poniedziałek, 10 kwietnia 2017

KRYMINALNY WEEKEND GROZY #15: Najgroźniejsza jest przyroda, czyli Abby Geni "Strażnicy światła" (wyd. Kobiece)




Bez pewnej gorącej rekomendacji pewnie nie sięgnęłabym po tę opowieść grozy z elementami thrillera. I... wiele bym straciła, bo debiut Abby Geni nie zdobył tytułu Debiutu Roku za ładną okładkę. Znakomita kreacja bohaterów, wciągająca fabuła (te trzysta stron połknąć można w jeden wieczór), piękna alegoria w tle i historia o stracie, poczuciu beznadziei i kobiecej rozpaczy. Zapraszam na recenzję.





Blurb zdradza zbyt wiele, więc pokuszę się o samodzielny opis fabuły. Miranda, fotografka przyrody, wyjeżdża na praktycznie całkowicie odizolowaną od zewnętrznego świata wyspę. Podczas pracy (uwieczniania na zdjęciach piękna przyrody na wyspie) ma zamieszkać z biologami badającymi miejscową faunę, towarzystwem specyficznym i - tak jak cała wyspa - w większości nieprzyjaznym. W miejscu, w którym każdy krok może kosztować życie, zobojętnienie na krzywdę i wyzucie z człowieczeństwa przestaje mieć znaczenie.

Wydaje się, że w tłumie innych książek, thrillerów, skandynawskich kryminałów, setek opowieści z dreszczykiem i najnowszych (choć nienajlepszych) książek Kinga książka Abby Geni może dość łatwo zostać niezauważona - ze względu na dość mały marketing (dla osób interesujących się) oraz niewybitną okładkę (dla osób dobierających lektury bardziej na czuja). A szkoda - bo bardzo, bardzo, bardzo warto. (Ja osobiście natrafiłam na tę książkę z polecenia Olgi z Wielkiego Buka - bardzo proszę czytać i lajkować, bo Olga pisze mądre rzeczy, nawet gdy się z nią nie zgadzamy: KLIK). W przeciwieństwie do Olgi nie będę piać z zachwytu, że jest to najlepsza książka 2017 roku do tej pory. (Dlaczego - o tym za moment). Jednak już w tym momencie przyznaję, że książka ta jest pod wieloma względami świetna (a pod niektórymi - wręcz wybitna) i że przegapienie jej może znacząco zubożyć nasz czytelniczy świat.

Strażnicy światła zachwycają kreacją bohaterów. Choć na początku wzdychamy, bo Znooooowu ktoś pisze listy do nieżyjącej matki?, po chwili (czyli gdzieś pięćdziesięciu stronach) spostrzegamy, że nasza główna bohaterka jest zaskakująco prawdziwa, i w swoich zachowaniach, i w swoich myślach, a my jej kibicujemy. Autorka dobrze obmyśliła też zderzenie fotografka-biolodzy, które daje świetne możliwości ekspozycji przyrody (ponownie: więcej za moment). (Jednak nie wybaczę redakcji oryginału, że nikt nie uświadomił autorce, że żaden szanujący się fotograf nie trzyma aparatu tak, by ten mógł mu się wyślizgnąć z rąk). Fascynująca jest też przemiana głównej bohaterki zachodząca podczas całej książki - bo my jako czytelnicy możemy wyraźnie obserwować, jak cechy, które na początku stanowiły o tożsamości bohaterki w największym stopniu, zostają zastąpione innymi. 


Wyspy Farallońskie


Świetnie zostały skonstruowane również (bardzo zwodnicze!) opisy biologów przebywających na wyspie. Mimo że naukowcy są raczej na drugim (czy nawet na trzecim) planie, każdy z nich ma własną tajemnicę i własną niejednoznaczność. Tak dobrze zarysowane, że po tygodniu od lektury jestem w stanie napisać charakterystykę Micka oraz Galena (ależ ten drugi to jest dobra postać). 

I wreszcie dochodzimy do bohatera, bez którego tej powieści by nie było, czyli do samej wyspy. (Rzecz jasna - z jej krwiożerczą fauną). Groza Strażników światła nie wynika z obecności na wyspie psychopatycznego mordercy, z niedomkniętej przeszłości objawiającej się w postaci tajemniczych duchów niemogących zaznać spokoju (jak w Joyland Stephena Kinga; choć mini-wątek metafizyczny w tym nomen omen duchu też się tu - zupełnie niepotrzebnie - pojawia) czy ze strasznych wydarzeń, które spotykają bohaterów (choć one również mają miejsce). Tu najbardziej przeraża to, co jednocześnie fascynuje: nieubłagana przyroda. Krwiożercze mewy, które są w stanie rzucić się na człowieka, rekiny walczące ze sobą o przetrwanie, wieloryby mogące zmiażdżyć łódź rybacką jednym ruchem, ptaki dziobami rozszarpujące padlinę i myszy pełzające pod nogami. Wystarczy jeden krok, żeby przepaść; moment nieuwagi to zbyt wiele. Geni od pierwszej strony (jakiż ten pierwszy opis jest dobry!) wręcz mistrzowsko kreuje atmosferę zaszczucia i klaustrofobii (na wyspę nie można swobodnie przyjechać czy przylecieć), jednocześnie pokazując, że w tej niepewności i rozedrganiu jest coś pociągającego. 




Po opisie zachwytów trochę o wadach. Strażnicy światła w kilku momentach chcieliby oprócz powieści grozy zawierać także udany wątek kryminalny - niestety, nie do końca to wychodzi. Przyznaję, że czyta się te momenty (tak jak całą resztę) świetnie, ale każdy, kto przeczytał w życiu kilka kryminałów, rozgryzie intrygę (i tym samym zakończenie) już w momencie pierwszego jej zasygnalizowania przez autorkę. Nie przekonał mnie też duchowy wątek metafizyczny - o ile lepiej byłoby wyciąć te trzy fragmenty czy wręcz fragmenciki o duchach/duchu/niespokojnych duszach, i pozostawić tę powieść tak groźną przez swój realizm. Zwłaszcza że alegorie i symbole mamy już w genialnej, szkatułkowo wkomponowanej opowieści o tytułowych strażnikach - i to na niej sfera domysłów mogłaby się skupić. Na początku nie mogłam też za bardzo wpasować się w emocjonalny styl, którego zazwyczaj nie darzę zbyt wielką sympatią - tu jednak przyznaję, że jest idealnie współgra on z treścią całej opowieści.

(W tym miejscu zamieszczam też spostrzeżenia na temat samego wydania: tłumaczenie jest świetne, z zastrzeżeniem powyższych uwag, korekta i redakcja na złoty medal. O jakości wykonania okładki nie mam pojęcia, bo egzemplarz recenzencki przychodzi w kartoniku. Zdjęcie z okładki jest zupełnie nie w mojej stylistyce, dlatego przyznaję, że ja bez rekomendacji pewnie bym po tę książkę nie sięgnęła. Blurb niestety zdradza za dużo, bardzo stara się też, żeby z całości zrobiło się I nie było już nikogo, co tutaj wydaje się zupełnie niepotrzebne, bo cała siła powieści tkwi w czymś zupełnie innym. )

Strażnicy światła to powieść dość krótka - wystarczy na nią chyba jeden wieczór. Polecam poczekać na zapadnięcie zmroku i spokojnie zasiąść w fotelu - mogę się założyć, że nie przestaniecie czytać aż do końca. Poczucie pustki, beznadziei (w końcu, wzorem biologów, możemy tylko obserwować), niepewności, a także nieustającego zagrożenia - wszystko to Abby Geni odmalowuje wręcz idealnie, tworząc świetną powieść grozy, w której właściwie cała groza wynika z realizmu. Dla mnie jest to 9/10 i flaga Monitorować uważnie literackie poczynania, bo jeszcze będzie się działo. Bardzo polecam.

Za egzemplarz recenzencki książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiece.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz