środa, 27 stycznia 2016

FILM: Niedoskonałe Arcydzieło, czyli "Dziewczyna z portretu" (reż. Tom Hooper)




 


Maratonu z Oscarami 2016 ciąg dalszy. Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że w dużej części nominowano bardzo dobre filmy. Problem tylko, że bardzo często nominowano je w złych kategoriach (np. Dziewczyna z portretu nie jest nominowana za zdjęcia, co jest ogromnym błędem). Ale cóż - dobrze, że przynajmniej mogłam o nich usłyszeć i je zobaczyć. Bo, jak się okazuje, całkiem dużo tych filmów jest naprawdę świetne. Albo, jak w przypadku Dziewczyny z portretu, może ocierać się o Arcydzieło.


Eddie gra świetnie, ale czegoś mi w nim brakuje.

Tak, wiem, że problem tożsamości seksualnej i rozmowy o nim wiele osób przeraża. Bo co to, toż to facet, a mówi, że kobita, albo na odwrót, i co to za dzisiejsze czasy, i kiedyś było lepiej. Dlatego bardzo cieszę się, że Tom Hooper nakręcił Dziewczynę z portretu, obraz, który bardzo dobrze zwraca uwagę na psychologiczną stronę takich przerażających sytuacji.

Zaznaczyć chcę jedno: nawet mimo najlepszych chęci bardzo trudno jest osoby transseksualne osobom normalnym zrozumieć. Na początku filmu nawet ja - mimo że takie rzeczy mi nie przeszkadzają, bo uważam, że każdy ma wolność poczynań tak długo, jak nie wchodzi w wolność drugiej osoby, i że dotyczy to zarówno sfery łóżkowej, miłości, jak i codziennego zachowania - siedziałam przed ekranem, odczuwając duży dystans w stosunku do bohaterów (a raczej: do bohatera). Po półgodzinie jednak - dzięki bardzo zręcznie i bardzo łagodnie prowadzonej narracji - odczuwałam dramat bohaterów, i zaczęłam sobie na tematy przez nią poruszane przemyśliwać.

Alicia za to staje się główną osią fabuły.

Bo wyobraźmy sobie, że rodzimy się mężczyzną, ale od najwcześniejszego dzieciństwa mamy poczucie bycia kobietą. Nienawidzimy swojego ciała, genitaliów, wyglądu, głosu, gestów, chcemy być kimś innym. I nawet jeśli uda nam się to uczynić przynajmniej w jakiejś formie, nasza najbliższa rodzina, przyjaciele, znajomi, ogólnie cały świat zaczyna wprowadzać wobec nas ostracyzm i w ogóle bojkot towarzyski - tylko dlatego, że chcemy być po prostu sobą. Sądzę, że te osoby, które dobrze czują się we własnej skórze (ja na szczęście do nich należę), nie potrafią pojąć, jak źle w swojej mogą czuć się inni. Przy czym tutaj nie chodzi już o Jestem gruba (które z drugiej strony nierzadko też może mieć bardzo złe konsekwencje dla psychiki) albo nawet o Mam szpecącą bliznę (które często może zniszczyć poczucie własnej wartości danej osoby), tylko o odczuwanie całkowitej niezgodności swojej psychiki z ciałem.

Takie coś przydarzyło się duńskiemu malarzowi Einarowi Wegenerowi, który w 1904 roku poślubił Gerdę Gottlieb, również malarkę. Któregoś dnia Gerda poprosiła Einara o zapozowanie jej do damskiego portretu, Einar musiał więc ubrać kilka damskich ubrań. Od tego momentu Einar - któremu to przebranie się spodobało - zaczął poszukiwać własnej tożsamości, w końcu (SPOILER, chociaż w sumie to film biograficzny, więc można wygooglować) przeistaczając się w Lili Elbe - również dzięki przejściu serii operacji płci (KONIEC SPOILERU). Właśnie ich historią jest Dziewczyna z portretu - film, który całą opowieść toczy w sposób niezwykle piękny i gustowny (chyba również po to, by do kin przyciągnąć tych nieco mniej tolerancyjnych).

Zastanawiam się, czy malarskość i artyzm całego dzieła są nawiązaniem do profesji bohaterów.

Zazwyczaj zaczynam od opisu gry aktorskiej, ale dzisiaj zrobię wyjątek, bo to głównie coś innego sprawia, że gdy myślę o Dziewczynie z portretu, na mojej twarzy pojawia się artystyczne spełnienie. Tym czymś są światło, scenografia, zdjęcia i kostiumy. Ale po kolei.

W oczy najpierw rzuca się światło, które w wielu filmach jest zaniedbywane. Tutaj jednak - może to odwołanie do profesji głównych bohaterów - wybitność jego stosowania udowadniają wszystkie kadry po kolei. To, jak światło okala twarze bohaterów podczas ich dialogu, jak organizuje przestrzeń, jak wydobywa różnego rodzaju szczegóły wnętrz i strojów - to jest po prostu niesamowite.

Warto zagłębić się po seansie w twórczość Gerdy Wegener, bo jej obrazy naprawdę mają duszę, która jest dla nas bardzo dobrze widoczna po obejrzeniu filmu.

Piękna jest także scenografia, która oddaje Danię i Paryż (a także Drezno) w sposób wzorcowy. I tak, wiem, że np. uliczki duńskie kręcone były pewnie gdzieś w Danii, ale atelier artystów albo sale bankietowe w jakiś sposób musiały być stworzone na potrzeby filmu (ewentualnie podrasowano jakieś rzeczywiste miejsca). Nie ma pominiętego szczegółu, czegoś zrobionego na odwal - jest piękno obrazów i upajanie się atmosferą danych miast.

Przy scenografii nie wolno nie wspomnieć o kostiumach. Jeżeli nawet zaliczacie się do tych osób, które rzadko zwracają na takie rzeczy uwagę podczas oglądania filmu, tutaj ubrania rzucą Wam się w oczy. Mimo że film dzieje się w ok. 1926 roku, i wszystkie stroje stylizowane są na epokowe, sądzę, że wyglądałyby genialnie również dzisiaj, i sama bardzo chętnie bym je ponosiła na co dzień. Bardzo cieszy ubranie bohaterów w takie ładne kostiumy, bo bardzo dyskretnie acz stanowczo budują one atmosferę.
Trochę mi nie pasuje przemilczenie niektórych kwestii, ale przyznać trzeba, że relacja Lili i Gerdy budowana jest znakomicie.

Mistrzostwem natomiast odznaczają się tutaj kadry. Każdy z nich jest szczegółowo zaplanowany, sprawnie nakręcony i wykwintnie podany. Jeżeli nie przekonuje Was na razie ogólna historia, albo nazwiska świetnych aktorów w rolach głównych, obejrzyjcie ten film chociażby ze względu na zdjęcia, które są wybitne, i które w swoim osobistym rankingu stawiam prawie tuż obok zdjęć z Idy (które uważam za przejaw czystego geniuszu). Wszystkie elementy, które opisałam powyżej, dzięki tym pięknym zdjęciom są dodatkowo eksponowane i tworzą jedną, spójną całość. Kadry pięknie uwypuklają detale kostiumów i scenografii, co w połączeniu ze światłem daje świetny artystyczny efekt. 

Gra aktorska nie zawodzi - Eddie Redmayne i Alicia Vikander radzą sobie znakomicie. Nie rozumiem, dlaczego Alicia została nominowana jako aktorka drugoplanowa (jedyne sensowne wytłumaczenie: podobno łatwiej się dostać w tej kategorii), ale niech im będzie, mimo że tak naprawdę główny ciężar historii spoczywa na niej i na jej radzeniu sobie z niezwykle trudną sytuacją. Na aktorkę patrzy się niesamowicie, bo gra idealnie, wydobywając ze swojej postaci to, co najlepsze, a przy tym - jakby nie patrzeć - jest po prostu piękna. Przyznam jednak, że bardziej podobała mi się jej rola w niedawno przeze mnie obejrzanej Ex Machinie (KLIK), ale to chyba kwestia tego, że tamta rola była po prostu trochę lepiej napisana (do czego wrócę za moment).

Tak, to Einar. W dwóch wydaniach - swoim i Lili Elbe (po prawej). I nikt nie wmówi mi, że Lili na pierwszy rzut oka wygląda jak mężczyzna.

Problem natomiast mam z Eddiem. Na pewno jest to aktor, który genialnie nadaje się do zagrania kobiety, mężczyzny przeistaczającego się w kobietę itd., ale podczas oglądania cały czas miałam lekkie poczucie, że Lili to tak naprawdę mężczyzna wybitnie grający swoją impresję na temat kobiety (spuszczanie wzroku i dłoń przy twarzy zawsze przecież są kobiece), a przecież w rzeczywistości to chyba musiało być niedostrzegalne, skoro Lili w rzeczywistości chodziła na wiele bankietów, na których nikt jej nie rozpoznawał. (Podobno sam Einar również miał bardzo kobiece gesty). Kiedy patrzy się na zdjęcia tej postaci w internecie, naprawdę niezwykle trudno jest od razu odgadnąć (o ile się tego wcześniej nie wie), że Lili przez jakiś czas w swoim życiu była mężczyzną. I o ile Reddmayne również po charakteryzacji jako kobieta wygląda prawie tak dobrze jak Alicia Vikander, coś w jego zachowaniu jest minimalnie manierycznego - choć mam ogromny do niego szacunek, że w ogóle podjął się zagrania takiej roli. Zastanawia mnie tylko - mimo że wiem, że aktor ma już słynne nazwisko oraz jest zdobywcą zeszłorocznego Oscara za rolę pierwszoplanową (jako Stephen Hawking w Teorii wszystkiego) - czy nie lepiej - autentyczniej - w tej roli wypadłby aktor rzeczywiście transseksualny. 

Ben Whishaw jest taki cudowny i tak pięknie gra, ale tutaj ktoś niestety nie napisał mu zbyt dobrej roli.

Jeżeli chodzi o scenariusz, mam z nim bardzo duży problem. Z jednej strony jest on bowiem poprowadzony świetnie, z naciskiem na psychologiczną stronę całej sytuacji, i podczas oglądania sprawdza się genialnie, rzeczywiście wciągając w wir historii. Problem zaczyna się, gdy zaczyna się go analizować na chłodno, po oddzieleniu swojego upojenia niesamowitymi zdjęciami i całą techniczną stroną przedsięwzięcia. Okazuje się bowiem, że zarówno Ben Whishaw (ach, jak ja go kocham!), jak i Matthias Schoenaerts mają tutaj nie do końca dobrze poprowadzone role (chociaż obaj nawet je grają świetnie), i że chyba niektóre kwestie potraktowano zbyt łagodnie. Zastanawia mnie na przykład to, że po operacji Lili i Gerda spały owszem, w jednym łóżku, ale przedzielone zasłonką, i że Lili od razu przestała czuć pociąg do Gerdy. Na czystą logikę wydaje się bowiem, że skoro Lili (która tak naprawdę zawsze była częścią Einara, a nawet samym Einarem) zakochała się i wyszła za Gerdę, to czuła do niej pociąg już wtedy, i chyba operacja nie zmieniłaby tego tak od razu. (To samo sugeruje najpoważniejsze źródło bibliograficzne używane przez studentów, czyli Wikipedia - że zarówno Gerda, jak i Lili były lesbijkami). Szkoda, że nie zostało to jakoś szerzej wytłumaczone - mam takie dziwne odczucie, że wynika to z marketingowego strachu twórców filmu. Bo jak to, tutaj film nie dość, że o transseksualiście, to jeszcze o homoseksualistach? To by się nie sprzedało.
Ach, Alicia!

Ciekawi mnie też, na ile złagodzony został problem społecznego wykluczenia. Owszem, film pokazuje jednorazowe pobicie Lili, ale sądzę, że jej społeczna recepcja była o wiele gorsza - że musiała wciąż znosić szykany, chamskie komentarze, być odrzucona przez wiele bliskich sobie osób. I mimo że mam nadzieję, że się mylę, i że Lili nie musiała aż tak strasznie cierpieć przez społeczeństwo, sądzę - patrząc nawet po swoich dzisiejszych znajomych - że to nie do końca tak było.

Dziewczyna z portretu to film, który naprawdę warto obejrzeć, bo - jak już zaznaczałam - ociera się o Arcydzieło. Każdy kadr chciałoby się wyciągnąć z ekranu i przywiesić na ścianę, by móc rozkoszować się nim dłużej niż tylko przez chwilę. Każdą sukienkę, marynarkę, kapelusz pragnęłoby się mieć we własnej szafie. Bardzo dobrze ogląda się również Alicię Vikander i Eddiego Redmayne'a, którzy naprawdę stają na wysokości zadania. Czepiać można się jedynie paru niedoróbek scenariusza, ale przyznać trzeba też, że nie są one na tyle wielkie, by przesłonić cały wyraz filmu, i pewnie większość osób nawet ich nie zauważy. Dlatego właśnie Dziewczyna z portretu to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto lubi dobre filmy. Wielkie wyrazy szacunku dla Toma Hoopera i jego wizji - po Nędznikach i The King's Speech dalej utrzymującym bardzo wysoki poziom. I robiącym chyba jeden z najpiękniejszych wizualnie filmów, jakie widziałam.


1 komentarz: