Uwielbiam musicale. Nie wiem, dlaczego, nie wiem, za czyją sprawą - po prostu trafiają do mnie z przekazem. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam trailer #WszystkoGra w reżyserii Agnieszki Glińskiej, wiedziałam, że muszę ten film zobaczyć - nawet pomimo wielu obaw, które żywiłam. No bo jak to - polski musical? W Polsce? Zrobiony przez Polaków? To nie mogło się udać. Cóż - Agnieszka Glińska pokazała mi (i chyba wielu innym osobom), że takie myślenie jest idiotyczne. Reżyserka zrobiła bowiem film, na którym od premiery (piszę ten post w niedzielę, premiera była w piątek, czyli przedwczoraj) byłam DWA razy (i tak, planuję iść trzeci raz), a płytę z piosenkami z filmu przesłuchałam tak z osiem razy. I który, choć ma kilka elementów mogących się nie podobać, jest filmem na mój moment w życiu idealnym i niezwykle motywującym. Ale od początku.
Fabuła w bardzo ogólnym zarysie przedstawia się tak: trzy kobiety żyją w jednym domu - matka, córka oraz babcia - który próbują (najpierw tylko we dwie) ocalić przed komornikiem i innymi funkcjonariuszami publicznymi. Oczywiście pojawi się też wątek miłosny (a nawet kilka), a to wszystko będzie obficie polane sosem z klasyki polskich piosenek oraz inteligentnym humorem, przy którym nieraz można będzie się zaśmiać. I choć właściwie historia sama w sobie nie jest maestrią wyszukanych komplikacji i wyrafinowanych wątpliwości, to staje się ona bardzo dobrym, wciągającym pretekstem do podziwiania popisu muzyczno-aktorsko-tanecznego, którym jest cały film.
Zacznę od obsady, która jest po prostu idealna. W rolach wspomnianych trzech kobiet obsadzono Stanisławę Celińską, Kingę Preis oraz Elizę Rycembel - to, że obecność pierwszych dwóch nazwisk w obsadzie jest gwarancją powstania dobrego aktorsko filmu, wiadomo od dawna, ale Rycembel, choć na razie z mniejszym dorobkiem, sprawdza się równie znakomicie (i to w obu płaszczyznach czasowych). Celińska jest cudowna jako uparta i zawzięta matrona, która nie da jakiemuś bezczelnemu gówniarzowi sobie podskoczyć, i która będzie drzeć się na pół osiedla Ty pójdziesz górą, Ty pójdziesz górą, bo taki właśnie ma kaprys. Kinga Preis natomiast idealnie pasuje do roli cynicznej, trochę zmęczonej życiem, ale jednocześnie bardzo wrażliwej matki. Eliza z kolei to młoda dziewczyna, wciąż szukająca swojego miejsca w życiu, spełniająca artystyczne aspiracje, ale momentami nieco zmęczona własną sytuacją rodzinną.
Nie zawodzi również drugi plan. (Ani trzeci, ani czwarty.) Wręcz przeciwnie - chciałabym, żeby cały film trwał nieco dłużej, żebym mogła dostać jakieś rozwinięcie losów postaci pobocznych. Urocze trio przyjaciółek (Rycembel, Karolina Czarnecka oraz urocza Irena Mercel) wręcz krzyczy o kolejną część, sama Czarnecka natomiast aż prosi się o kilka piosenek solowych (kurczę, ależ ta dziewczyna śpiewa!), albo lepiej - kilkanaście (tak, wiem, że mrocznego, odrobinę zachrypniętego głosu aktorki można posłuchać m.in. na YouTubie czy na jej solowej płycie, ale dobrego nigdy za dużo). Przepiękne jest też pojawienie się Marcina Januszkiewicza w nieco psychodelicznej wersji piosenki Grechuty (i późniejsza piosenka śpiewana przez młodego aktora spoza kadru). Doceniam również cudowną rolę Sebastiana Fabijańskiego, który prawdopodobnie niedługo - całkiem zasłużenie - stanie się jednym z najbardziej pożądanych aktorów młodego pokolenia. Znany mi do tej pory jedynie z Tancerzy, tutaj prezentuje bardzo duże umiejętności zarówno taneczne, jak i wokalne - i, nie oszukujmy się, w każdej scenie intensywnie przyciąga wzrok (a scena na moście, choć nieco baśniowa, jest tego kwintesencją) i wywołuje uśmiech rozmarzenia.
Bardzo dobra jest ogólna spójność reżyserskiej koncepcji (którą jednak w pełni doceniłam dopiero podczas drugiego seansu). Oto bowiem przy powtórnym oglądaniu okazało się, że pierwsza scena spełnia funkcję uwertury do całego utworu - pokazuje jego krótki, ale obfity w treść kawałeczek - i to uwertury chwytliwej, zrobionej z sensem (urzekli mnie szczególnie uliczni instrumentaliści). Taki właśnie jest cały film - w swojej koncepcji logiczny. I tak, mówię tutaj również o nieco magicznym zakończeniu, które na początku zostawiło mnie z ambiwalentnymi odczuciami, bo nieco mi tutaj nie pasowało - jakby ktoś do komedii chciał wrzucić coś z prozy Gabriela Garcii Marqueza. Za drugim razem - choć dalej sądzę, że zakończono film nieco za szybko - stwierdziłam natomiast, że właściwie to taka mała dziwaczność całkiem tutaj pasuje.
Nie zawodzi też muzyka - do filmu wybrano piosenki klasyczne i piękne zarówno tekstowo, jak i melodycznie, repertuar jest jednocześnie zróżnicowany (ach, ten rap przez megafon!). Piękne są głosy aktorów - to zawsze pomaga w musicalu, gdy aktorzy potrafią śpiewać. Stanisława Celińska brzmi niczym górski, czysty kryształ, Kinga Preis uwodzi swoim delikatnym sopranem, głos Elizy zaskakuje zmianami charakteru - z subtelnego w mocarny (Mam dooość nawiedzonych kochanków!). Bardzo pozytywnie wybija się głos Czarneckiej, cieszy Januszkiewicz, zaskakują natomiast (również pozytywnie) bardzo duże możliwości Fabijańskiego i jego ciekawa, bliżej nieokreślona barwa - raz aksamitna, raz zachrypnięta (link do jednej z piosenek z filmu na górze akapitu). I choć w jednym czy dwóch miejscach życzyłabym sobie, żeby aranżacje utworów były nieco bardziej z jajem, i tak jestem bardzo z muzyki zadowolona. (Na tyle, że pobiegłam dzisiaj kupić płytę z piosenkami).
Piękne we #WszystkoGra jest też to, że ten film niczego nie udaje. Nie jest on dziełem Smarzowskiego, więc wszystko tu jest traktowane z lekkim przymrużeniem oka, nie jest to też produkcja z trzystoma milionami dolarów budżetu przypominająca musicale amerykańskie czy bollywoodzkie - w której byłoby trzydzieści scen zbiorowych, w każdej po trzysta osób śpiewających i tańczących ten sam układ. Piosenki wykonywane są raczej w małych grupach albo w pojedynkę, z minimalistyczną choreografią - i to nadaje filmowi wrażenie takiej wewnętrznej intymności. Postacie w nim występujące są uprawdopodobnione scenariuszem - piękna (i jakże życiowa! - potwierdzam, Studentka) jest licytacja przyjaciółek, która kupiła tańszy ciuch albo rozmowa dziewczyny i chłopaka, gdzie ona pyta Jesteś poliamoryczny?, a ten odpowiada Jestem słaby z matmy. Glińskiej udało się przenieść język rozbuchanych światowych musicali na polskie realia (no, może oprócz domu z książkami i pianinem, i tego, że samochód prowadzi trzeźwa osoba, ale za to daję plus moralny).
Podsumuję: #WszystkoGra to film, który jest ogromnym krokiem w stronę robienia świetnych musicali w Polsce. Owszem, może ma parę drobnych wad, za które będzie szeroko krytykowany, gdy tylko wszyscy go obejrzą, i może przydałby mu się większy budżet na chociaż jedną pełną scenę zbiorową - ale nie zmienia to faktu, że ogląda się go i słucha niezwykle przyjemnie, i że po prostu dostarcza on masy świetnej rozrywki. Aktorzy grają i śpiewają znakomicie, tańczą bardzo dobrze, ogólnie pozostawiają po sobie świetne wrażenie - takie, że od razu chce się wracać do własnych marzeń i aspiracji i je realizować bez względu na wszystko. Wyjść z domu, tańczyć w deszczu, iść na imprezę, zadzwonić do dawno niewidzianych przyjaciół, zabrać się porządnie za rozwijanie swoich pasji. I - jak ja - obejrzeć ten film raz jeszcze (albo i z osiem), słuchać muzyki z niego pochodzącej i jak najczęściej sobie go przypominać, żeby mieć pozytywną motywację. Brawo dla wszystkich twórców, którzy powinni dostać jakąś nagrodę za wkład do polskiej kultury - bo zrobili coś po prostu bardzo dobrego, do czego chce się wracać. Szacunek!
Bardzo sceptycznie podchodziłam do tego filmu i spodziewając się najgorszego (słabej polskiej komedii ala musical) chciałam zrezygnować z obejrzenia go. Jedyne co mnie w nim zainteresowało, to obecność Kingi Preis (jednej z moich ulubionych polskich aktorek). Ale teraz powodów mam więcej ;) Twoja recenzja przekonała mnie do wybrania się do kina. Czekaj na relacje
OdpowiedzUsuńW takim razie czekam niecierpliwie - choć w razie czego zastrzegam raz jeszcze, że nie każdemu się ten film spodoba;-)
Usuń