poniedziałek, 20 marca 2017

KSIĄŻKA: Wojenne rozterki, czyli Marie Bennett "Hotel Angleterre" (wyd. Marginesy)






Piękną, lekką i radosną wiosną miłośników literatury nierzadko paradoksalnie bierze chętka na lekturę nieco cięższą. I choć wielu sięga po reportaże albo biografie ludzi, którzy swoje musieli przejść, ja lubię w takich momentach zaopatrzyć się w dobrą powieść z wielką historią w tle. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok Hotelu Angleterre Marii Bennet, pisarki urodzonej w Malmo, a potem wiele podróżującej. I dobrze się stało, bo ta powieść, dziejąca się podczas II wojny światowej i później, choć nie trafiła do mojego osobistego rankingu arcydzieł, jest powieścią zdecydowanie wartą uwagi.


Zazwyczaj w tym miejscu wrzucam opis wydawcy, ale moim zdaniem tym razem opis okładkowy zdradza zbyt wiele w stosunku do dość spokojnego tempa książki. Hotel Angleterre to historia pewnego małżeństwa, Georga oraz Kerstin, którym przytrafia się II wojna światowa. Georg zostaje powołany do wojska, rozkazy wysyłają go na granicę z Finlandią, w której jego codziennością stają się apodyktyczni dowódcy i czterdziestostopniowe mrozy. Dopiero po ponad stu stronach dowiemy się nieco więcej o Kerstin, która, pozostawszy w jeszcze niewierzącym w wojnę Malmo, każdego dnia boryka się z coraz to nowymi ograniczeniami. Aż do dnia, w którym spotyka Violę.

Największa siła książki leży w dwóch czynnikach: kameralności i historyczności. To nie jest epicka opowieść pełna bitew, heroizmu i "wylewamy krew naszą za waszą", w której głównym dylematem moralnym bohatera jest to, czy ratować samego siebie, czy ludzkość. W Hotelu Angleterre na pierwszym planie znajduje się codzienność: zaburzona, nienormalna, co jakiś czas rozbrzmiewająca szeptem, że gdzieś w Polsce ludzie nie wracają, ale jednocześnie niezapominająca o tym, że trzeba wstać, ubrać się, zrobić pranie, coś zjeść i jakoś przeżyć resztę dnia. Niezależnie od tego, czy dzień spędza się w wojsku, czy w mieście. Ta intymność opowieści - objawiająca się również w bardzo dużej osobistości przedstawianych problemów i emocji - świetnie łączy się z realiami historycznymi. Ta Wielka Historia, którą my znamy z podręczników, filmów i reportaży, dla bohaterów jest codziennością: czytaniem gazet, słuchaniem radia, wymienianiem wieści z sąsiadami czy z towarzyszami z obozu. Bennett bardzo dobrze odmalowuje realia: reglamentację artykułów, bezrobocie, godziny policyjne. 

Zanim przejdę do pewnych wad książki, napiszę jeszcze o jej zakończeniu czy też ogólnie o konstrukcji, które niezwykle przywodzą mi na myśl Przeminęło z wiatrem. Zaczynamy od dwóch osób, i na nich też skończymy, ale mimo że książka dzieje się na przestrzeni kilku(nastu?) lat, na koniec obie te osoby będzie czekać tylko niepewność, życie, które może potoczyć się właściwie dowolnie. I tęsknota za tym, żeby było normalnie: już, teraz, jak najdłużej. I - być może - żeby w tej normalności mimo wszystko trwać wspólnie.

Co do wad: nie jestem zachwycona tłumaczeniem Hotelu - mam wrażenie, że niektóre zdania, zwłaszcza pod koniec, brzmią zbyt emocjonalnie i przez to sztucznie. Nie podoba mi się też korekta, której momentami jest dość niestaranna. Honor oddaję natomiast okładce i jakości jej wykonania - choć trzeba przyznać, że książka ma bardzo pokaźne rozmiary, i że jeśli planujemy ją gdzieś ze sobą nosić, to może lepiej będzie kupić e-booka.

To jest dobra powieść - na pewno nie wybitna, na pewno momentami odrobinę pretensjonalna i naiwna, zwłaszcza w całej postaci Violi, ale nie zmienia to faktu, że jeżeli macie kilka wolnych wieczorów, to warto po nią sięgnąć.



Za egzemplarz recenzencki książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz