Po moich ostatnich niezbyt dobrych przejściach z Teatrem Polskim (KLIK) byłam bardzo niechętna do szybkiego odwiedzenia tego przybytku po raz kolejny. Stwierdziłam jednak, że właściwe towarzystwo wynagrodzić może nawet najgorszy spektakl - i z takim nastawieniem wybrałam się na Scenę Kameralną na Małe zbrodnie małżeńskie (w reżyserii Bogdana Toszy). I choć spektakl nie zachwycił mnie tak bardzo jak genialna Smycz (KLIK), to na pewno w paru momentach dał mi okazję do zaśmiania się, a w wielu innych - sposobność do życiowej refleksji.
Spektakl opowiada o pewnej parze - mężczyźnie (Jerzy Schejbal), który właśnie wraca do domu ze szpitala po odniesionym urazie głowy (w wyniku którego doznał prawie całkowitej amnezji), i jego żonie (Grażyna Krukówna), cierpliwie wprowadzającej go w przecież nowy dla niego świat. No właśnie - nieco zbyt cierpliwie... Czyżby kobieta próbowała ulepić sobie męża idealnego? Chce ukryć swoje grzeszki? A może w ogóle nie jest jego żoną? A mężczyzna - czy jego amnezja jest naprawdę tak mocna, jak to przedstawia? Jedno jest od samego początku pewne - oboje mają coś na sumieniu, coś, czym nie chcą dzielić się z drugą stroną. W ten sposób małżonkowie wyruszają we wspólną wędrówkę po własnej przeszłości, własnych charakterach, własnych tęsknotach, namiętnościach i oczekiwaniach.
Małe zbrodnie małżeńskie poruszają bardzo ważny temat - w moją psychikę niezwykle uderzający - rozmowy w związku, przerabiania problemów na bieżąco, nieodkładania ich na później (wierzcie mi - nie ucieknie się od nich, zawsze potem - często przy zupełnie innych okolicznościach - gdzieś wyjdą na wierzch). I oto jest dwójka ludzi żyjąca obok siebie - ale tak naprawdę się nawzajem nieznająca, niewiedząca, czego drugiej stronie brakuje, czego ona pragnie, co można by ulepszyć i czym się zająć. W tym kontekście staje się spektakl punktem wyjścia do własnych refleksji - czy moje relacje też tak wyglądają? Czy będą tak wyglądać? Czy da się je jeszcze zmienić, czy trzeba już zaczynać od nowa? I wreszcie: czy wciąż chcemy je zmieniać i nad nimi pracować?
Świetna jest gra obojga aktorów (która jest dodatkowo uatrakcyjniona przez fakt, że w prawdziwym życiu są oni małżeństwem), nie jestem jednak przekonana co do kilku wypowiadanych przez nich kwestii, które brzmiały dla mnie odrobinę sztucznie. Denerwowało mnie też pozostawienie w polskim tłumaczeniu niespolszczonych imion - o ile Liza, choć rzadka, jest imieniem nienadzwyczajnym, o tyle Gilles brzmiał dla mnie nieco nieautentycznie, i wolałabym jego zamianę na jakiekolwiek inne polskie imię męskie, nawet niekoniecznie będące jego dokładnym odpowiednikiem. Nie wyróżnia się także scenografia - ot, kilka mebli, czyli wystrój równie kameralny jak scenariusz.
Podsumowując: Małe zbrodnie małżeńskie to bardzo dobry spektakl, słodko-gorzki, z bardzo dobrym aktorstwem, intrygujący, i poruszający bardzo ważny temat. Nie obwołam go mianem genialnego czy niesamowitego - bo też nie wychodzi on poza tę swoją solidność, nie wzbija się ku uczuciom, które wywołują wspomniana już Smycz czy nawet Mayday. Jednak nawet mimo to sądzę, że warto spektakl ten zobaczyć i chwilę się nad nim zatrzymać. A nuż pomoże nam on w naszych relacjach?
Świetna jest gra obojga aktorów (która jest dodatkowo uatrakcyjniona przez fakt, że w prawdziwym życiu są oni małżeństwem), nie jestem jednak przekonana co do kilku wypowiadanych przez nich kwestii, które brzmiały dla mnie odrobinę sztucznie. Denerwowało mnie też pozostawienie w polskim tłumaczeniu niespolszczonych imion - o ile Liza, choć rzadka, jest imieniem nienadzwyczajnym, o tyle Gilles brzmiał dla mnie nieco nieautentycznie, i wolałabym jego zamianę na jakiekolwiek inne polskie imię męskie, nawet niekoniecznie będące jego dokładnym odpowiednikiem. Nie wyróżnia się także scenografia - ot, kilka mebli, czyli wystrój równie kameralny jak scenariusz.
Podsumowując: Małe zbrodnie małżeńskie to bardzo dobry spektakl, słodko-gorzki, z bardzo dobrym aktorstwem, intrygujący, i poruszający bardzo ważny temat. Nie obwołam go mianem genialnego czy niesamowitego - bo też nie wychodzi on poza tę swoją solidność, nie wzbija się ku uczuciom, które wywołują wspomniana już Smycz czy nawet Mayday. Jednak nawet mimo to sądzę, że warto spektakl ten zobaczyć i chwilę się nad nim zatrzymać. A nuż pomoże nam on w naszych relacjach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz