Jak pisałam niedawno: wracam do lektury kryminałów, które z niewyjaśnionych dla mnie samej powodów przed paroma miesiącami porzuciłam. Tym razem mój wybór padł na powieść azerbejdżańskiego pisarza Czingiza Abdułłajewa, czyli Podróż do Transylwanii (Dom Wydawniczy REBIS). Jednak choć opowiedziana w książce historia miała na siebie całkiem dobry pomysł, dość poważnie zaszwankowało kilka jej elementów. Ale od początku.
Opowieść o Podróży do Transylwanii snuta jest na dwóch płaszczyznach: tej czysto kryminalnej - prezentacja postaci, morderstwo, zastanawianie się wspólnie z głównym bohaterem, światowej klasy ekspertem do spraw przestępczości (czyli po prostu szanowanym detektywem), kto zabił, jak oraz dlaczego to uczynił - i tej drugiej, która wprowadza opowieść na poziom powieści zaangażowanej, zawierającej różne przemyślenia na mimo wszystko aktualne dziś tematy, jak kryzys z uchodźcami czy tożsamość narodowa (technicznie Abdułłajew opisuje wydarzenia z 2011 roku, ale mam wrażenie, że od tego czasu niektóre ujęte przez niego tendencje jeszcze bardziej przybrały na sile).
Jeżeli chodzi o warstwę kryminalną: jest dobrze. Na pewno nie wiedziałam, kto zabił, aż do samego końca (choć po lekturze książki sama sobie się dziwię, skoro rozwiązanie było tak proste!), zostałam też przez historię wciągnięta, czyli po prostu chciałam poznać rozwiązanie. Z mojego punktu widzenia - jako Polki - ciekawe jest również osadzenie akcji we właściwie egzotycznym dla mnie kraju, i dodanie do niej regionalnych przynależności jak wątek hrabiego Drakuli (w którego istnienie dzisiaj właściwie nikt nie wierzy, ale wszyscy trochę się go boją) czy nawet niespotkanych przeze mnie wcześniej różnych nazwisk - kropla egzotyki w oceanie w sumie podobnych powieści.
Interesującym zabiegiem są też bardzo wyraźne nawiązania do twórczości Agathy Christie - nie tylko w kwestiach wypowiadanych przez poszczególne postaci przypominające najlepsze kawałki jej twórczości, ale także w konstrukcji opowieści - w mylących czytelnika tropach albo w końcowym zebraniu wszystkich podejrzanych w jednym pokoju i wskazanie przez detektywa mordercy wraz z uzasadnieniem i wytłumaczeniem wszystkich faktów czekających w gotowości oficerom policji. To na plus: bo Królowa jest tylko jedna.
Niestety, Abdułłajew momentami nie radzi sobie z kreowaniem postaci. Nie mogę tego z czystym sumieniem powiedzieć o postaci samego Drongo - o detektywie powstało ponad sto powieści, a ja czytałam jedną, wziętą ze środka sagi. Nic więc dziwnego, że za wiele o mężczyźnie nie wiem (choć przyznaję, że w niektórych momentach autor mógłby wytłumaczyć pewne kwestie czy zagadnienia, odwołując się do życiorysu eksperta, co na pewno nieco uprzyjemniłoby lekturę), i tu przyznaję, że jest to kwestia mojego niezaznajomienia z pisarstwem autora. Gorzej jednak jest z bohaterami drugoplanowymi - niektórzy są wyraźni chociażby przez swoje przekonania polityczne, inni jednak po stu czy dwustu stronach zaczynają się mieszać, a w parę dni po zakończeniu lektury nie jesteśmy w stanie nawet wymienić ich nazwisk (a, jak udowadniałam w poprzedniej recenzji, da się napisać książkę tak, żeby pamiętać wszystkich jej bohaterów jeszcze długo po odłożeniu książki na półkę).
Do takich fragmentów mam bardzo mieszane odczucia |
Ciekawy jest też u autora tzw. syndrom Miłoszewskiego (wersja robocza nazwy, bo po tekst źródłowy - trylogię o Szackim - sięgnę dopiero w wakacje, i dopiero wtedy ją zweryfikuję). Jednym zdaniem: głównym bohaterem książki jest dojrzały mężczyzna (czytaj: powoli się starzejący), którego nagle... zdobyć chcą WSZYSTKIE kobiety, szczególnie mężatki. I dobrze, rozumiem, że pewni mężczyźni są bardziej atrakcyjni niż inni (choć z dość lakonicznych opisów Abdułłajewa wynika, że główną cechą Drongo jest bycie ekspertem), ale czy naprawdę tak trudno jest napisać o kobiecie, której jedyną cechą i życiowym celem NIE jest przespanie się z podstarzałym panem? (Cóż, z moich czytelniczych poszukiwań wychodzi na to, że wcale nie, po prostu trzeba chcieć albo zdawać sobie sprawę z tego, że kobieta też może mieć własne aspiracje życiowe). I nawet postać Eugenii niczego nie ratuje - ot, wariatka, która po prostu lubi krzyczeć i robić zamieszanie.
Jeżeli chodzi natomiast o warstwę zaangażowaną: bardzo lubię kryminały, w których jest coś więcej niż tylko pogoń za mordercą. Autor pokazuje problemy regionu oraz państwa i jego ludności, zwraca też w pewien sposób uwagę na kwestie przynależnościowe i tożsamościowe, również nawet na narodowościowe uprzedzenia policji (aresztowanie podejrzanego praktycznie tylko ze względu na jego pochodzenie etniczne), które, wiadomo, absolutnie nie powinny mieć w cywilizowanym kraju miejsca. Te wywody jak najbardziej zaliczam na plus.
Te plusy znajdują jednak dość mocną przeciwwagę w postaci dwustronicowego historycznego wywodu autora (historycznego, bo fakty prezentowane przez Abdułłajewa są w miarę poprawne historycznie, tylko że zaprezentowane w sposób tak niezwykle jednostronny, że osobie niezaznajomionej z historią Europy Środkowowschodniej mogą nieźle namiesząć w głowie). Bo owszem, zgadzam się, że na ziemiach polskich zdarzały się prześladowania Żydów - bo w każdej dostatecznie dużej grupie ludności znajdą się oszołomy, które uważają, że mają prawo do określania, kto jest lepszy, a kto gorszy, kto zasługuje na życie, a kto nie; kwestia statystyki. Szkoda tylko, że pan Abdułłajew zapomina wspomnieć o tym, że ileśset tysięcy Polaków, najczęściej z narażeniem życia własnego i swoich bliskich, starało się Żydów ratować, i że wielu osobom się to udało. Albo że jakoś zupełnie nie krytykuje wojennego postępowania władzy Rumunii, która upodobała sobie np. metodę pociągu tam i z powrotem, czyli wysyłania transportu ludności żydowskiej pociągami w stronę granicy z Bułgarią bez jedzenia czy wody, a potem pociągami tymi zawracała w oczekiwaniu na samoczynną śmierć przewożonych ludzi. I owszem, może moja reakcja jest nieadekwatna, w końcu to tylko dwie strony takich wywodów (dokładnie 128 i 129) - ale chyba jeżeli autor już zdecydował się na poruszenie takiego tematu, to jako czytelniczka pochodząca z krytykowanego kraju mam prawo wymagać rzetelności historycznej, a jeżeli na nią autor nie jest w stanie się zdobyć - niepublikowania tego fragmentu.
Podsumowując: Podróż do Transylwanii jest powieścią - jeżeli chodzi o konstrukcję - całkiem dobrą. Egzotyka, konstrukcja a'la Agatha Christie, zaskakujące zakończenie, podejście do coraz bardziej aktualnych tematów okołonarodowościowych - nie mogę nie policzyć tego na plus. Książka ta jednak ma również poważne wady: dość słabe konstruowanie bohaterów, syndrom Miłoszewskiego i niezbyt stosowne uwagi (a na pewno stronnicze) o historii są poważnymi przesłankami do nieczytania tej powieści - albo czytania jej z przymrużeniem oka lub tylko dla jej warstwy właśnie kryminalnej.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję Domowi Wydawniczemu REBIS.
P.S. A gdyby ktoś zatęsknił za egzotyczną prozą kryminalną, to z całego serca polecam twórczość Borisa Akunina, o którym nieco więcej na blogu pojawi się już niebawem.
P.S. 2 Jeżeli natomiast wolimy kryminalną prozę nieegzotyczną, to już we wtorek Nerw Słowa pospieszy z recenzją trzeciej części sagi Davida Huntera. Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz