czwartek, 23 czerwca 2016

KSIĄŻKA: Tak, to jest rzeczywiście tak genialne, jak wszyscy mówią, czyli Jojo Moyes "Zanim się pojawiłeś" (Świat Książki) (mogą być leciutkie spoilery)






Ileż razy ja pisałam to jedno zdanie! (Aż do tylu to chyba nawet nie umiem liczyć.) To jedno, stosunkowo krótkie zdanie, niby niepozorne, a tak bardzo prawdziwe. Wszyscy mówili, że to jest świetne, ja im nie wierzyłam, a potem sama to poznałam i okazało się, że mieli rację. I tak, Kochani, tym razem znowu tak było, i pewnie znowu wiele razy tak będzie. I z jakiegoś powodu wcale mi to nie przeszkadza. Dzisiaj na przysłowiowym widelcu Nerwu Słowa - oczywiście Jojo Moyes i jej bestsellerowe Zanim się pojawiłeś.

Zdjęcia pochodzą oczywiście z filmu na podstawie książki, na który wybieram się już niedługo.


Historia z Zanim się pojawiłeś jest znana chyba każdemu, kto przez ostatni miesiąc nie mieszkał w kulturowej jaskini - ekscentryczna Lou Clark (swoją drogą, dlaczego każdy odstający od normy w literaturze jest określany jako ekscentryczny?) traci pracę w ukochanej przez siebie kawiarni. Jako że i ona, i jej rodzina potrzebują pieniędzy, Lou od razu trafia do urzędu pracy, i po kilku kompletnych katastrofach przyjmuje ofertę zarobkowania jako opiekunka niepełnosprawnego bogacza Willa Traynora. I choć brzmi to patetycznie, życie obojga po tym spotkaniu powoli zaczyna się zmieniać.

W tym miejscu chcę zauważyć, że Zanim się pojawiłeś, wbrew usilnym staraniom między innymi twórców filmu powstałego na podstawie książki Moyes (tak, gra tam Daene... Emilia Clarke), wcale nie jest typową romantyczną historią o mężczyźnie i kobiecie. Nie ma tu wytworzonych i powielanych w tym gatunku klisz (może poza jedną, ale ona akurat pasuje do historii idealnie i jest na tyle przejmująca, że nie chce się jej kwalifikować jako schematu), nie ma też klasycznego happy endu (nie, to nie spoiler, kolejna część nosi tytuł Kiedy odszedłeś), ani zwykłej historii dwojga ludzi osiągającej dość banalną kulminację w pierwszym pocałunku/zaręczynach/ślubie. Ba, tutaj nie ma nawet elementów typowych dla związku (a raczej jego wyobrażenia w kulturze popularnej)!


Co zatem w tej książce jest? Są świetnie wykreowani bohaterowie, jest piękna i wyszukana lekkość pisania, jest chęć dowiedzenia się, co będzie dalej, i są łzy na koniec (tak, ja płakałam jak bóbr, i Wy też będziecie). Moyes genialnie opisuje relację Lou i Willa, i zmiany, jakie oboje powoli przechodzą pod swoim wzajemnym wpływem - subtelnie, nie od razu, tak, że sami nawet ich nie zauważają. Ich związek nie jest kolejną oczywistą kliszą (na co wpływają dość nietypowe cechy obojga jako bohaterów literackich), tylko świetnie pisarsko skonstruowaną relacją. Przede wszystkim zaś ta książka wciąga - po prostu. Z własnych przeżyć: dość nierozsądnie (wiem, wiem, ale nie mogłam się powstrzymać) zaczęłam tę książkę czytać około północy, by skończyć lekturę (na czterysta stron zostało mi wtedy jeszcze mniej niż sto) około godziny... trzeciej w nocy, bo po prostu nie mogłam się oderwać, porwana opowieścią.

I jako że w literaturze chyba właśnie o to chodzi - żeby porywała, wzruszała, pokazywała coś, o czym wcześniej mieliśmy mniejsze pojęcie (tutaj jest tym kultura niepełnosprawnych jako grupy społecznej), i żeby przede wszystkim chciało nam się ją czytać, żeby wywoływała w nas emocje - sądzę, że Zanim się pojawiłeś to powieść po prostu genialna (nawet mimo plastycznie okropnych okładek obu wydań). Właściwie ta recenzja powinna składać się z jednego słowa: przeczytaj. Ja jestem absolutnie zachwycona, i polecam każdemu, kto chce przeczytać coś pięknego.

1 komentarz:

  1. Bardzo chcę przeczytać tą książkę i obejrzeć film, ale na razie nie mam czasu :(

    Kasia
    ebookowe-recenzje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń