Pisałam to już wiele razy: bardzo często, jeżeli jakąś książkę polecają nam absolutnie wszyscy (blogerzy, znajomi, przyjaciele, członkowie rodziny), znaczy to, że warto zwrócić na nią uwagę. Tym bardziej jeżeli - tak jak ja - chce się być na bieżąco. Kiedy więc usłyszałam o wierszach Rupi Kaur (po raz pierwszy, drugi, dziesiąty i dwudziesty), wiedziałam, że muszę po nią sięgnąć. Z tego powodu od razu ją kupiłam, po czym... położyłam na swojej półce, czekając na melodię do jej przeczytania. Melodia ta nadeszła niedawno - a recenzja jest tym, co z niej wynikło.
Nietypowo zacznę od opisu wydania. Książkę Kaur można w Polsce kupić w wydaniu polskojęzycznym (w którym zawarte są jedynie tłumaczenia) oraz w wydaniu dwujęzycznym. W momencie, w którym je kupowałam, różnica między nimi wynosiła kilka złotych. Te kilka złotych zadecydowało jednak o tym, że byłam książką zachwycona, a nie stwierdziłam, że to tylko dobre wiersze. Po angielsku mówię, czytam i piszę płynnie - nawet czasem robię tłumaczenia z tego i na ten język - ale myślę, że również osoby z mniej płynną znajomością tego języka będą o wiele bardziej zadowolone z zakupu wydania dwujęzycznego. (Zwłaszcza że Kaur stosuje zasadę ascezy w formie i bogactwa treści, więc skomplikowanych konstrukcji gramatycznych tu raczej nie uświadczymy).
Dzięki bowiem wydaniu, w którym obok siebie mamy wersję angielską i polską, możemy porównywać, zatrzymać się, zastanawiać nad dwuznacznościami. Albo po prostu: ćwiczyć język i poznać kilka nowych słówek. A jeżeli znamy angielski nieco lepiej, możemy niektóre fragmenty czytać sobie na głos i rozkoszować się ich melodią. (Z tego powodu kocham poezję anglojęzyczną - brzmi melodycznie zupełnie inaczej niż poezja polska). A także zadumać się nad tym, że mimo zupełnie różnych uwarunkowań kulturowych czy nawet etnicznych, w których znajdujemy się my i autorka, nasze problemy są bardzo podobne. (O tym jeszcze za moment). Ja, mimo że najpierw myślałam, że będę czytać tylko polskie wersje, a na angielskie patrzeć od czasu do czasu, w końcu czytałam tylko te angielskie.
Jeżeli idzie o styl Kaur - niektórzy powiedzą, że to nie poezja, tylko krótkie formy literackie, efemeryczne wrażenia. Inni: że to grafomania. Kolejni: że arcydzieło. Ja mogę ze swojego punktu widzenia napisać tyle - tutaj o wiele ważniejszy niż styl jest chyba przekaz emocjonalny. Owszem, przy niektórych wierszach na początku miałam myśl Hmmm, troszkę to wydumane, by na końcu zalewać się rzewnymi łzami. A w środku zaznaczyć swój egzemplarz mniej więcej miliardem karteczek indeksujących. Jeżeli nie jesteście przekonani - pójdźcie do pierwszej lepszej księgarni, którą macie niedaleko, i przeczytajcie kilka utworów, najlepiej wybranych na chybił trafił ze wszystkich czterech części.
No właśnie - uniwersalność poezji Kaur to chyba najważniejsze, co kojarzyć można (trzeba?) z jej prozą. Książka podzielona jest na cztery segmenty tematyczne - the hurting (cierpienie), the loving (kochanie), the breaking (zrywanie), the healing (gojenie). I chyba w zależności od tego, na jakim etapie życia obecnie jesteśmy, a także jakie mamy doświadczenia, najbardziej będziemy zachwycone inną częścią. I dlatego właśnie powtórzę to, co w recenzjach Mleka i miodu pojawia się chyba najczęściej: jest to książka, którą każda kobieta powinna mieć na swojej szafce nocnej albo w innym podręcznym miejscu - aby móc wracać do niej na różnych etapach życia. Ja już teraz - w mniej więcej tydzień po lekturze - wiem, że będę po tę książkę sięgać jeszcze wiele razy. Czasem aby razem z nią docenić to, co mam, a czasem by wspólnie z nią płakać. Wiem też, że prawdopodobnie te wiersze, które najbardziej do mnie trafiają, z czasem ulegną zmianie - i to jest wspaniałe.
Podsumuję: myślę, że książkę tę bez wahania może kupić właściwie każda kobieta. I już. Ja jestem zachwycona. Polecam!
Znajdź mnie też:
Nerw Słowa na Facebooku
Nerw Słowa na Instagramie
Nerw Słowa na Goodreads
Nerw Słowa na LubimyCzytac.pl
Nie mogę powiedzieć, że poezja Rupi Kaur mi się nie podoba, ale po prostu nieco mnie rozczarowała. Jej wiersze są piękne...ale bardzo dosłowne. A ja zawsze szukam w poezji drugiego dna...i nieco więcej przestrzeni na własne rozmyślania. Niemniej jednak, zgadzam się ze stwierdzeniem, że każda kobieta powinna się z tym wydaniem zapoznać! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! włóczykijka z imponderabiliów literackich
Właśnie ja miałam podobnie na samym początku - "o raaaany, o co tyle krzyku, no ładne, no ale e tam" - a potem baaaardzo to do mnie przemówiło. :-) I cieszę się, że się tutaj akurat zgadzamy :-)
UsuńWiersze Rupi Kaur zapadły mi w serce. Były naprawdę dobre. Miło było pisać recenzję tego tomiku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Kasia (Ebookowe recenzje)
http://ebookowe-recenzje.blogspot.com