Do fantastyki jako gatunku mam szczególny sentyment jeszcze z czasów podstawówkowo-gimnazjalnych, czyli momentu, w którym zaczynałam dopiero poznawać różnorodność literatury. (Ach, te opowiadania Pilipiuka czytane masowo jesiennymi wieczorami!). Teraz sięgam po nią w formie książkowej zdecydowanie rzadziej - bo wolę już raczej historie nie tylko rozrywkowe. Czasem jednak miło jest wyjść poza swoje ulubione gatunki i albo wrócić do korzeni, albo poznać coś zupełnie nowego. Gdy więc przeczytałam zapowiedź Zimowego monarchy, czyli opowieści o legendarnym Królu Arturze, nie mogłam przejść obok niej obojętnie. I choć dostałam coś innego, niż się spodziewałam, i potrzebowałam chwili, aby zaakceptować ten ekspektatywny dysonans i zacząć się nim cieszyć, jestem bardzo zadowolona z czasu poświęconego na lekturę - bo książka Cornwella to opowieść idealna na chwilę (nie tylko wakacyjnego) relaksu dla wszystkich miłośników historii ze świetnie kreowanym klimatem.
Bernard Cornwell |
Gdy król Brytanii Uther żegna się z życiem, państwo ogarnia anarchia i nastaje niebezpieczny czas wewnętrznych podziałów. Armie saskie szykują się do najazdu na pogrążającą się w chaosie Brytanię. Tylko Artur może powstrzymać saksońską furię i zapobiec upadkowi kraju. Jego dłoń dzierży wyjątkowy miecz – Excalibur, dar od czarownika Merlina, ale jego waleczne serce przepełnia miłość do Ginewry piękniejszej od wszystkich kwiatów. Czy przeznaczeniem Artura będzie zwycięstwo? [opis wydawcy]
Przyznaję bez bicia: początkowo byłam tej książce dość niechętna. Przez pierwsze 150 stron nie mogłam przebić się przez mur celtyckich nazw, miliona miejsc, postaci, wątków; nie pomagało też, że dostałam coś zupełnie innego, niż się spodziewałam. Nie wiem, czy to ja źle odebrałam marketing, czy zasugerowałam się jakąś recenzją, ale byłam nastawiona na tzw. high fantasy - smoki, elfy, klątwy, wiedzę tajemną i majestatyczne kule ognia rzucane w przeciwników podczas epickich bitew. Tymczasem okazało się, że powieść Cornwella jest czymś zupełnie innym - mroczną, wielowątkową (spokojnie - każdy z plączących się na początku wątków ulega rozwiązaniu w odpowiednim momencie), pełną intryg politycznych i realistycznych opisów bitew powieścią. Kiedy to wszystko zrozumiałam i zaakceptowałam (co stało się właśnie po tej 1/4 powieści), okazało się, że lektura jest przyjemnością.
Kto nie bawił się przynajmniej dobrze przy Przygodach Merlina, niech pierwszy rzuci kamieniem |
Najbardziej uwiódł mnie w Zimowym monarsze klimat: mroczne opisy barbarzyńskich czasów, w których wciąż się z kimś walczy, wychodzą Cornwellowi idealnie. (Nawiasem mówiąc: Cornwell jest autorem sagi, na podstawie której powstał bardzo znany i lubiany serial Wikingowie - również zachwycający klimatem). Mroczne wieki pogrążone są w chaosie: walki i klany walczą ze sobą zarówno w Brytanii, jak i w Saksonii, Saksonia z kolei walczy z Brytanią. W tle natomiast cały czas widoczna jest walka chrześcijaństwa ze starym porządkiem, a raczej z jego resztkami, które są wynikiem jego wcześniejszej przegranej z Rzymem. (A Rzym z kolei pokonany został całkiem niedawno przez Brytów). A nie wspominam już o walkach (choć zarysowanych na razie tylko w jednym wątku) kobiet z mężczyznami czy bohaterów z własnymi pragnieniami (dość często przegrywanych).
W tworzeniu spójnej atmosfery bardzo pomaga też to, że Cornwell rzeczywiście zna się na tym, o czym pisze: dba o realia historyczne (walki nie są toczone w wręcz barokowych zamkach, tylko w grodach czy na błotnistych wzgórzach; Artur nie nosi metalowej zbroi, tylko kolczugę), odpowiednie odwzorowanie bitew (przy opisach których można mieć małe ciary, zwłaszcza przy walce finałowej) czy chociażby pokazywanie pewnej obyczajowości tamtych czasów - a po lekturze posłowia jestem w stanie uwierzyć, że właściwie wszystko w tej powieści podparte jest gruntowną historyczną wiedzą. I przyznaję, kurczę, że po takim beletrystycznym wprowadzeniu chętnie sięgnęłabym po jakieś naukowe opracowanie na któryś z poruszanych przez powieść tematów: o legendach arturiańskich albo o celtyckich wierzeniach. I wydaje mi się, że to największy komplement, jaki można dać takiej książce - to, że wywołała ona chęć poszerzenia swojej wiedzy.
A jeżeli komuś jeszcze mało, zawsze może - w ramach uzupełnienia - wybrać się do kina na podobną opowieść z zupełnie innej perspektywy |
Mimo pierwszych wrażeń (a raczej: przebijania się przez pierwsze 150 stron tak mozolnie jak Rambo przez dżunglę) bardzo polubiłam też bohaterów. Oczywiście, jak to ja, zaznaczam, że oceniam Zimowego monarchę miarami jego gatunku - nie będę więc forsować tezy, że Artur czy Ginewra to najlepiej wykreowane postaci w historii literatury. Nie zmienia to jednak faktu, że po pewnym czasie przyjemnie się o całym tym zbiorowisku czyta - zwłaszcza że Cornwell nie opisuje legendy tak, jak najczęściej ją znamy, tylko się z nią świadomie bawi i ją przekształca. W takim zabiegu pomaga postać narratora, Derfla, który już jako podstarzały mnich spisuje swoje wspomnienia, po czym daje je do przeczytania swojej królowej Igraine (mającej z kolei bardzo silną potrzebę zwiększenia poetyckości tych prawdziwych wydarzeń). I nagle uświadamiamy sobie, że na legendy można spojrzeć też w zupełnie inny sposób, i zauważyć, że taki Artur, Ginewra czy wreszcie Lancelot (którego wątek zaliczam do jednego z najbardziej udanych) wcale nie musieli być tacy nieskazitelni, jak byśmy tego chcieli.
Właśnie - narrator, czyli jedna z najlepiej napisanych postaci w książce. Przy czym w tym wypadku nie chodzi mi o rozwój Derfla, który raczej jest obserwatorem wszystkich wydarzeń, tylko o jego unikatową perspektywę. Bo, pomyślcie - gdybyście chcieli napisać książkę o Arturze, od czego byście zaczęli? Mogę się założyć, że od Artura, Merlina, może (w ostateczności) Ginewry. Cornwell natomiast za główną postać przyjmuje wojownika wywodzącego się z plebsu, który właściwie tylko dzięki łańcuchowi szczęśliwych zbiegów okoliczności może obcować z największym wodzem swojej epoki, zawsze jednak będąc w pewien sposób na zewnątrz. Taki zabieg sprawił, że autor rozłożył akcenty zupełnie inaczej niż większość podań (albo kolejny znany i lubiany, acz nieco starawy już serial, który przecież skupiał się na przygodach samego Merlina). Pozwolił też na zrobienie z Zimowego monarchy tak zwanego low fantasy - czyli fantastyki, w której tych wcześniej wspomnianych przeze mnie elfów, smoków i kul ognia nie ma, a jednak wciąż czujemy, że świat opisywany różni się od tego, co znamy. Chociażby dlatego, że Derfel, bez magicznego wykształcenia, nie rozumie magicznych rytuałów odprawianych gdzieś na tyłach wrogich armii - a tym bardziej nie zastanawia się nawet nad tym, czy rytuały te mają jakiś wpływ na różne wydarzenia. On ma walczyć: i po prostu to robi.
Skłamałabym, mówiąc, że książka ta nie ma wad. Oprócz właśnie tych słabszych pierwszych gdzieś 150 stron w kilku momentach miałam wrażenie, że przydałaby się jeszcze jedna korekta (chodzi mi głównie o zapis dialogów w pewnych momentach) i w jednym miejscu redakcja (dla zainteresowanych: str. 425 - coś za dużo tego rosołu). Jeżeli mielibyśmy też stawiać tej książce wyższe wymagania, musielibyśmy zauważyć, że wiele z tych elementów pojawiło się już w jakichś innych znanych nam tekstach kultury, albo że niektóre wątki (choć można to zwalić na karb pierwszej części trylogii) nie są do końca wykorzystane (czekam na krwiożerczą Ginewrę siejącą zamęt). Jednak muszę przyznać, że mi - patrzącej na tę powieść jednak głównie pod względem rozrywkowym - podczas lektury żadna z tych wad nie przeszkadzała; zbyt zajęta byłam wyobrażaniem sobie Artura na polu walki. (Khem). A dla kilku momentów - zwłaszcza finałowej bitwy, jak i epizodu w bibliotece w Ynys Trebes (chodzi mi o rozmowę z mnichem) - warto było przymknąć oko na drobne niedogodności.
Na koniec napiszę tak: jeżeli z jakiegoś powodów nienawidzicie fantasy we wszelkich jej odmianach, nie oszukujcie się - to raczej nie będzie powieść dla Was. Jeżeli jednak umiecie docenić piękno quasiśredniowiecznej bitwy, krwiożercze walki o władzę i atmosferę mrocznych wieków, nie wahajcie się: to jest książka, na którą powinniście zwrócić uwagę. Ze względu na absolutnie przepiękne wydanie (ta okładka! ta stylizacja na starą książkę!) może to być też świetny prezent, na przykład dla znajomego, który już trzydzieści razy przeczytał i przegrał wszystkie Wiedźminy, a teraz chce poznać coś innego, ale podobnego. Polecam jako bardzo miłą propozycję na lato i wieczór, gdy będziemy chcieli przeczytać coś całkiem wciągającego i z bardzo wyrazistym klimatem.
P.S. Jeżeli czytaliście już Zimowego monarchę, i podobał się on Wam tak jak mi, do not fear, ponieważ książka jest dopiero pierwszą częścią trylogii - czyli będzie ciąg dalszy. :-)
Znajdź mnie też:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz