poniedziałek, 26 czerwca 2017

KRYMINALNY WEEKEND #21. Marketingowe rozczarowanie, czyli Paulina Świst "Prokurator" (wyd. Akurat)




Gdy na rynku wydawniczym pojawia się jakaś nowa sensacja, od razu świecą mi się moje literackie oczka. Jeżeli dodatkowo jest to kryminał - czyli jeden z moich ulubionych gatunków - to nie ma szans, żebym nie chciała po taką książkę sięgnąć. Gdy więc niedawno dopadła mnie choroba, przez którą trudno mi było patrzeć w ekran komputera (co potrzebne mi było do nauki), a nie miałam żadnych trudności z czytaniem e-booków na czytniku, wiedziałam, że nadszedł idealny moment, by sięgnąć po sensację ostatnich miesięcy, czyli Prokuratora Pauliny Świst. Przez wydawcę reklamowanego hasłem Mocny kryminał, ostry język, solidna dawka erotyki. I, niestety, wbrew moim nadziejom na coś, co wywoła we mnie co najmniej tak skrajne reakcje jak książki Remigiusza Mroza (u którego przeszłam z totalnej fascynacji do dużej ostrożności), dostałam tylko książeczkę na niecałe trzy godziny, w której najbardziej interesującym elementem są sceny seksu z przystojnym panem prokuratorem. A do tego: mnóstwo zawiedzionych nadziei rozbudzonych bardzo mocnym marketingiem.



Trzydziestoletnia, niezwykle atrakcyjna Kinga Błońska jest szczęśliwą kobietą. To znaczy była. Od wielu lat dzieliła życie z tym samym mężczyzną, a zawodowo, jako błyskotliwa adwokatka, odnosiła sukcesy na sali sądowej. Teraz jednak fortuna przestała jej sprzyjać: nie dość, że przyłapała męża na zdradzie, to musiała również podjąć się prowadzenia sprawy groźnego bandyty „Szarego”. Co gorsza, „Szary” jest jej przyrodnim bratem, z którym od dawna nie miała – i nie chciała mieć – nic do czynienia. Wydarzenia ostatnich tygodni postanawia odreagować w dyskotece. Po raz pierwszy w życiu ma ochotę zachować się nieodpowiedzialnie… i udaje się jej to aż za bardzo. Ląduje w mieszkaniu Łukasza, którego dopiero co poznała na parkiecie. Po niesamowitych miłosnych uniesieniach, zaspokojona seksualnie, ale skacowana moralnie, ukradkiem wraca do domu. Zaledwie kilka godzin później przekonuje się, że pech upodobał ją sobie na dobre: "facet na jedną noc" okazuje się prokuratorem prowadzącym sprawę jej przyrodniego brata. Jakby tego było mało, wszystko wskazuje na to, że pozasłużbowe kontakty Kingi i Łukasza nie ograniczą się do jednego gorącego spotkania…

Zacznę od rzeczy dobrych: jest tutaj trochę prawniczego żargonu, a ten, jako dumna studentka prawa, zawsze doceniam. Nie ma tutaj aż tylu mrozowskich bzdurek proceduralnych (dopisek po wymianie komentarzy ze specjalistką: są pewne bzdurki, tylko te u Świst są mniej widoczne), i chyba nawet laikowi bardzo prawdopodobne wyda się przeciąganie rozprawy (w jej bardzo początkowej fazie) przez prawie dwa miesiące. Świst bardzo dobrze - pod względem czysto technicznym (o emocjonalnym zaraz) - opisuje też sceny seksu. (No, może oprócz baaaaardzo niesubtelnych nawiązań do Greya). Pan prokurator jest przystojny, pani adwokat również, jest między nimi chemia. Plus, nawet jeśli przez moment robi się ostrzej, zaraz oboje się czule przytulają i całują. (Co idealnie wpasowuje się w jeden z najbardziej pożądanych w popkulturze - albo chałturze - schematów faceta niegrzecznego, ale kochanego i czułego. O tym też zaraz). Całość czyta się lekko, szybko (u mnie: równo dwie i pół godziny) i bez myślenia o innych częściach swojego życia, a chyba o to chodzi w literaturze rozrywkowej.




Niestety, dobre strony właściwie na tym się kończą. Ten podobno mocny kryminał składa się z intrygi, którą rozpracowujemy po dziesięciu minutach (taaaaak, to on zdradził, nie żaden inny), która zawiera kilka najbardziej oklepanych schematów (mąż? napraaaaawdę?), i której po dwóch godzinach od lektury już za bardzo nie pamiętamy. Również to szeroko reklamowane obnażanie wielkich tajemnic wymiaru sprawiedliwości sprowadza się do odkrycia, że nie wszyscy zawsze w tym zawodzie grają czysto, że niektóre akta są fałszowane, niektóre sprawy są wyciszane, a w ogóle to najlepiej mieć dwóch znajomych policjantów, którzy załatwią wszystko po cichu w ramach przysługi. Przyznam jednak szczerze, że skoro ja - najbardziej naiwna osoba na całym świecie - zdawałam sobie sprawę, że art. 7 Konstytucji RP (Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa) jest raczej postulatem, a nie rzeczywistością, to wszystko to, o czym pisze pani Świst, po prostu nie zaskakuje. A dla większości - jest dodatkowo oczywiste. (I nie mówię już nawet o tym, że jednak od czegoś reklamowanego jako thriller prawniczy oczekuję czegoś więcej niż może trzech scen na sali sądowej i profesji głównych bohaterów).


Ostry seks, ostry język, ostra jazda... Kolejny przykład książki, w której o wiele więcej robi marketing niż jej własna treść


Boli mnie też język używany przez autorkę. Nie, nie chodzi o wulgaryzmy, bo one jakoś mnie nie ruszają. (Nie tylko dlatego, że wystarczy posłuchać pierwszych lepszych osób na ulicy - które nierzadko studiują nawet te prestiżowe kierunki - żeby usłyszeć o wiele gorsze wiązanki. Po prostu nie uważam, żeby w sztuce XXI wieku obecność wulgaryzmów w tekście była jakąś sensacją). Nie podoba mi się natomiast - często dość sztuczne - nagromadzenie potocyzmów ani baaaardzo nieporadne wprowadzanie ekspozycji do dialogów. Jeżeli rozmawiacie ze swoim znajomym z pracy, z którym codziennie spędzacie kilka godzin, o wiele szybciej powiecie Aśka wraca jutro niż Moja żona, która wyjechała tydzień temu, będzie jutro. Tak samo znajomemu z pracy, jeżeli pracujecie na przykład w urzędzie, nie będziecie tłumaczyć kwestii proceduralnych - bo on je po prostu zna. Tylko jak wtedy wytłumaczyć wszystko czytelnikowi, który niekoniecznie musi być ekspertem? Cóż, można poradzić sobie z tym w bardzo prosty sposób - przez przeniesienie wypowiedzi do trzecioosobowej narracji - szkoda więc, że tutaj tak tego nie zrobiono.



Nie jestem przekonana też do schematyczności postaci. Kingę jeszcze w miarę da się lubić (o ile nie mamy specjalnie dużych wymagań). Poświęciła się rodzinie, ale mąż ją zdradził; jest samodzielna i niezależna, razem z koleżanką prowadzi kancelarię (uhm, w wieku trzydziestu lat; i mają na tyle klientów, że ona może rzucić wszystko na parę miesięcy i wyjechać, jaaaaasne), umie się postawić, ale bardzo często potrzebuje ratowania. (Pomijam nachalnie wmuszany nam na końcu wątek pod tytułem chciałaś być taka samodzielna i sama wszystko zrobić, a wystarczyło zaufać, bo moim zdaniem samodzielności nie było tam w ogóle). Kreacja "Zimnego" to natomiast oparcie się na schemacie tego chłodnego i niedostępnego faceta, który nagle wariuje na nasz widok. Który, mimo że od iluś lat każdego wieczora ma inną, po spotkaniu nas nagle chce brać ślub i płodzić dzieci. Który po uprawianiu nieco ostrzejszego (ostrość jest jak w filmach o Greyu, czyli właściwie żadna) seksu od razu biegnie nas przytulić, bo przecież jesteśmy takie wrażliwe i delikatne, potem robi nam obiad, a na koniec czule wsadza nas do wanny. (A gdy trzeba stanąć w naszej obronie, bez skrupułów przysłowiowo da komuś w mordę niczym Bruce Lee, Jackie Chan i Arnold Schwarzennegger w jednym). I wiecie co? O ile w sumie dobrze czyta się sceny seksu z taką osobą, o tyle w tych innych momentach można się tylko głośno zaśmiać albo zasmucić, że takie stereotypy wciąż są wykorzystywane i mają się dobrze. Już nie mówiąc o tym, że jeżeli mężczyzna jest na tyle pijany, by wywołać w nas takie uczucie zagrożenia, abyśmy pobiegły zamknąć się w łazience i dzwoniły do kolegi po wsparcie, to NIE JEST TO DOBRE. Ani męskie, ani bezpieczne, ani pociągające. I nawet jeżeli potem w jednym akapicie ten mężczyzna nas przeprasza, to wiązanie z nim dalszego życia jest dość mocno kontrowersyjne.


Plakat 50 twarzy Greya, bo, niestety, jest to na podobnym poziomie co Prokurator

Gdy przed godziną zaczynałam pisać tę recenzję, napisałam sobie jako notatkę, że Prokurator nie jest literacką padliną. Jednak po chłodnej analizie dochodzę do wniosku, że jednak jest - schematy, nieporadny język i ten bardzo niepokojący obraz prokuratora, w którym zakochuje się główna bohaterka (niby taka niezależna, ale jednak cały czas potrzebująca ratowania) już stawiają tę książkę na niskim miejscu w rankingu. A gdy doda się do tego ten dość agresywny marketing i bardzo duże oczekiwania, okazuje się, że ocena jeszcze dodatkowo spada. Zaznaczam jednak: jeżeli chcecie głupotki, którą przeczytacie w parę godzin, a którą potem wyrzucicie z pamięci, albo szukacie jakiejś nieco innej literatury erotycznej, a nie przeszkadza Wam nic, o czym piszę powyżej, to Prokurator może być dla Was idealną propozycją. Jeżeli natomiast szukacie czegoś dobrego, a nie macie takiego Legimi, w którym możecie tę książkę przeczytać w ramach abonamentu, to podpowiem, że nie za bardzo macie po co po tę opowieść sięgać. Zwłaszcza jeżeli - tak jak mnie - uwiodła Was obietnica konkurencji dla Mroza. Bo nie, konkurencją dla Mroza Paulina Świst nie jest; tym bardziej nie jest nią dla dobrych zagranicznych autorów. I wydaje się, że jeszcze długo nią nie będzie.


P.S. Zastanawiam się, co będzie z tą recenzją, jeżeli za dwa czy trzy miesiące okaże się, że pseudonim Paulina Świst jest tylko kolejnym alter ego Remigiusza Mroza. (Choć modlę się, żeby tak nie było, bo to naprawdę nie jest dobra książka, a umiejętności Mroza bardzo szanuję. I nie chcę myśleć, że Mróz mógłby wymyślić tak niefajny obraz pociągającego faceta).


P.S. 2 W księgarni bonito.pl książka została umieszczona w kategorii Literatura erotyczna - i chyba tam jest jej miejsce.



P.S. 3 Jeżeli chcesz przeczytać jakiś dobry polski thriller prawniczy, sięgnij po cykl z Joanną Chyłką. Po prostu. Albo najpierw przeczytaj moje recenzje:





2 komentarze:

  1. "Nie ma tutaj mrozowskich bzdurek proceduralnych"

    Są.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaufam na słowo! Rzeczywiście, zmienię to w tekście - chodziło mi, że nie ma tak oczywistych dla "zwykłego człowieka", bo niektóre umiem wyłapać mimo tego, że procedurę karną będę mieć dopiero za rok, a u Świst nie zauważyłam, więc najwyraźniej są lepiej ukryte. :-) Co nie zmienia faktu, że książka jest po prostu zła.:-(

      Usuń