W literaturze nie warto być statycznym, wciąż upierać się przy czytaniu jednego gatunku czy autora - jak mielibyśmy wówczas trafić na coś nowego i pięknego? W ramach poszerzania horyzontów sięgnęłam po debiut w gatunku fantasy Kena Liu, Amerykanina o chińskich korzeniach, z wykształcenia prawnika i programisty, czyli powieść Królowie Dary (otwierającą cykl Pod Sztandarem Dzikiego Kwiatu). I przyznaję, że bardzo pozytywnie się przy niej zaskoczyłam, bo to wręcz political fiction z domieszką magii rzeczywiście jest kawałkiem świetnej prozy, nawet jeśli ma pewne wady.
Królowie Dary to historia dwóch mężczyzn: cwanego i czarującego Kuniego Garu oraz silnego i stanowczego Maty Zyndu. Obaj, na pozór ze sobą niepołączeni ani charakterem, ani miejscem czy stanem urodzenia oraz zamieszkania, ani wyznawanymi poglądami, niezależnie od siebie występują przeciwko cesarzowi. Jednak droga do rewolucji nie jest usłana różami - podziały między mężczyznami powoli znów zaczynają nabierać znaczenia, a odmienna wizja sprawiedliwości i otaczającego ich świata staje się przeszkodą w budowaniu nowego ładu. (Tak, blurb z tyłu mówi trochę coś innego, ale jednocześnie moim zdaniem odrobinę całość spoileruje, więc raczej go nie czytajcie).
Liu nie będzie jednak tworzył długich wywodów na temat przyjaźni i jej meandrów - zamiast tego dostarczy nam wielowarstwową polityczną rozgrywkę, w której każda ze stron ma trochę racji. Krajem targać będą kolejne wojny, zamieszki i przede wszystkim - chęć przeprowadzenia krwawej rewolucji, zmiany poprzednich (niesprawiedliwych?) rządów. Liu świetnie między wierszami stawia pytanie o sens takich gwałtownych czynów: bo czy na pewno zmiana osoby rządzącej jest w stanie coś realnie zmienić? I czy nie jest tak, że każda rewolucja jest właściwie z góry skazana na porażkę? A może po prostu nie narodziła się jeszcze osoba, która taką rewolucję mogłaby przeprowadzić? I czym właściwie jest udana rewolucja?
Świat kreowany przez autora jednak nie będzie opierał się tylko na polityce, dyplomacji i układach między poszczególnymi osobami dzierżącymi władzę. Tutaj bowiem właściwie na równi z polityką występuje element mistyczny, czyli zaskakująco ludzcy w swoim zachowaniu bogowie. (Magia technicznie też jest, co widzimy np. w umiejętności kierowania dymem przez jedną z bohaterek, ale nie jest to ten rodzaj fantasy, w którym na pierwszym planie znajdują się potężni czarodzieje walczący monumentalnymi kulami ognia itd.). Ciekawe jest, że bogowie (bo jest ich cały panteon) między sobą również zawarli polityczny układ, czyli porozumienie o bezpośrednim nieingerowaniu w poczynania śmiertelników. Działanie pośrednie natomiast jest jak najbardziej dopuszczone, co ma bardzo interesujące skutki, bo po pierwsze pokazuje ono czytelnikowi charaktery bogów (mimo wszystko trochę mało rozbudowane, posługujące się raczej pewnymi skrótami niż rzeczywiście konstruujące jakąś mitologię), a po drugie niesie ogromny potencjał w kontekście kreowania fabuły i zachowań walczących ze sobą ludzi.
Królowie Dary obok bogów i mistycyzmu oferują nam także własną florę i faunę (w zasadzie całkiem spokrewnione z tą rzeczywistą), co jest na szczęście rzeczywiście przez autora wykorzystywane (np. w pisaniu listów sympatycznym atramentem czy w sporządzaniu naparów) i ma realny wpływ na świat. A dodatkowo jest podwaliną do stworzenia najbardziej epickich scen powieści - mowa oczywiście o tych związanych z tzw. crubenami (już w głowie widzę, jaki z tego byłby genialny film - po prostu epickość w najlepszym wydaniu! Ale nie powiem nic więcej, żeby nie spoilerować, po prostu: przeczytajcie!). W osiągnięciu takiego efektu pomaga pewna nuta orientalizmu wpleciona w powieść (choć nie przesadzałabym z doszukiwaniem się metafory na temat współczesnych Chin, obstając przy wniosku, że autor - może nawet podświadomie? - wplótł tutaj trochę swoich doświadczeń i przeżyć związanych z jego kulturową tożsamością). Niezwykle cieszy różnorodność terenów pokazanych na mapie - tak, to jedna z tych książek, która mapkę na początku przedstawia nie tylko dla picu - opisy zupełnie innych krajobrazów umieszczonych przecież w jednym świecie ogromnie działają na wyobraźnię (ja pokochałam czarne plaże i inne fragmenty marynistyczne).
Te wszystkie składowe tworzą genialne, tętniące życiem uniwersum stanowiące świetne tło dla męskich postaci (o postaciach kobiecych traktują kolejne trzy akapity, więc na razie tylko o mężczyznach). Przyjaźń Kuniego i Maty, a potem konflikt między nimi, są odmalowane perfekcyjnie, choć oszczędnie, również oni sami są bardzo logicznie skonstruowani, z odpowiednią dozą komplikacji i wątpliwości (ale dalej nie jestem przekonana do wiarygodności ich zachowania podczas końcówki powieści, tzn. układu pokojowego). Cieszy również wprowadzanie ciekawych męskich postaci pobocznych - które często pojawiają się tylko na chwilę (bo zazwyczaj zaraz zostają zamordowane), ale każda z nich ma swoją historię, biedaka, bogacza, uprzywilejowanego czy tzw. hołoty. Taka epizodyczność ról, choć nieco odświeża cały tekst, momentami jednak nie pozwala na porządne rozbudowanie wszystkich bohaterów (coś jak w filmach, które są pierwszą częścią trylogii), ale jest to sowicie wynagradzane przez (męskich) bohaterów głównych, i jednocześnie tworzy potencjał do kolejnych części. (Choć właściwie w tym momencie można się zastanawiać, czy rzeczywiście Ściana burz, czyli tom II, jest potrzebna w momencie, w którym cała historia z części pierwszej ma aż tak wyraźne początek, rozwinięcie i zakończenie).
W tym momencie muszę jednak powiedzieć też o tym, co jest dla mnie w Królach Dary najbardziej niedopracowanym (tzn. posiadającym najwięcej wewnętrznych sprzeczności) elementem, czyli o wątku feministyczno-kobiecym (i przyznaję, że po kilku próbach jasnego napisania tych kilku akapitów myślę, że mogłabym na ten temat napisać pracę licencjacką). Z jednej strony bowiem Liu bardzo chce pokazać, że kobiety mimo wszystko są równe mężczyznom w tym uniwersum, a z drugiej nie do końca chyba wszystkie elementy tegoż pokazywania przemyśliwuje. Na pewno można stwierdzić, że postaci kobiece są o wiele mniej skomplikowane niż postaci męskie, tworzone jakby na jedną modłę (kobiet mądrych, pięknych, utalentowanych, wspierających, z własnego wyboru pozostających w cieniu i jednocześnie po prostu mdłych). Nie pomaga też, że nieco bez sensu miotają się po świecie (tak, jakby nie można było im znaleźć jakiegoś właściwego miejsca) i po całej fabule. Jest to o tyle smutne, że Liu tworzy świetne, mięsiste postaci męskie, wielowarstwowe charaktery w różnych odcieniach i bardzo dużym potencjałem na kolejne części, więc nie jest to absolutnie kwestia warsztatu, tylko wyboru albo braku przemyślenia.
Oczywiście pozostaje w tym momencie powiedzenie o pewnej pani marszałek, która pojawia się dopiero w 3/4 książki - geniuszu strategii i wojskowości, i której spotkania ze społeczną dezaprobatą wobec jej płci są bardzo ciekawe. Jej potencjał jednak wykorzystany jest jedynie w połowie (tzn. po bardzo interesującym przedstawieniu tła biograficznego całe Łał, wreszcie ciekawa kobieta! nagle znika, by przez długi czas pokazywać nam postać jedynie mdłą i jednostronną, ale pod koniec znów się pojawia i sugeruje bardzo duży potencjał na kolejną część). Nie jestem jednak w stanie ścierpieć tego, że kobieta od razu po jako takim ugruntowaniu swojej pozycji rzuca się w ramiona pierwszego spotkanego przez siebie mężczyzny (wiadomo, że kobieta na takim stanowisku bez mężczyzny w jakiejkolwiek formie jest tylko wariatką, a nie specjalistką). Mam też wrażenie, że gdyby marszałek była mężczyzną, scena z podżeganiem do zdrady rozegrałaby się zupełnie inaczej (tzn. lojalność nie byłaby na pierwszym miejscu, zastąpiona zostałaby przez egoizm, i mielibyśmy materiał na kolejne trzy tomy sagi). Zastanawia mnie bardzo, czy to kwestia uwielbienia Liu dla kobiet (tzn. przejaw koncepcji, że mężczyźni to oszukańcze świnie chcące władzy za wszelką cenę czy coś w tym guście), czy raczej jego postrzegania płci pięknej jako słabszej (i przez to niezdolnej do sięgnięcia po władzę). Nie zmienia to jednak faktu, że postać dowódczyni mimo wszystko polepsza sposób przedstawiania kobiet w Królach Dary, i że jest ona wśród tamtych mdłych bohaterek bardzo miłym wyróżnikiem (ale, wiadomo, na bezrybiu i rak ryba).
Inną kwestią natomiast jest fakt ogólnego przedstawiania pozycji kobiet przez te 3/4 książki, zanim wprowadzona zostaje postać marszałek. A podczas lektury tych 450 stron dostajemy (oprócz mdłych bohaterek) kilka sporadycznych wstawek z jednej strony chcących zarysować poważny i mocny problem, a z drugiej występujących tak rzadko, że trudno jest traktować je poważnie, a nie jako wciśnięcie tego problemu na siłę (moim zdaniem lepiej byłoby bez nich, a Liu mógłby poświęcić zyskany czas na tworzenie nie-mdłych bohaterek, które swoimi czynami, a nie pustymi słowami przedstawiałaby przeciwstawienie się dyskryminacji). Bo, nie oszukujmy się, zdania w rodzaju Niech skierowane do mężczyzny słowa, że zachowuje się jak kobieta, będą komplementem, przecież kobiety wspierają wszystkich mężczyzn i dają im ciepło domowego ogniska albo Kobiety też mogą być przydatne na wojnie, bo są lekkie, znają się na ziołach i potrafią myć garnki (to nie są cytaty, tylko raczej pewne podsumowania odniesionych wrażeń) raczej dużo do powieści nie wniosą, i często (np. przy scenie oblężenia, gdy Kun i Mata razem bronią miasta) wydają się w kontekście tych właśnie niezbyt dobrze stworzonych bohaterek po prostu jakimś dziwnym przerywnikiem, kwestiami nie na miejscu, na zasadzie O, pisarzowi się coś przypomniało, to to napisał. Albo - co byłoby o wiele gorsze - O rany, poprawni politycznie redaktorzy kazali mu to napisać, a on się z tym nie zgadza. Taki feminizm na pokaz, w którym zamiast porządnie napisanych bohaterek dostajemy dużo pustych słów i nijakość, a szkoda, bo Liu naprawdę mógłby z tym wątkiem zrobić dużo dobrego.
Stylistycznie: książki Liu nie czyta się lekko. I - wbrew pozorom - tym razem jest to dla mnie zaleta, bo powolne przechodzenie przez każdą stronę pozwala na upajanie się atmosferą świata przedstawionego. Nie ma tutaj lekkości Pilipiuka (którego nawet najgrubsze książki jesteśmy w stanie przemsknąć oczkiem w ciągu dwóch godzin), ale nie ma też tutaj czasem nadmiernej literackości Tolkiena (który oczywiście Wielkim Pisarzem jest, był i będzie, ale dialogi w Hobbicie czy we Władcy Pierścieni - przynajmniej w polskim tłumaczeniu - brzmią po prostu sztucznie). Jest po prostu język, na którym trzeba się nieco skupić (na fabule zresztą też, żeby śledzić wszystkie polityczne zawirowania), ale tym razem bardzo się to opłaca. Oczywiście pochwała idzie także do tłumaczki i redaktorki, bo, nie oszukujmy się, książka brzmi w innym języku dobrze nie tylko dzięki autorowi.
A tym, którzy na chwilę rozproszą swoją uwagę, na pomoc przychodzi świetne wydanie książki, która pod koniec oferuje nam bardzo ładnie rozpisaną listę wszystkich bohaterów (razem z ich podziałem na odpowiednie frakcje), do której można zajrzeć w chwilach niepewności. Z przodu natomiast znajduje się pięknie narysowana mapa Wysp Dary, która nierzadko pomaga nam zrozumieć wszystkie meandry akcji. Jestem zachwycona okładką (tym bardziej teraz, gdy już książkę przeczytałam, i rozumiem jej symboliczne znaczenie), chwalę również korektę (znalazłam dwa błędy, co przy tak grubej książce jest świetnym wynikiem).
Królowie Dary to świetna powieść fantastyczna (zobaczcie, ile na jej temat napisałam - a to znaczy, że rzeczywiście jest materiał, na którym w recenzji można się oprzeć). Bardzo ciekawe uniwersum, polityczne intrygi, epickość wielu scen i ten zatrzymujący nas na dłuższą chwilę język sprawiają, że rzeczywiście warto po tę książkę sięgnąć, i że na pewno nie będzie to czas stracony. I choć dostrzegam w Królach Dary pewne wady, gdzie największą z nich jest oczywiście to dziwne niezdecydowanie przy postaciach kobiecych, i gdzie nieco mierzi mnie trochę niewiarygodne zakończenie wspólnego wątku Maty i Kuniego, to polecam tę książkę każdemu, kto chce zanurzyć się w fantastyczny, wielowymiarowy świat. Idealna na chłodny wieczór z herbatą. A ja czekam niecierpliwie na jesień i na kolejną część, bo ponowne zanurzenie się w świat stworzony przez Liu będzie - jak przy Królach Dary - pozytywnie zaskakującym przeżyciem.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non.
Liu nie będzie jednak tworzył długich wywodów na temat przyjaźni i jej meandrów - zamiast tego dostarczy nam wielowarstwową polityczną rozgrywkę, w której każda ze stron ma trochę racji. Krajem targać będą kolejne wojny, zamieszki i przede wszystkim - chęć przeprowadzenia krwawej rewolucji, zmiany poprzednich (niesprawiedliwych?) rządów. Liu świetnie między wierszami stawia pytanie o sens takich gwałtownych czynów: bo czy na pewno zmiana osoby rządzącej jest w stanie coś realnie zmienić? I czy nie jest tak, że każda rewolucja jest właściwie z góry skazana na porażkę? A może po prostu nie narodziła się jeszcze osoba, która taką rewolucję mogłaby przeprowadzić? I czym właściwie jest udana rewolucja?
Świat kreowany przez autora jednak nie będzie opierał się tylko na polityce, dyplomacji i układach między poszczególnymi osobami dzierżącymi władzę. Tutaj bowiem właściwie na równi z polityką występuje element mistyczny, czyli zaskakująco ludzcy w swoim zachowaniu bogowie. (Magia technicznie też jest, co widzimy np. w umiejętności kierowania dymem przez jedną z bohaterek, ale nie jest to ten rodzaj fantasy, w którym na pierwszym planie znajdują się potężni czarodzieje walczący monumentalnymi kulami ognia itd.). Ciekawe jest, że bogowie (bo jest ich cały panteon) między sobą również zawarli polityczny układ, czyli porozumienie o bezpośrednim nieingerowaniu w poczynania śmiertelników. Działanie pośrednie natomiast jest jak najbardziej dopuszczone, co ma bardzo interesujące skutki, bo po pierwsze pokazuje ono czytelnikowi charaktery bogów (mimo wszystko trochę mało rozbudowane, posługujące się raczej pewnymi skrótami niż rzeczywiście konstruujące jakąś mitologię), a po drugie niesie ogromny potencjał w kontekście kreowania fabuły i zachowań walczących ze sobą ludzi.
Królowie Dary obok bogów i mistycyzmu oferują nam także własną florę i faunę (w zasadzie całkiem spokrewnione z tą rzeczywistą), co jest na szczęście rzeczywiście przez autora wykorzystywane (np. w pisaniu listów sympatycznym atramentem czy w sporządzaniu naparów) i ma realny wpływ na świat. A dodatkowo jest podwaliną do stworzenia najbardziej epickich scen powieści - mowa oczywiście o tych związanych z tzw. crubenami (już w głowie widzę, jaki z tego byłby genialny film - po prostu epickość w najlepszym wydaniu! Ale nie powiem nic więcej, żeby nie spoilerować, po prostu: przeczytajcie!). W osiągnięciu takiego efektu pomaga pewna nuta orientalizmu wpleciona w powieść (choć nie przesadzałabym z doszukiwaniem się metafory na temat współczesnych Chin, obstając przy wniosku, że autor - może nawet podświadomie? - wplótł tutaj trochę swoich doświadczeń i przeżyć związanych z jego kulturową tożsamością). Niezwykle cieszy różnorodność terenów pokazanych na mapie - tak, to jedna z tych książek, która mapkę na początku przedstawia nie tylko dla picu - opisy zupełnie innych krajobrazów umieszczonych przecież w jednym świecie ogromnie działają na wyobraźnię (ja pokochałam czarne plaże i inne fragmenty marynistyczne).
Te wszystkie składowe tworzą genialne, tętniące życiem uniwersum stanowiące świetne tło dla męskich postaci (o postaciach kobiecych traktują kolejne trzy akapity, więc na razie tylko o mężczyznach). Przyjaźń Kuniego i Maty, a potem konflikt między nimi, są odmalowane perfekcyjnie, choć oszczędnie, również oni sami są bardzo logicznie skonstruowani, z odpowiednią dozą komplikacji i wątpliwości (ale dalej nie jestem przekonana do wiarygodności ich zachowania podczas końcówki powieści, tzn. układu pokojowego). Cieszy również wprowadzanie ciekawych męskich postaci pobocznych - które często pojawiają się tylko na chwilę (bo zazwyczaj zaraz zostają zamordowane), ale każda z nich ma swoją historię, biedaka, bogacza, uprzywilejowanego czy tzw. hołoty. Taka epizodyczność ról, choć nieco odświeża cały tekst, momentami jednak nie pozwala na porządne rozbudowanie wszystkich bohaterów (coś jak w filmach, które są pierwszą częścią trylogii), ale jest to sowicie wynagradzane przez (męskich) bohaterów głównych, i jednocześnie tworzy potencjał do kolejnych części. (Choć właściwie w tym momencie można się zastanawiać, czy rzeczywiście Ściana burz, czyli tom II, jest potrzebna w momencie, w którym cała historia z części pierwszej ma aż tak wyraźne początek, rozwinięcie i zakończenie).
W tym momencie muszę jednak powiedzieć też o tym, co jest dla mnie w Królach Dary najbardziej niedopracowanym (tzn. posiadającym najwięcej wewnętrznych sprzeczności) elementem, czyli o wątku feministyczno-kobiecym (i przyznaję, że po kilku próbach jasnego napisania tych kilku akapitów myślę, że mogłabym na ten temat napisać pracę licencjacką). Z jednej strony bowiem Liu bardzo chce pokazać, że kobiety mimo wszystko są równe mężczyznom w tym uniwersum, a z drugiej nie do końca chyba wszystkie elementy tegoż pokazywania przemyśliwuje. Na pewno można stwierdzić, że postaci kobiece są o wiele mniej skomplikowane niż postaci męskie, tworzone jakby na jedną modłę (kobiet mądrych, pięknych, utalentowanych, wspierających, z własnego wyboru pozostających w cieniu i jednocześnie po prostu mdłych). Nie pomaga też, że nieco bez sensu miotają się po świecie (tak, jakby nie można było im znaleźć jakiegoś właściwego miejsca) i po całej fabule. Jest to o tyle smutne, że Liu tworzy świetne, mięsiste postaci męskie, wielowarstwowe charaktery w różnych odcieniach i bardzo dużym potencjałem na kolejne części, więc nie jest to absolutnie kwestia warsztatu, tylko wyboru albo braku przemyślenia.
Oczywiście pozostaje w tym momencie powiedzenie o pewnej pani marszałek, która pojawia się dopiero w 3/4 książki - geniuszu strategii i wojskowości, i której spotkania ze społeczną dezaprobatą wobec jej płci są bardzo ciekawe. Jej potencjał jednak wykorzystany jest jedynie w połowie (tzn. po bardzo interesującym przedstawieniu tła biograficznego całe Łał, wreszcie ciekawa kobieta! nagle znika, by przez długi czas pokazywać nam postać jedynie mdłą i jednostronną, ale pod koniec znów się pojawia i sugeruje bardzo duży potencjał na kolejną część). Nie jestem jednak w stanie ścierpieć tego, że kobieta od razu po jako takim ugruntowaniu swojej pozycji rzuca się w ramiona pierwszego spotkanego przez siebie mężczyzny (wiadomo, że kobieta na takim stanowisku bez mężczyzny w jakiejkolwiek formie jest tylko wariatką, a nie specjalistką). Mam też wrażenie, że gdyby marszałek była mężczyzną, scena z podżeganiem do zdrady rozegrałaby się zupełnie inaczej (tzn. lojalność nie byłaby na pierwszym miejscu, zastąpiona zostałaby przez egoizm, i mielibyśmy materiał na kolejne trzy tomy sagi). Zastanawia mnie bardzo, czy to kwestia uwielbienia Liu dla kobiet (tzn. przejaw koncepcji, że mężczyźni to oszukańcze świnie chcące władzy za wszelką cenę czy coś w tym guście), czy raczej jego postrzegania płci pięknej jako słabszej (i przez to niezdolnej do sięgnięcia po władzę). Nie zmienia to jednak faktu, że postać dowódczyni mimo wszystko polepsza sposób przedstawiania kobiet w Królach Dary, i że jest ona wśród tamtych mdłych bohaterek bardzo miłym wyróżnikiem (ale, wiadomo, na bezrybiu i rak ryba).
Inną kwestią natomiast jest fakt ogólnego przedstawiania pozycji kobiet przez te 3/4 książki, zanim wprowadzona zostaje postać marszałek. A podczas lektury tych 450 stron dostajemy (oprócz mdłych bohaterek) kilka sporadycznych wstawek z jednej strony chcących zarysować poważny i mocny problem, a z drugiej występujących tak rzadko, że trudno jest traktować je poważnie, a nie jako wciśnięcie tego problemu na siłę (moim zdaniem lepiej byłoby bez nich, a Liu mógłby poświęcić zyskany czas na tworzenie nie-mdłych bohaterek, które swoimi czynami, a nie pustymi słowami przedstawiałaby przeciwstawienie się dyskryminacji). Bo, nie oszukujmy się, zdania w rodzaju Niech skierowane do mężczyzny słowa, że zachowuje się jak kobieta, będą komplementem, przecież kobiety wspierają wszystkich mężczyzn i dają im ciepło domowego ogniska albo Kobiety też mogą być przydatne na wojnie, bo są lekkie, znają się na ziołach i potrafią myć garnki (to nie są cytaty, tylko raczej pewne podsumowania odniesionych wrażeń) raczej dużo do powieści nie wniosą, i często (np. przy scenie oblężenia, gdy Kun i Mata razem bronią miasta) wydają się w kontekście tych właśnie niezbyt dobrze stworzonych bohaterek po prostu jakimś dziwnym przerywnikiem, kwestiami nie na miejscu, na zasadzie O, pisarzowi się coś przypomniało, to to napisał. Albo - co byłoby o wiele gorsze - O rany, poprawni politycznie redaktorzy kazali mu to napisać, a on się z tym nie zgadza. Taki feminizm na pokaz, w którym zamiast porządnie napisanych bohaterek dostajemy dużo pustych słów i nijakość, a szkoda, bo Liu naprawdę mógłby z tym wątkiem zrobić dużo dobrego.
Stylistycznie: książki Liu nie czyta się lekko. I - wbrew pozorom - tym razem jest to dla mnie zaleta, bo powolne przechodzenie przez każdą stronę pozwala na upajanie się atmosferą świata przedstawionego. Nie ma tutaj lekkości Pilipiuka (którego nawet najgrubsze książki jesteśmy w stanie przemsknąć oczkiem w ciągu dwóch godzin), ale nie ma też tutaj czasem nadmiernej literackości Tolkiena (który oczywiście Wielkim Pisarzem jest, był i będzie, ale dialogi w Hobbicie czy we Władcy Pierścieni - przynajmniej w polskim tłumaczeniu - brzmią po prostu sztucznie). Jest po prostu język, na którym trzeba się nieco skupić (na fabule zresztą też, żeby śledzić wszystkie polityczne zawirowania), ale tym razem bardzo się to opłaca. Oczywiście pochwała idzie także do tłumaczki i redaktorki, bo, nie oszukujmy się, książka brzmi w innym języku dobrze nie tylko dzięki autorowi.
A tym, którzy na chwilę rozproszą swoją uwagę, na pomoc przychodzi świetne wydanie książki, która pod koniec oferuje nam bardzo ładnie rozpisaną listę wszystkich bohaterów (razem z ich podziałem na odpowiednie frakcje), do której można zajrzeć w chwilach niepewności. Z przodu natomiast znajduje się pięknie narysowana mapa Wysp Dary, która nierzadko pomaga nam zrozumieć wszystkie meandry akcji. Jestem zachwycona okładką (tym bardziej teraz, gdy już książkę przeczytałam, i rozumiem jej symboliczne znaczenie), chwalę również korektę (znalazłam dwa błędy, co przy tak grubej książce jest świetnym wynikiem).
Królowie Dary to świetna powieść fantastyczna (zobaczcie, ile na jej temat napisałam - a to znaczy, że rzeczywiście jest materiał, na którym w recenzji można się oprzeć). Bardzo ciekawe uniwersum, polityczne intrygi, epickość wielu scen i ten zatrzymujący nas na dłuższą chwilę język sprawiają, że rzeczywiście warto po tę książkę sięgnąć, i że na pewno nie będzie to czas stracony. I choć dostrzegam w Królach Dary pewne wady, gdzie największą z nich jest oczywiście to dziwne niezdecydowanie przy postaciach kobiecych, i gdzie nieco mierzi mnie trochę niewiarygodne zakończenie wspólnego wątku Maty i Kuniego, to polecam tę książkę każdemu, kto chce zanurzyć się w fantastyczny, wielowymiarowy świat. Idealna na chłodny wieczór z herbatą. A ja czekam niecierpliwie na jesień i na kolejną część, bo ponowne zanurzenie się w świat stworzony przez Liu będzie - jak przy Królach Dary - pozytywnie zaskakującym przeżyciem.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz