piątek, 22 lipca 2016

KSIĄŻKA: Sympatyczne niearcydzieło, czyli Erika Swyler "Księga wieszczb" (wyd. Czarna Owca)




http://woblink.com/e-book,powiesci-obyczajowe-czarna-owca-ksiega-wieszczb-erika-swyler-magdalena-nowak,26375?krzl=colectionA1&msc=22


Uwielbiam w literaturze opowieści rodzinne i realizm magiczny. Cóż więc lepszego mogło mnie spotkać niż połączenie tych obu w jednej książce? Właściwie to nic, więc z ogromnym entuzjazmem sięgnęłam po Księgę wieszczb Eriki Swyler, która jest właśnie takim zestawieniem. I choć nie zapiałam nad tą książką z zachwytu, a kilka dni po lekturze nie pamiętam wszystkich szczegółów jej fabuły, przyznaję, że jest to książka warsztatowo bardzo dobra i po prostu wywołująca sympatyczne odczucia.




Pewnego dnia bibliotekarz Simon, mężczyzna mieszkający w niszczejącym domu tuż nad brzegiem morza, znajduje na swojej werandzie starą księgę. Początkowo przedstawiona w niej historia jest niejasna, ale po pewnym czasie Simon dostrzega, że nierozerwalnie łączy się ona z losami jego rodziny. Rodziny, w którym kobiety skazane są na tragiczny los. Bibliotekarz kontaktuje się więc z nadawcą książki, starszym antykwariuszem, i wspólnie z nim zaczyna zgłębiać swoje pochodzenie. Staje się to tym ważniejsze, że siostra Simona, Enola, po sześciu latach nieobecności nagle chce wrócić do domu i wszystko wskazuje na to, że niedługo również padnie ofiarą dramatycznych wydarzeń.

Jeżeli chodzi o warsztat: nie mogę się praktycznie do niczego przyczepić. Swyler pisze miłym dla oka i ucha językiem, bardzo poczytnym i nieprzeszkadzającym w śledzeniu akcji. I o ile zazwyczaj doceniam różne zawijasy i smaczki językowe, o tyle tutaj posługiwanie się dość prostymi słowami jest jak najbardziej na miejscu - pozwala nam wygodnie śledzić fabułę i po prostu dać się jej porwać. A jest czemu się porywać, bo Swyler tworzy dwie równoległe opowieści (tzn. jedną dziejącą się w przeszłości i drugą mniej więcej obecnie), gdzie każda z nich jest kluczem do drugiej. I o ile samo to absolutnie nie jest odkrywcze, o tyle takie czasowe przeskoki nadają całości pewną świeżość i pomagają nam nie rozpraszać naszej uwagi. Dodatkowo: gdy przekonujemy się (albo raczej potwierdzamy to, co właściwie wiedzieliśmy od początku), że każda z historii jest kluczem do pełnego zrozumienia drugiej, i w głowie łączymy wszystkie elementy układanki, odczuwamy niemałą satysfakcję. 



Cieszą mnie jednoczesne odmienność i podobieństwo obu wątków - z jednej strony głównym bohaterem obu jest zagubiony mężczyzna (otoczony przez tajemnicze kobiety), każdy też w pewien sposób mówi o miłości i rodzinie. Z drugiej - historia dawnego cyrku intrygująca staje się przez umieszczenie w niej plejady często tajemniczych i dobrze napisanych postaci, i otulenie ich realiami historyczno-społecznymi (tzn. jak taki cyrk w tamtym czasie wyglądał, co ludzie chcieli oglądać, jak na to reagowali). Jest to interesujące też dlatego, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie czytałam, i poznanie właśnie tych realiów było dla mnie czymś zupełnie nowym. Plan współczesny natomiast zyskuje sobie sympatię przede wszystkim dzięki głównemu bohaterowi, wewnętrznie rozedgranemu, nie zawsze dającemu się lubić, który jednak mimo wszystko chce ochronić swoją rodzinę, i dzięki niektórym postaciom pobocznym (Alice, mimo że wiarygodna, nie za bardzo do mnie trafiła, natomiast chudziutka, neurotyczna siostra Simona, Enola, oraz jej chłopak Doyle - mężczyzna wielki gabarytowo, cały wytatuowany, w cyrku zarabiający na siebie sterowaniem elektrycznością - jak najbardziej cieszą się moim uznaniem). Obie płaszczyzny są bardzo klimatyczne (z tej książki byłby genialny film!), a poczucie odkrywania zagadki (może nie kryminalnej, ale na pewno złożonej) sprawia, że chce się tę książkę pochłonąć w jeden wieczór.

Do tej książki mam właściwie jeden wyraźny (choć bardzo subiektywny) zarzut: nie jest genialna. Po Osobliwych i cudownych przypadkach Avy Lavender (KLIK), które stały się dla mnie wyznacznikiem tego, jak powinno się pisać świetną literaturę z gatunku realizmu magicznego (oczywiście obok Marqueza, który jest niekwestionowanym mistrzem tegoż), mam dosyć wysokie wymagania dotyczące tego gatunku, i jeżeli coś nie jest w stanie zabrać mnie w tak niesamowitą podróż, jak dzieło Leslye Walton, to jestem tym odrobinę rozczarowana (co oczywiście jest trochę irracjonalne, ale na tym przecież polegają recenzje). W żadnym razie natomiast nie mogę powiedzieć, żeby absolutnie jej nie czytać, bo straci się czas i skończy się z poczuciem nienawiści do świata i literatury w ogóle - wprost przeciwnie, warto się w nią zagłębić (szczególnie wtedy, gdy potrzebuje się bardzo dobrego oderwania od rzeczywistości), powinno się tylko pamiętać, że istnieją też inne, niby podobne, a jednak lepsze książki. Z drugiej strony - Osobliwe i cudowne... były dość dramatyczną historią tragedii i kobiet, które zostały postawione w ich obliczu, co sprawiało, że przez większość lektury mieliśmy poczucie naznaczenia, tego, że nic się nie uda, bo w pewien sposób skazane są na cierpienie. W Księdze wieszczb - mimo że również spotykamy się z pewną wielopokoleniową klątwą - wydźwięk całości jest nieco bardziej optymistyczny, więc cała książka jest po prostu lżejsza i raczej nie pozostawi nas z kacem uczuciowym (co jest bardzo dużym plusem, gdy chcielibyśmy przeczytać coś niegłupiego, ale dość ambitnego). 



Księga wieszczb nie jest arcydziełem, o którym nie zapomnimy przez długie lata. Mimo że autorka ma bardzo dobry warsztat, w jej debiucie zabrakło "tego czegoś", jednej iskierki, która sprawiłaby, że książka ta skradłaby nasze serce, pewnego elementu, który Swyler w sobie nosi i regularnie pokazuje między innymi na swoim tumblrze (KLIK). Jednocześnie jest to jednak bardzo wciągająca opowieść rodzinna ze świetnie nakreślonymi realiami i tłem, oraz atmosferą, która na pewno wielu osobom się spodoba (a serca niektórych na pewno podbije). Ja wspominać ją będę z bardzo dużą sympatią i na pewno jeszcze nieraz polecę ją właśnie na lato czy też na dzień, w którym potrzebujemy zapomnieć o własnym życiu. A po kolejną książkę Swyler (proszę, proszę, niech takowa się ukaże!) również na pewno sięgnę, z wielką przyjemnością.

P.S. Tłumacz, który z The Book of Speculation zrobił Księgę wieszczb, jest moim osobistym geniuszem, tak samo osoby odpowiadające za grafikę na okładce. Muszę się natomiast przyczepić do korekty, która, niestety, jest średnia (choć na szczęście nie tak zła jak w Księżniczce z lodu tegoż wydawnictwa, którą czytałam ostatnio). Książkę czytałam w e-booku i po wizycie w księgarni uważam, że to o wiele lepszy wybór od wersji papierowej. Oprócz standardowych, praktycznie zawsze powtarzanych przeze mnie argumentów na korzyść e-booków (o wiele niższa cena, program lojalnościowy, e-booki nie zajmują miejsca na półce/w pokoju/w mieszkaniu czy domu, większa wygoda czytania - możliwość dostosowania rozmiaru tekstu) dochodzi jeszcze jeden podstawowy: okładka wykonana jest niezbyt starannie, ze zwykłego kartonika, który okropnie zagnie się już po chwili trzymania w torebce (czy nawet w reklamówce, w której niesie się książkę do domu), a po czytaniu będzie miał to okropne zgięcie biegnące przez cały środek, sprawiające, że książka wygląda na zmaltretowaną. Tym razem wygrywa wersja analogowa - do której można od razu dokupić Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender i sobie obie książki porównać, do czego zachęcam.


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Księgarni Internetowej Woblink.

http://woblink.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz