Jeden z początkowych fragmentów, idealnie ukazujący ironię zawartą w książce. Po więcej obrazków w tym guście zapraszam też na swojego niedawno założonego Instagrama: @nerwslowa |
Akcja zaczyna się w roku 1886 w Londynie - epoka wiktoriańska, stylowe damy i pełni klasy gentlemani, a wokół nich bardzo rozpowszechnione, często dość niedorzeczne konwenanse. Rodzina Forsyte'ów, niezwykle rozgałęziona i w dużej części bogata, od lat podąża za ustalonym przez siebie samą wewnętrznym porządkiem, pozwalającym jej czuć się lepszą od reszty społeczeństwa (choć oczywiście nikt by tego nie przyznał). Któregoś dnia jednak Irena, żona jednego z Forsyte'ów-braci, rzeczony porządek burzy swoim wywrotowym postępowaniem.
Cudowne jest to, JAK autor wciąga nas w opowiadaną przez siebie historię. Przyznaję, że pierwszymi dwoma rozdziałami byłam nieco przerażona (a raczej: stopniem rozgałęzienia rodu Forsyte'ów tamże przedstawionym; nawet zaczęłam sobie rysować drzewo genealogiczne!) - na szczęście już po chwili okazało się, że miały one dać nam jedynie ogólne pojęcie o Forsyte'ach, a rodzinne koligacje między nimi już po chwili stają się jasne i naturalne prawie tak jak nasze własne. Jednocześnie przedstawiana przez Galsworthy'ego historia, mimo że stworzona sto lat temu, jest niezwykle aktualna - nikt nie da rady sensownie argumentować, że dzisiaj rzeczy jak miłość, chciwość czy zdrada już nas nie dotyczą (w takim kontekście jest też Posiadacz idealnym przykładem ciągłości dziejów, albo raczej - ich powtarzalności).
Oprócz bowiem historii miłosnej/historii miłosnych będących główną osią fabuły (a któż nie lubi czytać tak dobrze skonstruowanych i nieoczywistych opowieści o miłości?) Galsworthy w swoim dziele zawiera rzeczową, okraszoną niespodziewaną ironią (przy której parę razy zdarzyło mi się głośno parsknąć śmiechem) krytykę otaczającego go społeczeństwa (niespodziewaną, bo przecież książki dawnych Noblistów muszą być nudne, że tak przywołam znienawidzonych - albo raczej: niezrozumianych - przeze mnie Reymonta i Sienkiewicza; podkreślam słowa dawnych Noblistów). Konwenanse, czynienie rzeczy, bo tak wypada, mimo że często są one idiotyczne, niepodążanie za własnymi uczuciami, bo co ludzie powiedzą - to wszystko autor z powodzeniem wyśmiewa, dając nam jeszcze jeden powód, przez który książka ta jest zaskakująco aktualna (przyznajmy się, każdy sam sobie: ile razy zrobiliśmy coś, bo tak trzeba, mimo że naprawdę nie mieliśmy na to ochoty?).
Ciekawe jest też - nietypowe dla wątków miłosnych - przedstawienie tychże wątków nie z perspektywy samych zainteresowanych, a według osób z zewnątrz. W ten sposób cały ten fragment fabuły zaczyna opierać się na domysłach, pewnym subiektywizmie oceniających - właściwie to nie wiadomo, czy i ile zaszło między pewną dwójką. Dobre jest też to, że Galsworthy nie ocenia jednoznacznie swoich bohaterów (co zresztą byłoby trudne, biorąc pod uwagę to, jak dobrze ich konstruuje) - nie pisze on jest zły, ona jest zła, a ci są dobrzy, tylko zostawia wszystko ocenie czytelnika. Dzięki temu mogłam na postępowanie pewnych osób przeklinać (nie tylko w duchu), a innymi się zachwycać (chociaż rzadko, bo autor idzie raczej w kierunku bohatera antyheroicznego).
Powiem szczerze: nie myślałam, że ta powieść spodoba mi się tak bardzo. Bo Nobel, bo powstała ponad sto lat temu, bo klasykę warto czytać, ale zazwyczaj robi się to powoli i nieco mozolnie, albo jest ona po prostu w dużej mierze zdezaktualizowana. A tu proszę: problemy, które dzisiaj dalej rozgrywają się w naszych sercach, charaktery, które spotkać można na ulicy, poziom ironii, do którego nawet dzisiaj wielu nie dochodzi. Jestem szczerze zachwycona - i niecierpliwie czekam na kolejny tom, bo Posiadacz jest dopiero pierwszą częścią całej sagi. A na razie książkę polecam absolutnie wszystkim, którzy chcą na własnej skórze poczuć brytyjską mentalność i zanurzyć się w świetnie napisaną historię - również miłosną.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu MG.
Cudowne jest to, JAK autor wciąga nas w opowiadaną przez siebie historię. Przyznaję, że pierwszymi dwoma rozdziałami byłam nieco przerażona (a raczej: stopniem rozgałęzienia rodu Forsyte'ów tamże przedstawionym; nawet zaczęłam sobie rysować drzewo genealogiczne!) - na szczęście już po chwili okazało się, że miały one dać nam jedynie ogólne pojęcie o Forsyte'ach, a rodzinne koligacje między nimi już po chwili stają się jasne i naturalne prawie tak jak nasze własne. Jednocześnie przedstawiana przez Galsworthy'ego historia, mimo że stworzona sto lat temu, jest niezwykle aktualna - nikt nie da rady sensownie argumentować, że dzisiaj rzeczy jak miłość, chciwość czy zdrada już nas nie dotyczą (w takim kontekście jest też Posiadacz idealnym przykładem ciągłości dziejów, albo raczej - ich powtarzalności).
Oprócz bowiem historii miłosnej/historii miłosnych będących główną osią fabuły (a któż nie lubi czytać tak dobrze skonstruowanych i nieoczywistych opowieści o miłości?) Galsworthy w swoim dziele zawiera rzeczową, okraszoną niespodziewaną ironią (przy której parę razy zdarzyło mi się głośno parsknąć śmiechem) krytykę otaczającego go społeczeństwa (niespodziewaną, bo przecież książki dawnych Noblistów muszą być nudne, że tak przywołam znienawidzonych - albo raczej: niezrozumianych - przeze mnie Reymonta i Sienkiewicza; podkreślam słowa dawnych Noblistów). Konwenanse, czynienie rzeczy, bo tak wypada, mimo że często są one idiotyczne, niepodążanie za własnymi uczuciami, bo co ludzie powiedzą - to wszystko autor z powodzeniem wyśmiewa, dając nam jeszcze jeden powód, przez który książka ta jest zaskakująco aktualna (przyznajmy się, każdy sam sobie: ile razy zrobiliśmy coś, bo tak trzeba, mimo że naprawdę nie mieliśmy na to ochoty?).
Ciekawe jest też - nietypowe dla wątków miłosnych - przedstawienie tychże wątków nie z perspektywy samych zainteresowanych, a według osób z zewnątrz. W ten sposób cały ten fragment fabuły zaczyna opierać się na domysłach, pewnym subiektywizmie oceniających - właściwie to nie wiadomo, czy i ile zaszło między pewną dwójką. Dobre jest też to, że Galsworthy nie ocenia jednoznacznie swoich bohaterów (co zresztą byłoby trudne, biorąc pod uwagę to, jak dobrze ich konstruuje) - nie pisze on jest zły, ona jest zła, a ci są dobrzy, tylko zostawia wszystko ocenie czytelnika. Dzięki temu mogłam na postępowanie pewnych osób przeklinać (nie tylko w duchu), a innymi się zachwycać (chociaż rzadko, bo autor idzie raczej w kierunku bohatera antyheroicznego).
Powiem szczerze: nie myślałam, że ta powieść spodoba mi się tak bardzo. Bo Nobel, bo powstała ponad sto lat temu, bo klasykę warto czytać, ale zazwyczaj robi się to powoli i nieco mozolnie, albo jest ona po prostu w dużej mierze zdezaktualizowana. A tu proszę: problemy, które dzisiaj dalej rozgrywają się w naszych sercach, charaktery, które spotkać można na ulicy, poziom ironii, do którego nawet dzisiaj wielu nie dochodzi. Jestem szczerze zachwycona - i niecierpliwie czekam na kolejny tom, bo Posiadacz jest dopiero pierwszą częścią całej sagi. A na razie książkę polecam absolutnie wszystkim, którzy chcą na własnej skórze poczuć brytyjską mentalność i zanurzyć się w świetnie napisaną historię - również miłosną.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu MG.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz