Lubię pociągi. Lubię osoby, które pociągami jeżdżą, niezależnie od płci (pod warunkiem, że nie są w stanie upojenia alkoholowego). Lubię też ładne okładki. Nie za bardzo z kolei lubię Kinga, ale uważam, że literatem jest świetnym. Gdy więc zobaczyłam w księgarni "Dziewczynę z pociągu", i gdy jeszcze usłyszałam od paru osób, że warto ją przeczytać, nie mogłam się do tych zaleceń nie zastosować.
Książka opowiada o (tutaj "zaskoczenie") dziewczynie, a raczej kobiecie, która jeździ pociągiem. Rachel, bo tak ma na imię, podróżuje zawsze tą samą trasą, obserwując dom przy torach, poznając jego mieszkańców i ich życie. Życie, które wydaje jej się idealne. Aż do pewnego dnia, gdy widzi, że to tylko złudzenie, choć zajmuje to błahe (na pewno?) kilka sekund. Wtedy Rachel z obserwatora staje się uczestnikiem wydarzeń...
Na wyjątkowość tej książki składają się trzy rzeczy (a pomaga jej, rzecz jasna, bardzo intensywny marketing). Po pierwsze - świetny język. I nie, nie leżał on nawet obok literackiej wykwintności dawnych pisarzy, wprost przeciwnie. Hawkins pisze krótkimi zdaniami, używając wielu czasowników. Czasowniki są dobre. Poruszają. Działają na wyobraźnię. Nie zamęczają Czytelnika wysublimowanymi konstrukcjami. Pozwalają akcji biec do przodu. Tworzą też wrażenie strumienia myśli. Bo kto myśli zdaniami złożonymi?
Drugą rzeczą jest - moim zdaniem - świetna konstrukcja psychologiczna postaci. Bohaterowie są pełni, ale niestereotypowi. Mogą denerwować, można im współczuć, można się na nich wkurzać, bać się ich albo się nad nimi zastanawiać, ale NIKT nie może powiedzieć, że nie wywołali oni w nim żadnych emocji.
Trzecia sprawa to - uwaga - nieoczywistość zakończenia. Nie spodziewałam się, że to... Khem. Przemilczę szczegóły, ale chodzi o to, że nie miałam pojęcia, że akurat w taki sposób może się ta fabuła skończyć, praktycznie aż do ostatniej strony. (A najczęściej jestem w stanie rozwiązać zagadkę na własną rękę). Na swoim e-czytniku (też wolę książki papierowe, ale przyznać trzeba, że ebooki są zdecydowanie bardziej praktyczne) ostatnią 1/3 książki przeczytałam podczas półtoragodzinnego wykładu (to oczywiście też zasługa prostego języka tegoż dzieła), nie mogąc się oderwać od śledzenia losów Rachel i paru innych osób. Wciągnęło mnie, i to mocno, tak mocno, że na przerwie aż przeprosiłam koleżanki i wyłączyłam się z rozmowy, żeby doczytać ostatnie piętnaście stron...
Podsumuję: warto kupić. I to jak najszybciej, a potem rozpalić w kominku, usiąść z winem i zacząć czytać. Nie oderwiecie się, aż nie skończycie. Chapeau bas dla Autorki!
Książka opowiada o (tutaj "zaskoczenie") dziewczynie, a raczej kobiecie, która jeździ pociągiem. Rachel, bo tak ma na imię, podróżuje zawsze tą samą trasą, obserwując dom przy torach, poznając jego mieszkańców i ich życie. Życie, które wydaje jej się idealne. Aż do pewnego dnia, gdy widzi, że to tylko złudzenie, choć zajmuje to błahe (na pewno?) kilka sekund. Wtedy Rachel z obserwatora staje się uczestnikiem wydarzeń...
Na wyjątkowość tej książki składają się trzy rzeczy (a pomaga jej, rzecz jasna, bardzo intensywny marketing). Po pierwsze - świetny język. I nie, nie leżał on nawet obok literackiej wykwintności dawnych pisarzy, wprost przeciwnie. Hawkins pisze krótkimi zdaniami, używając wielu czasowników. Czasowniki są dobre. Poruszają. Działają na wyobraźnię. Nie zamęczają Czytelnika wysublimowanymi konstrukcjami. Pozwalają akcji biec do przodu. Tworzą też wrażenie strumienia myśli. Bo kto myśli zdaniami złożonymi?
Drugą rzeczą jest - moim zdaniem - świetna konstrukcja psychologiczna postaci. Bohaterowie są pełni, ale niestereotypowi. Mogą denerwować, można im współczuć, można się na nich wkurzać, bać się ich albo się nad nimi zastanawiać, ale NIKT nie może powiedzieć, że nie wywołali oni w nim żadnych emocji.
Trzecia sprawa to - uwaga - nieoczywistość zakończenia. Nie spodziewałam się, że to... Khem. Przemilczę szczegóły, ale chodzi o to, że nie miałam pojęcia, że akurat w taki sposób może się ta fabuła skończyć, praktycznie aż do ostatniej strony. (A najczęściej jestem w stanie rozwiązać zagadkę na własną rękę). Na swoim e-czytniku (też wolę książki papierowe, ale przyznać trzeba, że ebooki są zdecydowanie bardziej praktyczne) ostatnią 1/3 książki przeczytałam podczas półtoragodzinnego wykładu (to oczywiście też zasługa prostego języka tegoż dzieła), nie mogąc się oderwać od śledzenia losów Rachel i paru innych osób. Wciągnęło mnie, i to mocno, tak mocno, że na przerwie aż przeprosiłam koleżanki i wyłączyłam się z rozmowy, żeby doczytać ostatnie piętnaście stron...
Podsumuję: warto kupić. I to jak najszybciej, a potem rozpalić w kominku, usiąść z winem i zacząć czytać. Nie oderwiecie się, aż nie skończycie. Chapeau bas dla Autorki!
Kochana,
OdpowiedzUsuńTwój poziom z wpisu na wpis jest coraz większy. Bardzo mi się podoba Twój styl pisania, jednak mam małe zastrzeżenie do Ciebie, a mianowicie piszesz zdecydowanie za mało i za krótko. Gdy się czyta to, co napiszesz, to nie ma się ochoty kończyć. Aż nie mogę się doczekać Twojego następnego wpisu. Co do samej książki, to uważam, że jest genialna. Zakończenie jest naprawdę zaskakujące, a postacie został wykreowane na bardzo bogate w osobowości. Z samą Rachel się nawet odrobinę utożsamiam. A co do czytników, to uważam, że z książką nie wygrają. Książka pachnie charakterystycznie papierem i niesamowicie prezentuje się na półce. Mam nadzieję, że już niedługo będzie następny wpis. Tak trzymaj :)
@phoebehathaway, po pierwsze dziękuję bardzo, to cudownie czytać takie słowa, i obiecuję, że się poprawię:-) Jeżeli natomiast o czytniki chodzi, to się z Tobą zgodzę, że książki są lepsze, ale ebooki też mają kilka zalet, są na przykład tańsze, a eczytniki po prostu lżejsze, co przy mojej parokilogramowej torebce jest bardzo dużym ułatwieniem:-) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuń