z jednej strony się cieszę, że mam w rękach miły kryminał, a z drugiej od nowa się denerwuję, że ktoś tak niestarannie podszedł do czegoś, za co bierze pieniądze.

Jednym zdaniem: dla lubiących kryminały i niezwracających uwagi na błędy interpunkcyjne.




2. Ian McGuire Na Wodach Północy (wyd. Prószyński i S-ka; egzemplarz recenzencki od Księgarni Internetowej Woblink)

Sensacja wydawnicza stycznia czy lutego tego roku - naturalistyczna opowieść o mężczyznach płynących na wielorybniczym statku. Początek naszego związku był dość trudny, ale im dalej, tym lepiej, nawet jeśli nad styl pełen barokowych ornamentów stawiam minimalistyczną prozę postmodernizmu. Jako fanka Zoli zawsze doceniam (zwłaszcza dość agresywny) naturalizm, a jako miłośniczka kryminałów - wątki zbrodnicze. Warto, ale jeśli nie lubicie prozy z zacięciem nagrodowym, może Wam się tylko w miarę podobać - bez zachwytów wmuszanych nam na wielu blogach.

Jednym zdaniem: dla fanów naturalizmu i płynów ustrojowych, a także powieści wymagających skupienia.




3. Jaume Cabre Agonia dźwięków (wyd. Marginesy; egzemplarz recenzencki)

Taaaaaak! Ujmę to w taki sposób: po doskonałym Cieniu eunucha jestem fanką Cabrego. Ten kataloński autor bowiem w idealny sposób łączy erudycję z prozą, którą czyta się po prostu dobrze, bez mozołu i upajania się swoją własną intelektualnością. I bez tego, czego nie cierpię, czyli wrzucania na siłę męczących symboli zamiast budowania interesującej historii. 

Jednym zdaniem: dla każdego szukającego dobrze napisanej opowieści mającej ogromną wartość literacką.




4. Remigiusz Mróz Wotum nieufności (wyd. Filia; przeczytane w abonamencie Legimi)

Przyznaję: z tym najpopularniejszym ostatnio polskim pisarzem mam czasami problem. Niektóre jego książki są dla mnie po prostu okropne (tak jak Czarna Madonna skrótowo opisana w podsumowaniu lipca - moim zdaniem na pisanie jej pełnej recenzji szkoda czasu), a niektóre bardzo przyjemne i odprężające nawet mimo swoich wad (#Chyłka_love_forever). Wotum nieufności zalicza się do drugiej kategorii. Wiem, że wiele osób poczuło się odrzuconych snutymi przez Mroza intrygami politycznymi - moim zdaniem pierwsza opowieść z cyklu W kręgach władzy skierowana jest po prostu do osób, które ogólnie interesują się polityką lub mają w tym zakresie pewną wiedzę. Albo przynajmniej do takich, które na słowa regulamin Sejmu nie uciekną w siną dal. Ja traktowałam tę książkę jako bardzo przyjemną powtórkę z prawa konstytucyjnego, i muszę przyznać, że reklamowanie tej książki hasłem polskie House of Cards wcale nie jest tak nieuzasadnione, jak chcieliby tego hejterzy. Mróz tworzy literaturę rozrywkową: ja bawiłam się bardzo dobrze, dlatego tę książkę oceniam dość wysoko, i z czystym sumieniem ją polecam.

Jednym zdaniem: dla zainteresowanych polityką albo dla fanatyków Mroza. 




5 i 6. Jenny Rogneby Leona. Kości zostały rzucone oraz Leona. Cel uświęca środki (wyd. Marginesy; egzemplarz recenzencki)

Dwutomowy (na razie) cykl kryminałów z dość nietypową policjantką w roli głównej. I nie, tym razem ta nietypowość nie polega tylko na nieumiejętności radzenia sobie z emocjami albo na niesamowitym talencie do odkrywania kłamstw. Na plus zaliczam jeszcze ciekawą (w obu częściach!) intrygę. Jednocześnie jednak jest to - tak jak wyżej wspomniany Mróz - typowa literatura rozrywkowa, skandynawski kryminał, który naszego życia (czytelniczego lub tego w bardziej ogólnym sensie) raczej nie zmieni. Sprawdzi się raczej jako sposób na jesienny wieczór niż wiekopomne dzieło.

Jednym zdaniem: dla miłośników skandynawskich kryminałów, którzy nie chcą kolejnej sagi o detektywie rozwiązującym morderstwa na wsi.




7. Rupi Kaur Mleko i miód (wyd. Otwarte)

Najbardziej popularny w ostatnich latach tomik poezji. Niektóre wiersze Kaur są poruszające swoją prawdziwością, inne nieco zbyt banalne (niektóre dla mnie ocierają się o grafomanię). Mam jednak wrażenie, że właściwie każda kobieta znajdzie tutaj coś dla siebie, i dlatego warto jest ten tomik mieć w pobliżu. Oczywiście w wersji dwujęzycznej, zwłaszcza że jest ona jedynie o kilka złotych droższa od polskiej.

Jednym zdaniem: dla każdej kobiety.



8. Jojo Moyes Kiedy odszedłeś (wyd. Między Słowami)

Zabrało mi rok, aby przejść do porządku dziennego nad historią ze znakomitego (w tym gatunku) Zanim się pojawiłeś. I tutaj mam dylemat, bo druga część opowieści o Lou z jednej strony ma w sobie wszystko to, za co można Moyes pokochać (nieszablonowe - jak na romans - wątki i pewną dojrzałość), a z drugiej w kontraście do poprzedniej części nieco rozczarowuje. Nie mogę przejść do porządku dziennego nad tym, że autorka zapomniała o wątku nieszablonowych ubrań czy rozwoju w postaci studiów - moim zdaniem wykształcenie jest jedyną rzeczą, której nikt nigdy nam nie zabierze, i dla niego warto poświęcić wiele. A tutaj Lou wpada w ramiona przystojnego ratownika, i już niby wszystkie jej problemy są rozwiązane. Ale jednak przyznaję, że czyta się to miło, szybko i z chęcią, a o to chyba chodzi w romansie. I dlatego też zaczęłam czytać inne książki Moyes, o których piszę niżej - a które są nieco lepsze.

Jednym zdaniem: nieco gorsza niż część pierwsza; jeżeli chcesz przeczytać dobry romans, sięgnij po inne książki Moyes, nie pożałujesz!




9. Alek Rogoziński Jak Cię zabić, Kochanie? (wyd. Filia; egzemplarz przeczytany w abonamencie Legimi)

Do trzech razy śmierć było bardzo miłe, tutaj... tragedii nie ma, ale zachwytów niestety też nie. Ot, taka komedia kryminalna, która może denerwować nagromadzeniem nie-do-końca-śmiesznych żartów, a która może też cieszyć, jeżeli damy jej się ponieść. Na plus dobre zakończenie oraz zgrabne połączenie wszystkich wątków, a także w pozytywny sposób (zazwyczaj) zakręcone postacie. Ale muszę zaznaczyć, że Do trzech razy śmierć podobało mi się trochę bardziej (i dlatego też wyczekuję końca września, kiedy to premierę będzie miała druga część historii o Róży Krull).

Jednym zdaniem: dla chcących się odstresować przy nieco innym kryminale.




10. Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii (wyd. Otwarte)

Książka, która całkiem niedawno była absolutnym hitem wydawniczym, pojawiła się na praktycznie każdym blogu i wywołała zachwyt u większości czytających. Dla mnie było to takie bardzo solidne 4/5 - na plus zaliczam świetną islandzką atmosferę, potężny research, łagodny styl i ciekawą tematykę. Minusy są dwa: do ładunku emocjonalnego dawanego nam przez znakomitego Michniewicza trochę brakuje, a poza tym po dwóch czy trzech tygodniach od zakończenia lektury nie za bardzo pamiętam detale z tej książki.

Jednym zdaniem: dla miłośników Skandynawii i mroźnych klimatów niekoniecznie w kryminalnym wydaniu.




11 i 12. Alwyn Hamilton Buntowniczka z Pustyni oraz Zdrajca Tronu (wyd. Czwarta Strona)

Młodzieżówka, o której słyszałam mnóstwo zachwytów, więc zaczęłam sama ją czytać, najpierw myśląc, że eee, to nic specjalnego. A po stu czy dwustu stronach siedziałam niesamowicie wciągnięta w tę piękną powieść przygodową łączącą magię z techniką i bronią palną. Przełomem była jednak dla mnie druga część - którą połknęłam w jeden wieczór, i którą jestem absolutnie zachwycona, zwłaszcza że na tle innych młodzieżówek jest o wiele mniej naiwna i o wiele bardziej dojrzała. Mam nadzieję, że pojawi się na jej temat osobny tekst. Ale jeśli nawet nie - to i tak bardzo, bardzo, bardzo warto po nią sięgnąć. Nawet jeśli myślicie, że w sumie to nie lubicie młodzieżówek.

Jednym zdaniem: tak, tak, tak! Mój nowy ideał powieści przygodowej z niesamowitymi pokładami wyobraźni. I chyba najlepsza młodzieżówka, jaką do tej pory czytałam.






13. Jojo Moyes We wspólnym rytmie (wyd. Między Słowami)


Mówiłam już, że bardzo ostatnio polubiłam Moyes? :-) To akurat najnowsza jej powieść, która moje serce podbiła właśnie tym opowiadaniem dość dojrzałej historii o marzeniach, nadziei i stracie. Szczerze mówiąc - ostatnio mam alergię na opowieści o pięknych nastolatkach, które są swoją pierwszą miłością już na zawsze. Cieszę się więc zawsze, gdy historia mówi (tak jak tutaj) o dorosłych, a gdy są jeszcze oni małżeństwem na skraju rozpadu, a więc ludźmi po przejściach, i to jeszcze chyba dość nietypowym zestawieniem, jak na ten gatunek), jestem zachwycona. 

Jednym zdaniem: wszyscy kochajmy Moyes!




14. Katarzyna Miller Seksownik, czyli mądrze i pikantnie (wyd. Zwierciadło)

Książka pożyczona od przyjaciółki po jednej z długich rozmów o związkach. Katarzynę Miller uwielbiam jako osobę, zawsze też z przyjemnością czytam jej felietony w Zwierciadle - raz śmieszne i ironiczne, kiedy indziej bardziej poważne. Ta książka, która składa się z wielu pomniejszych wywiadów z psychoterapeutką, jednak mimo tej sympatii nie wywołała u mnie zachwytu. Miller co prawda mówi bardzo mądre i dość życiowe rzeczy, ale nieco się powtarza (co widać zwłaszcza pod koniec), plus często podkreśla coś, co dla mnie jest oczywiste. Nie zrozumcie mnie źle - prawdopodobnie to podkreślanie wynika (nawet podświadomie) z przypadków, z którymi się spotkała w swojej praktyce zawodowej. Świetnie, że w ogóle taka książka powstała i została wydana, i że każdy może ją kupić, i dopasować zawarte w niej mądrości do swojego życia - zwłaszcza że można nie zdawać sobie sprawy z tego, co się robi lub czego się nie robi w odniesieniu do swoich partnerów czy swojego otoczenia w ogóle, dopóki się o tym nie przeczyta i nad tym nie zastanowi. Po prostu ja w swojej sytuacji życiowej u Miller odnalazłam dla siebie niezbyt wiele, stąd mój brak entuzjazmu. Myślę jednak, że warto w ogóle po tę książkę sięgnąć, i zobaczyć, ile z wywiadów z Miller sami możemy zastosować.

Jednym zdaniem: wywiady na temat związków z jedną z najbardziej znanych psychoterapeutek; wrażenia z lektury w bardzo dużym stopniu zależą od osobistych doświadczeń w relacjach.




15. Antoni Czechow Wiśniowy sad (wyd. Hashette)

Pod wpływem genialnej Marishy Pessl (a raczej jej drugiej książki, która na razie na mnie czeka) chcę częściej sięgać po klasykę. Wiśniowy sad był moją książką z czytelniczej kupki wstydu - gdy więc tylko mogłam położyć na nim swoje zgrabne rączki (w tym miesiącu po raz pierwszy zaczęłam korzystać z wymian książkowych), pobiegłam to zrobić. Dramaty czyta się bardzo specyficznie - tutaj genialna jest atmosfera odchodzenia tego, co nieuniknione, żegnania się z jakimś dużym etapem życia. Może dlatego, że nie umiało się walczyć, a może dlatego, że tak miało być. Bez hollywoodzkich dobrych zakończeń, za to z rosyjską nostalgią i tęsknotą. Jedna uwaga techniczna: nie czytajcie tego wydania, które pokazuję wyżej - ma mnóstwo błędów ortograficznych i interpunkcyjnych (i nie wynika to ze starego wydania, bo jest nim chyba 2015 rok), i trochę dziwnych tłumaczeń. 

Jednym zdaniem: warte nadrobienia, choć nie w tym wydaniu.




16. Marisha Pessl Nocny film (wyd. Albatros)

Dwoma zdaniami: To jest Najlepszy Thriller 2017 Roku. Jeżeli tylko macie okazję - kupcie, pożyczcie i czytajcie.



17. Jojo Moyes Razem będzie lepiej (wyd. Między Słowami)

Tak jak pisałam wyżej - kocham Moyes. Jej książki są miłe, lekkie, odprężające i niegłupie, a o to chyba chodzi w wakacyjnych lekturach. Przyznaję, że akurat ta z trzech przeczytanych w tym miesiącu autorstwa tej pisarki podobała mi się najbardziej - Kiedy odszedłeś minimalnie mnie zawiodło pod względem konstrukcyjnym (bo Zanim się pojawiłeś było świetne i chciałam czegoś na takim samym poziomie), We wspólnym rytmie natomiast poruszało nieco obcą mi tematykę (związaną z jazdą konną). Razem będzie lepiej to dramaty nieco bardziej uniwersalne: kobiety, która musi sama radzić sobie ze złą sytuacją życiową, ustawicznym brakiem pieniędzy i koniecznością wyżywienia dwójki cudownych dzieci. Aż pewnego dnia na jej drodze staje pewien bogacz po przejściach. I jasne, od samego początku wiemy, jak to się skończy - ale czy nie właśnie to sprawia, że w ogóle po taką książkę sięgamy? Zdecydowanie polecam. I chwalę tłumaczenie wszystkich książek wydanych przez Między Słowami - jest żywe i dobrze brzmi.

Jednym zdaniem: najlepsza z przeczytanych w tym miesiącu Moyes. 




18. Orson Scott Card Gra Endera (wyd. Prószyński i S-ka)


Książka pożyczona od znajomego pod wpływem bardzo ciekawej dyskusji na temat fantastyki i jej miejsca w kulturze. Polecana przez tego samego znajomego jako jedna z najlepszych książek z tego gatunku, jakie przeczytał. Byłam zachwycona opowiadaniem, które zostało w tej książce umieszczone na samym początku (Chłopiec z Polski), i które jest otwarciem całej sagi, i mój zachwyt aż do końca książki się nie zmniejszył. Niezwykle kompleksowa wizja świata przedstawionego, trafne obserwacje socjologiczne (na temat zachowania jednostki pod presją), nieszablonowość bohaterów, a także genialny twist fabularny (i takie doprowadzenie do niego, że nie da rady go przewidzieć wcześniej) sprawiają, że od razu poprosiłam kolegę o kolejne części. Taką fantastykę chcę czytać. Łał!


Jednym zdaniem: nie tylko dla maniaków fantastyki - Grę Endera można potraktować jako futurystyczne studium psychologiczne; na pewno nie należy ona do nurtu technologicznej fantastyki. Polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz