czwartek, 28 lipca 2016

KSIĄŻKA: Idź w lutym do kina (a nie teraz do księgarni), czyli Deborah Moggach "Tulipanowa gorączka" (Dom Wydawniczy REBIS)





Pamiętacie Hotel Marigold? (KLIK) A Hotel Złamanych Serc? (KLIK) W momencie, w którym myślałam, że twórczość Deborah Moggach nie ma przede mną tajemnic, okazało się, że Dom Wydawniczy REBIS postanowił wyprowadzić mnie z błędu. I oto w swojej skrzynce pocztowej odnalazłam Tulipanową gorączkę, książkę, która pozwoliła spojrzeć mi na pisarkę z zupełnie innej strony (choć chyba niekoniecznie lepszej). Ale od początku.





Akcja książki Moggach rozgrywa się w siedemnastowiecznym Amsterdamie. Kupiec Cornelis postanawia uwiecznić wizerunek swój i swojej młodziutkiej żony Sophii na obrazie zamówionym u znanego malarza. Jak mówi nam nieco dramatyczny blurb, mężczyzna nawet przez chwilę nie podejrzewa, jaki ciąg wydarzeń uruchomi, i jakie namiętności i pragnienia odkryje w sobie cała trójka. A w tle przewijać się jeszcze będzie (i rozwijać) historia Marii (służącej Sophii) i jej narzeczonego, dla których los również przygotował pewne niemiłe niespodzianki.

Moje pierwsze negatywne zaskoczenie: Tulipanową gorączkę czyta się dość trudno (oba Hotele to bardzo lekkie, miłe i poczytne książki). O ile początek jest jeszcze całkiem wciągający, bo mamy tutaj ciekawą historię miłosną, namiętności, komplikacje losu, i właściwie całą wręcz parakryminalną intrygę, o tyle końcówka (i pewna jej naddramatyczność, tzn. takie prowadzenie postaci, żeby wszystko skończyło się z pewnym przesłaniem i doszło do zamierzonego, raczej tragicznego finału) jest już bardzo ciężka w odbiorze. Nie pomagają w tym też minimalistyczne opisy, które chyba miały przypominać prozę ambitną, a na dłuższą metę są (wraz z czasownikami w czasie teraźniejszym) dosyć denerwujące. Choć przyznaję, że nie przeszkadzało mi to kibicować - niestety dość nielogicznie (momentami wręcz histerycznie) się zachowującym bohaterom. Nie mówiąc już o tym, że pewne działania postaci są, niestety, nie ambitnie tragiczne, a po prostu idiotyczne - albo raczej takimi się zdają, bo autorka nie za bardzo dba o nakreślenie wiarygodnych, pełnokrwistych postaci. Bo rozumiem na przykład, że kobieta tak kocha mężczyznę, że jest nim zaślepiona, i że dlatego zgadza się powierzyć mu swój los, majątek i cnotę, tylko że to trzeba porządnie zarysować, żeby czytelnik w to uwierzył, a takiego zarysowania tu nie ma. Co sprawia, że poczynania jednej z bohaterek zupełnie do nas nie przemawiają. Nie mówiąc już o Cornelisie, który (z miłości?) staje się zupełnie ślepy, co również jest dość nieprawdopodobne.




Nie mogę jednak odmówić powieści Moggach (paradoksalnie?) świetnie kreowanej atmosfery. Bo choć opisy denerwują swoją formą (szczególnie pod koniec), to trzeba im przyznać, że z powodzeniem budują twarde, puste, surowe otoczenie oświetlone mocnym dziennym słońcem, na myśl przywodzące obrazy Vermeera. Albo, jeżeli zestawimy je z fabułą, przecież pełną niepokoju, niedomówień i chęci poczucia czegokolwiek, mogą w skojarzeniach poprowadzić nas nawet do Hoppera, z jego charakterystyczną atmosferą niepokonanej samotności, która również tutaj jest odczuwalna (mimo, a może właśnie dlatego, że jest to powieść o uczuciach i relacjach ludzi). Realia historyczne, tulipanowa mania i pozostałe elementy tła - nawet drobiazgi - są chyba najmocniejszym punktem powieści.

Po lekturze rozumiem też, dlaczego w lutym 2017 (czyli wbrew pozorom całkiem niedługo) to właśnie tej powieści Moggach ekranizację będziemy oglądać (w którym główną rolę - Sophii - grać będzie Alicia Vikander, a z nią wystąpią między innymi Judi Dench i Christoph Waltz; ten ostatni może wreszcie dostanie coś więcej do grania niż tylko robienie złych min). I choć można domniemywać, że ktoś po prostu chce zarobić pieniądze na bardziej seksualnej i mrocznej Dziewczynie z perłą, to zwiastun wygląda wyśmienicie, bardzo plastycznie i spójnie. Mam też wrażenie, że przeniesienie prozy Moggach na ekrany może przynieść tej opowieści wiele dobrego, jeżeli pokaże jej niepokojącą atmosferę, jednocześnie maskując wady. I jeżeli twórcy zostawią to wieloznaczne zakończenie (które, choć mało poczytne, jest idealnie dobrane do powieści, jeżeli idzie o sam pomysł), a nie zrobią z tego hollywoodzkiej sieczki, w której wszyscy na koniec są szczęśliwi. (Ale mam bardzo dobre przeczucia, bo wprowadzenie w ogóle Judi Dench w - chyba - stosunkowo pokaźnej roli sugeruje, że twórcy mają własną wizję tej historii i nie boją się jej rozwijać. Co z drugiej strony mogłoby też znaczyć coś złego, ale bądźmy optymistami).



Powiem jedno: Tulipanową gorączkę można przeczytać. Nie znaczy to jednak, że rzeczywiście trzeba to uczynić. Sprawdzi się jako swoiste przygotowanie do filmu, albo gdy chcemy poczuć atmosferę dawnego Amsterdamu. Nie oczekujcie jednak czegoś specjalnego, literackiego olśnienia, słownego katharsis, nie oczekujcie nawet powieści ogólnie i pod wszystkimi względami co najmniej dobrej, bo książka Moggach taka nie jest. Co nie oznacza, że kobieta jest złą pisarką, bo jej Hotel Marigold i Hotel Złamanych Serc były niezwykle sympatyczne i dalej ciepło o nich myślę (a jej scenariusz do Dumy i uprzedzenia w ogóle jest genialny), i często je polecam lub pożyczam, gdy chcę, by komuś zrobiło się miło. Tulipanowa gorączka natomiast oferuje całkiem ciekawy pomysł, świetne zakończenie i bardzo dobrze odmalowaną atmosferę. Prawdopodobnie będzie z niej niezwykle interesujący film, na który czekam, i Was też do tego zachęcam. A co do lektury - można, ale naprawdę nie trzeba.

P.S. Może wynika to z niewiedzy (znam tylko dwie inne powieści tej autorki, podczas gdy napisała ich ona ogólnie osiemnaście, plus to spod jej klawiatury - jak pisałam wyżej - wyszedł scenariusz mojej ukochanej Dumy i uprzedzenia z 2005 roku), ale mam wrażenie, że Moggach jest autorką powieści właśnie lekkich i miłych (które wychodzą jej naprawdę dobrze), a Tulipanową gorączką chciała udowodnić wszystkim (w tym sobie), że umie pisać rzeczy ambitne. Trochę nie wyszło, bo, niestety, maniery stylistyczne są niezbyt dobre, a naznaczanie KAŻDEJ postaci pewnym tragizmem na siłę naprawdę nie sprawia, że książka stanie się sztuką wysoką, nawet jeżeli tragizm jest elementem wielu dobrych powieści.


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Domowi Wydawniczemu REBIS.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz