wtorek, 26 lipca 2016

KSIĄŻKA: Niepozorna rewelacja, czyli Tomasz Kowalski "Mędrzec kaźni" (Wydawnictwo MG)



W ostatnim miesiącu w blogosferze zaroiło się od różnego rodzaju podsumowań półrocza - wybierane były najlepsze książki, filmy, seriale itd. ostatnich sześciu miesięcy. W jednym z takich zestawień natrafiłam na Mędrca kaźni, którego od pewnego czasu miałam już na oku, i to był dla mnie ostateczny pretekst, by po tę książkę sięgnąć. I dobrze, bo książka Tomasza Kowalskiego, choć z opisu może wydawać się niepozorna, jest niezwykle sprawnym i wciągającym kawałkiem prozy, nad którym trudno jest szybko przejść do porządku dziennego. I który, wierzcie lub nie, funduje nam emocjonalny rollercoaster i sto trzydzieści stron klimatycznego i niespłyconego konfliktu.



Początek książki to przyjazd młodego amerykańskiego dziennikarza, Stevena, do Paryża. Młody człowiek ma przeprowadzić wywiad z byłym katem, mężczyzną, który gilotyną ściął w swoim życiu kilkaset osób. Starszy pan ma być jedynie źródłem informacji do krwiożerczego artykułu, za który publiczność pokocha Stevena - ale dziennikarz nie przewiduje, że również Jakob ma w rozmowie pewien cel, i że ta po krótkim czasie przerodzi się w mroczne widowisko.

Świetnie w Mędrcu kaźni jest budowany wielopoziomowy konflikt między dwiema głównymi postaciami. Przedmiotem sporu nie staje się tu tylko warstwa ideologiczna, dotycząca poglądu na karę śmierci i jej słuszność (czy też: na hipokryzję rządu i obywateli), mężczyźni różnią się także oczekiwaniami w stosunku do przebiegu samej rozmowy (na początku właśnie to wysuwa się na pierwszy plan, poglądy do głosu dochodzą później). Steven, jeszcze młodzieńczo naiwny i idealistyczny, pragnie napisać świetny artykuł, pierwszy poważny (i przez to: ważny) w swojej karierze, poruszający tłumy, sprawiający, że jego nazwisko wreszcie zyska upragnioną renomę. Podchodzi więc do Jakoba na początku dość instrumentalnie - jako do zwykłego starszego człowieka, który po prostu jest w posiadaniu kilku przydatnych informacji. Jakob jednak nie jest typowym dziadkiem, który nudzi się, nie mając już stałego zajęcia, i desperacko pragnie kontaktu z kimkolwiek. Wprost przeciwnie - ma własną wizję (jak się później okaże, dość przerażającą) tego, jak całe spotkanie ma wyglądać i czemu służyć. Jednocześnie obaj są  w swoich zachowaniach i przekonaniach wręcz szaleńczo wiarygodni - i właściwie bardzo trudno powiedzieć, kto tak naprawdę ma tutaj rację. 


Nie można autorowi odmówić umiejętności wzbudzenia w czytelniku ogromnego zainteresowania. Jest to o tyle ciekawe, że np. podnoszone przez Kowalskiego argumenty dotyczące (nie)słuszności kary śmierci nie są dla współczesnego czytelnika, który choć raz w życiu porządnie sprawę przemyślał, niczym nowym (choć wyobrażam sobie, że wiele osób sprawy nigdy nie przemyślało, i że ta książka będzie dla nich swoistym katalizatorem refleksji). Nieco podobnie jest z zakończeniem - choć ma ono w sobie elementy, które w jakiś sposób przeczuwamy już wcześniej, czytamy każdą stronę ciekawi, czy rzeczywiście wszystko się potoczy w tę stronę, o której myślimy i jak autor wybrnie z dość niewygodnej sytuacji, w którą zapędza bohaterów (a to udaje mu się koncertowo), a przez kilka(naście?) kartek w złości warczymy na każdego, kto śmie przerwać nam lekturę, rozładowując (albo raczej: próbując rozładować) napięcie. Zakończenie samo w sobie (w sensie konstrukcyjnym) właściwie nie jest niczym nowym - ale do tych dwóch, świetnie kreowanych postaci pasuje tak dobrze i jest tak wiarygodne, że nie mamy po lekturze pojęcia, jak inaczej można by tę książkę napisać.  

Niesamowita jest atmosfera kreowana w Mędrcu kaźni. Gdyby bowiem powieść tę podsumować jednym zdaniem, byłoby to Dziennikarz i były kat rozmawiają w mieszkaniu tego drugiego. Właściwie - nic specjalnego. A jednak autorowi udaje się po pierwsze wzbudzić w nas niesłabnące zainteresowanie historią, po drugie w pewnym stopniu odmalować realia i ogólny klimat epoki, po trzecie stworzyć genialne postacie i zarysować, a potem pogłębić konflikt między nimi, a po czwarte wprowadzić takie napięcie, że gdyby na podstawie książki został nakręcony film, we wszystkich serwisach i kinach figurowałby jako thriller czy ewentualnie thriller psychologiczny. I choć praktycznie przez cały czas pozostajemy w mieszkaniu Jakoba, spektrum emocji, jakie odczuwamy, jest większe niż przy wielu powieściach o bardziej urozmaiconej scenerii - od zaciekawienia przez fascynację do strachu i obawy przed makabrą. Powtórzę więc w tym miejscu zdanie umieszczone na okładce (sformułowane przez Roberta Jarocińskiego, aktora Teatru Narodowego w Warszawie), którym książka chyba powinna być promowana - Gdyby istniało coś takiego jak thriller filozoficzny, Mędrzec kaźni byłby pozycją obowiązkową tego gatunku


Co do wydania - ogromne plusy za bardzo wyważony styl (czyli z jednej strony poetycki, a z drugiej dający się dobrze czytać), plusik też za korektę (znalazłam bodaj trzy błędy, ale nic rzucającego się w oczy, więc nie jest źle). Podoba mi się wnętrze książki - czarne paski z tytułami kolejnych rozdziałów są bardzo estetyczne i w pewien sposób podkreślają atmosferę opowieści. Tak samo zdjęcia i ryciny co pewien czas umieszczane w książce (choć można było sobie podarować bodaj dwa zdjęcia odciętych głów). Tutaj jednak mam zarzut niespisania źródeł, z których obrazki zostały wzięte (tzn. wiadomo, że technicznie książka nie jest reportażem, ale ostatni jej akapit sprawia, że posądzamy ją o duże historyczne prawdopodobieństwo i na pewno taki spis by nie zaszkodził). Okładka jest typowo w stylu wydawnictwa, i dobrze, bo to oznacza dużą wytrzymałość na ewentualne urazy (choć z drugiej strony mam wrażenie, że MG oferuje czasem bardzo archaiczne okładki). 


Trudno mi Mędrca kaźni i moje wrażenia z jego lektury podsumować jednym zdaniem. Nie mam zamiaru tej książki okrzyknąć pod każdym względem niesamowicie wybitną, bo ma kilka drobnych wad, wiem też, że ze względu na ciężar jej tematyki raczej nie będę do niej wracać dla przyjemności, ale na pewno będę jeszcze o niej długo myśleć i wiele razy się na nią powoływać w dyskusji czy recenzjach (coś jak z Rokiem 1984 czy Germinalem, które uważam za genialne, ale których nie chcę już nigdy czytać i jeszcze raz ich przeżywać). Równocześnie uważam, że każdy, kto pragnie lektury niesamowicie poczytnej (bo dobrze napisanej), wywołującej refleksję, przekazującej bardzo duży ładunek emocjonalny, powinien po książkę Tomasza Kowalskiego sięgnąć. Jest to bowiem jedna z tych krótkich opowieści, które zostaną z nami na bardzo długo, i o której prawdopodobnie będziemy myśleć za miesiąc, za rok i za lat pięć. Polecam więc raz jeszcze, a sama niecierpliwie czekam na kolejne powieści autora.

P.S. Gdybym nie znała nazwiska autora, po lekturze nigdy w życiu nie powiedziałabym, że powieść tę pisał Polak. Co jest - w przypadku książki mówiącej nie o Polsce - ogromnym plusem. 

P.S. 2 Autor jest z wykształcenia prawnikiem, co widać w konstrukcji powieści - przemyślanej, spójnej, bardzo logicznej i w żadnym momencie się nierozdrabniającej. Co jest kolejnym argumentem w mojej roboczej tezie, że jednak to właśnie studia prawnicze kładą najlepsze podwaliny pod pisanie książek.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu MG. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz