Zazwyczaj moje wstępy są dość długie. Ten taki nie będzie.
Panie i Panowie, oto znalazłam Najlepszy Thriller Roku 2017 do tej pory. (Wybacz, Ahnhemie, i pamiętaj, że Ciebie też kocham).
W wilgotną październikową noc w opuszczonym magazynie na dolnym Manhattanie zostaje odnalezione ciało pięknej młodej Ashley Cordovy. Choć jej śmierć zostaje z miejsca uznana za samobójstwo, doświadczony detektyw śledczy Scott McGrath podejrzewa inną przyczynę zgonu. Badając dziwne okoliczności śmierci dziewczyny i próbując dowiedzieć się czegoś o jej życiu, McGrath staje twarzą w twarz z dziedzictwem jej ojca – Stanislasa Cordovy, legendarnego otoczonego aurą tajemnicy, reżysera kultowych horrorów, którego nikt nie widział od ponad trzydziestu lat. Choć o filmach Cordovy napisano wiele, jego samego zawsze skrywał cień. W opinii dziennikarza kolejna śmierć w tej przeklętej rodzinie nie jest przypadkiem. Wiedziony ciekawością, potrzebą poznania prawdy, ale także zemsty McGrath pogrąża się coraz bardziej w niesamowitym, hipnotyzującym świecie wykreowanym przez diabolicznego reżysera. Ostatnim razem, gdy był blisko zdemaskowania Cordovy, utracił rodzinę i pracę. Teraz ryzykuje znacznie więcej… [opis wydawcy]
Zacznę od końca, ale nie od tego fabularnego (który jest taaaaaaaki dobry i pełen podwójnych znaczeń, i otwarty na skrajnie różne interpretacje). Zacznę od tego, co stało się, gdy skończyłam tę książkę czytać. Mianowicie w oszołomieniu poszłam do salonu, usiadłam na kanapie obok swojej rodzicielki i przez dziesięć minut w kółko powtarzałam jedno zdanie: Mama, jakie to było cholernie zarąbiste. A wierzcie mi - nie zdarza się to często. A przy kryminałach: praktycznie nigdy. (Ostatnio miałam tak równo rok temu, przy genialnej Ofierze bez twarzy, która moim zdaniem - tak jak zresztą Nocny film - wprowadziła nową jakość do tego gatunku).
W tym miejscu muszę zauważyć (raz jeszcze) bardzo wyraźnie pewną rzecz. Ogólnie czytam mnóstwo. A że kryminały są jednym z moich ulubionych gatunków, to mam wśród nich dość dobre rozeznanie. To sprawia z kolei, że kolejny detektyw z problemami osobistymi rozwiązujący masowo różne sprawy (najczęściej dziejące się na odludziu i zawierające w sobie różnego rodzaju psychopatów) najczęściej nie jest dla mnie zaskoczeniem ani - coraz częściej - radością. Gdy więc trafiam na coś tak dobrze napisanego, oryginalnego, świeżego, pomysłowego i pisanego przez kogoś samoświadomego, jak Nocny film, zrozumiałe chyba jest, że jestem w siódmym niebie.
Kilka słów o autorce: pani Pessl ukończyła studia na kierunku literatura angielska i, cholera, tak bardzo widać to w jej powieści, i to jest (między innymi) dzięki tym studiom takie dobre. Zwłaszcza ostatnio mam wprost alergię na powieści pisane tak, jakby autor wyszedł z kursu pod tytułem Jak zarobić na literaturze i na siłę chciał dostać jak najwyższe honorarium za swoją pracę. Nie jestem naiwna, wiem, że pisze się po to, żeby zarobić (chyba że pisze się bloga), ale dobrze byłoby, gdyby ta pisanina miała jeszcze jakąś wartość literacką. Jeżeli jest natomiast tworzona dla każdego, czyli usilnie pisana jak najprostszymi zdaniami, nie rozwija wątków, akcja pędzi tak, że nie jesteśmy w stanie się nawet zastanowić, co się dzieje, a o budowaniu nastroju chyba autor nie słyszał, nie mam ochoty całości czytać. Dlatego tak bardzo doceniam Pessl - która, owszem, napisała powieść mogącą przerazić objętością (750 stron! nawet ja miałam wątpliwości przed lekturą), ale dała nam i kreowanie mrocznej, tajemniczej atmosfery, i zbudowała świetne, niejednoznaczne postacie, i idealnie zrównoważyła momenty wolniejsze z tymi bardziej pędzącymi czy psychodelicznymi. Uwielbiam też wszystkie smaczki i wtręty do klasyki literatury, które Pessl nam funduje - nawet jeżeli jest to jedna linijka, to zawsze jest ona dla mnie pewnym potwierdzeniem, że autorka wyznaje Kulturę Słowa, a to zawsze chwalę.
Nocny film nie jest historią modelową (tzn. z poradnika otrzymanego w gratisie przez uczestników wyżej wspomnianego kursu). Nie ma tutaj prostego schematu historii z przeszłości połączonej w jednym punkcie z teraźniejszością i tych Niby-Niesamowicie-Oryginalnych-Ale-Tak-Naprawdę-Pisanych-Na-Siłę autotematycznych wtrętów. Jest tutaj, owszem, tajemnica z przeszłości (a raczej: wydarzenia rozgrywające się na przestrzeni wielu lat), ale ona wciąż trwa i znacząco wpływa na teraźniejszość, sprawiając, że główny bohater w pewnym momencie całkowicie się gubi, nie wiedząc, co jest prawdą, a co kłamstwem. Co więcej: nikt tutaj nie udaje, że jest jedna wersja prawdy. Każda postać ma swoje miejsce w tym świecie, swoje poglądy i motywacje, i właściwie tylko czytelnik może wybrać, w co uwierzy, a w co nie. Zwłaszcza że Pessl przez całą książkę się z nami bawi - zwodząc, oszukując, podsuwając fałszywe tropy, przemilczając niektóre rzeczy. A to absolutnie wybitne zakończenie dodatkowo podsyca nasz niepokój. Zupełnie tak, jak opisywane przez autorkę filmy Stanislasa Cordovy.
No właśnie: samodzielna wędrówka w głąb historii zdaje się tutaj najważniejszym elementem książki. Nie jesteśmy prowadzeni za rączkę, raczej towarzyszymy jako niewidzialni obserwatorzy bohaterowi w jego poszukiwaniach. I to desperacko łapiąc okruchy tego, co Scottowi mogło umknąć, albo tego, na co on nie zwrócił w pierwszym momencie uwagi. Do takiego stopnia, że książka Pessl jest pierwszą książką, którą czytałam z kartką papieru i długopisem w dłoniach służącymi mi do przeprowadzenia własnego śledztwa. Każdą stronę czytałam uważnie, tak samo studiowałam wszystkie wycinki umieszczone w książce (o nich jeszcze zaraz), nie chcąc przegapić żadnego szczegółu. Mimo to... intrygi (ani ewentualnie: preferowanej przez autorkę interpretacji) nie rozgryzłam. Co bardzo, bardzo dobrze świadczy o całej opowieści - w kryminałach słabych (Camilla Lackberg), bardzo słabych (Mats Strandberg Przeklęty prom) albo totalnych dnach (Paulina Świst Prokurator) nierzadko rozwiązuję zagadkę w kilkanaście minut do pół godziny, a potem ewentualnie dopracowuję szczegóły, poznając kolejne informacje.
Świetne są dla mnie już wspomniane postacie kreowane przez Pessl. Niejednoznaczne, z wadami, często zagubione we własnej wersji wydarzeń, chroniące tylko swoje interesy i zupełnie niezainteresowane prawdą. Dochodzące do tego pytanie, które zadaje sobie główny bohater - czy to tylko ułuda wywołana wdychaniem toksycznych ziół, czy psychodeliczna fantazja psychopaty (lub ich zbiorowiska) wprowadzona w życie - od pewnego momentu kołacze również w naszej głowie, trzymając nas w napięciu i nie dając nam się oderwać od lektury. Niech nie przerazi Was objętość - owszem, jest to cegiełka, ale gdy będziecie chcieli przeczytać jeden rozdział, prawdopodobnie skończy się na siedzeniu do trzeciej w nocy.
Ciekawą sprawą jest wydanie. Zazwyczaj, gdy w kryminale czytamy, ze główny bohater sięgnął do akt, to w kolejnym zdaniu po prostu dowiadujemy się, co z nich wywnioskował. Pessl natomiast zachęca nas jeszcze bardziej do samodzielnej zabawy, umieszczając w swojej książce strony stylizowane na różne wycinki z gazet, fragmenty akt, broszury, zdjęcia itd. - wygląda to fenomenalnie i pozwala nam jeszcze bardziej wczuć się w rolę detektywów. Po lekturze otrzymujemy też informację, że jeżeli chcemy kontynuować swoją przygodę z Nocnym filmem, możemy zainstalować aplikację, która pokieruje nas do kolejnych materiałów. Są one dostępne również w internecie, niestety - tylko w wersji anglojęzycznej, i za to lekki prztyczek w nos dla wydawnictwa. Zwłaszcza że jest to już drugie wydanie książki, a nagranie trzech nagrań (albo nawet umieszczenie na stronie polskojęzycznych transkryptów) i przetłumaczenie czterech krótkich tekstów nie kosztuje wiele, a myślę, że byłoby miłym gestem w stosunku do czytelników. (Ja akurat mogłam z tymi materiałami obcować w wersji oryginalnej, i muszę przyznać, że rzeczywiście są one dodatkowym smaczkiem do lektury). A skoro już przy tłumaczeniach jesteśmy - bardzo chwalę pana Rafała Lisowskiego, który naprawdę świetnie się spisał, sprawiając, że cała powieść brzmi po prostu dobrze. Szacunek, bo zadanie było naprawdę niełatwe.
Na koniec: jak widać z powyższych słów, jestem po prostu zachwycona. Jeżeli mielibyście w tym roku przeczytać tylko jeden thriller (bo jednak Nocny film jest bardziej thrillerem aniżeli kryminałem), to niech to będzie ta książka Marishy Pessl. I cóż - pozostało mi już tylko przeczytanie poprzedniej powieści autorki, która podobno jest tak świetna jak ta. A Was raz jeszcze zachęcam do lektury - naprawdę warto. Dla mnie jest to absolutne 5/5 z doktoratem honoris causa. Łał!
Znajdź mnie też:
Jaram się tą książką. Mam ją na półce i czeka na przeczytanie :) Po tej recenzji aż nie mogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuńPolecam, polecam, polecam! :-) Na początku miałam takie "E, to jakieś grube i pewnie wcale nie będzie zachwytu", a potem... Łał! <3
Usuń