wtorek, 12 lipca 2016

KSIĄŻKA: Ku pokrzepieniu duszy, czyli Deborah Moggach "Hotel Złamanych Serc" (Dom Wydawniczy REBIS)







Tak jak niektórzy nie lubią utworów, których nie znają, tak inni nie lubią książek, których jeszcze nie czytali. Istnieje też duża część osób (przyznaję, że ja również się do niej zaliczam), która po prostu lubi wiedzieć, czego ma się po autorze spodziewać. I tym właśnie mogę wytłumaczyć sukces Hotelu Złamanych Serc (oryg. Heartbreak Hotel) brytyjskiej pisarki Deborah Moggach (opublikowanym w oryginale dziewięć lat po powieści Hotel Marigold, oryg. These Foolish Things). Co więcej: tym samym mogę uzasadnić również to, dlaczego ta książka mi również się podobała - bo choć nie jest ona w żaden sposób odkrywcza, to wyśmienicie odpręża i wzrusza.




Do Hotelu Złamanych Serc chyba najbardziej pasuje określenie niezwykle sympatyczna. No bo jakże by tu nie lubić emerytowanego aktora, nieco sfrustrowanego niewygodami Londynu, który nagle postanawia porzucić metropolię i przeprowadzić się na wieś, w której ma zamiar poprowadzić podupadający pensjonat zostawiony mu w spadku przez dawną znajomą? Szczególnie że Buffy ma wyjątkowy dar zjednywania sobie najróżniejszych ludzi (dowodem jest chociażby jego ogromna rodzina - mężczyzna był trzykrotnie żonaty, posiada też dzieci z i spoza małżeństw), w czym zresztą pomagają mu atmosfera hoteliku i nalewanie gościom darmowego wina do posiłków (ach, wino...). Pod wpływem kolejnych indywiduów przybywających do hotelu Buffy wpada na pomysł, który ma przyciągnąć duże liczby gości - organizację kursów dla rozwodników uczących ich tych umiejętności, które posiadały ich dawne drugie połówki, i które oni sami zaniedbali, przy okazji wykorzystując własny hotel jako królika doświadczalnego i kursantów jako tanią siłę roboczą.

Moggach nie serwuje nam jednak typowo cukierkowej narracji, w której bohaterowie są wręcz pewnymi archetypami, jednostronnie ukazanymi zestawami cech - wprost przeciwnie, postaci Hotelu Złamanych Serc to ludzie z wyraźnie zarysowanymi wadami, dziwactwami czy wręcz drobnymi szaleństwami. Nie zmienia to faktu (a może właśnie jest jego przyczyną?) że momentalnie zaczynamy wszystkich ich uwielbiać i z całego serca ich poczynaniom kibicować. Szczególnie że przedstawione przez autorkę perypetie to nie szalone perypetie pełnych namiętności i nastawionych głównie na przygodę młodych ludzi, które praktycznie zawsze wywołują pewne niedowierzanie, tylko bardziej wyważone uczucia dojrzalszych osób.



Bardzo przyjemna jest też sceneria, w której kolejni bohaterowie rozwiązują swoje problemy (nie tylko sercowe). W Hotelu Marigold Moggach sprawiła, że chcieliśmy rzucić wszystko i od razu lecieć, jechać, płynąć czy biec do Indii (i to mimo tego, a może raczej dzięki temu, że byliśmy świadomi wad tego kraju). Hotel Złamanych Serc natomiast to swego rodzaju apoteoza życia w małym miasteczku, w którym wszyscy się znają, a życie toczy się spokojnym trybem. W tym kontekście podwójnie cieszy spełnienie się głównego marzenia Buffy'ego - który swoim wewnętrznym ciepłem sprawił, że hotel ze zwykłego, jedynie dość klimatycznego miejsca wypoczynku stał się wręcz wspólnotą mogącą poradzić sobie z każdym problemem, zapewniającą wsparcie i darzącą zaufaniem. A przy okazji: tętniącą specyficznym (jakże udanym!) humorem.

W tym miejscu muszę pochwalić okładki książek Deborah Moggach wydawanych przez Dom Wydawniczy REBIS: z jednej strony mają skrzydełka (!) i są bardzo porządnie zrobione, a z drugiej zawarte na nich zdjęcia IDEALNIE oddają klimat opowieści. W przypadku Hotelu Marigold były to wściekle różowe wzory przywodzące na myśl kolorowe sari Hindusek, zdjęcie z filmu na podstawie książki (z zagubioną wśród feerii barw, zapachów oraz smaków Judi Dench) i zdjęcie indyjskiej scenerii. Przy Hotelu Złamanych Serc dostajemy natomiast idylliczną scenę wspólnego picia herbaty i piękną, typową dla opisywanego regionu zabudowę, które perfekcyjnie wpasowują się w moje wyobrażenia o treści książki. Co do korekty: tragedii nie ma, ale standardowe kilka błędów znalazłam.

Hotel Złamanych Serc to nie jest książka niezwykle ambitna, za którą można by przyznać Literackiego Nobla. Nie jest to niesamowita opowieść, którą będziecie wspominać po dziesięciu latach z łezką w oku i słowami Tak, tak, to było warto przeczytać. Jest to jednak powieść, przy której można naprawdę dobrze się zrelaksować, wyłączyć z codziennego życia i przenieść na chwilę do pewnego podupadłego domu gościnnego, w którym panują humor, ciepło i dająca bezpieczeństwo (choć nie spokojna!) atmosfera. Nada się na plażę, na urlop, ale także na wszelkie dni przed czy po urlopie, gdy chcemy po prostu przeczytać coś miłego.


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Domowi Wydawniczemu REBIS.


1 komentarz:

  1. Początkowo opis książki mnie nie zachwycił, ale teraz chyba zmienię zdanie. Ciekawa recenzja :)

    Pozdrawiam
    Kasia

    OdpowiedzUsuń