środa, 16 marca 2016

FILM: Daliście Oscara złemu mężczyźnie, czyli "Pokój" (reż. Lenny Abrahamson) oraz koszmar recenzentki, czyli "Nienawistna ósemka" (reż. Quentin Tarrantino)






Oscary 2016 ciąg dalszy: najlepsza żeńska rola pierwszoplanowa. Innymi słowy: Pokój w reżyserii Lenny'ego Abrahamsona, z Brie Larson zgarniającą większość nagród w tym sezonie. I jednocześnie dowód, że Oscar dla Leo za Zjawę był pomyłką (choć dalej nie wiem, jak mógł nie zostać wyróżniony za Co gryzie Gilberta Grape'a?), bo, proszę Państwa, Pokój serwuje nam olśnienie w kategorii ról męskich. Ale o tym za chwilę.




A dla miłośników nieco mocniejszych klimatów: opis najnowszego filmu Quentina Tarrantino, czyli Nienawistnej ósemki (Oscar za muzykę oryginalną dla Ennio Morricone). Innymi słowy: krew, seks, przekleństwa, przemoc i kawał filmowego mięcha. 



Pokój reż. Lenny Abrahamson




Historia stworzona na podstawie książki Emmy Donoghue, która mówi o matce i jej pięcioletnim synku imieniem Jack więzionych w Pokoju, kilkumetrowej klitce bez okien (oprócz jednego w suficie, bardzo wysoko) przez Starego Nicka. Stary Nick co noc przychodzi do kobiety, by przynieść jej skromne zakupy i uprawiać z nią seks (bardziej ją gwałcić, ale zostawmy semantykę). Chłopiec nie zdaje sobie sprawy, że na świecie istnieje coś jeszcze oprócz Pokoju, aż do dnia, w którym, jak pokazuje trailer, jego matka obmyśla dość brawurowy plan ucieczki (choć, wbrew trailerowi, dzieje się to dopiero w połowie filmu, pierwsza jego część bardziej skupia się na pokazywaniu przerażającego obrazu życia w maleńkiej przestrzeni), który oboje wkrótce wprowadzają w życie. Jak również zdradza trailer - skutecznie, choć strachu można się przy tych scenach najeść. A potem... a potem zaczyna się przejście z horrorystycznej rzeczywistości w rzeczywistość normalną. I... ale już nic więcej o biegu wydarzeń nie napiszę.



Bo oto dochodzę do głównego punktu programu, który bardzo, bardzo chciałam zachować na koniec, ale nie jestem w stanie wytrzymać napięcia. Bo Pokój jest jednym z tych filmów, które są naprawdę świetne ogólnie, w których wszyscy aktorzy grają bardzo solidnie (Brie Larson jest naprawdę znakomita, z wybuchami emocji wtedy, kiedy powinna nimi wybuchnąć, ze swoją mimiką i spojrzeniami), a historia jest niepokojąco-przerażająco-zadowalająca, a i tak z całości po tygodniu czy dwóch pamięta się tylko jeden ich element. W tym przypadku jest to Jacob Tremblay, dziewięciolatek grający pięciolatka, który absolutnie kradnie każdy kadr. Nie mam najmniejszego, powtarzam, najmniejszego pojęcia, jak można tak niesamowicie grać w tak młodym wieku - no bo kurczę, niby nie znam się na dzieciach, ale wydaje mi się, że dziewięciolatek raczej nie ogarnia systemu i nie wyobrażam sobie, że reżyser miałby za każdym razem podchodzić do Jacoba i tłumaczyć mu głębię danej sceny, dawać wskazówki, jak grać, ani że przyniosłoby to tak znamienite efekty. Bo jest Jacob aktorskim objawieniem, z mimiką i gestykulacją, jakiej nie powstydziliby się najlepsi dorośli aktorzy. 



I nawet mimo tego, że Brie Larson rzeczywiście gra tutaj świetną rolę, scenariusz jest napisany niezwykle sprawnie, i cała historia, mimo że przerażająca, wydaje się niezwykle wiarygodna, to i tak po seansie pamięta się głównie Jacoba i jego wielkie, hipnotyzujące oczy. Ogólnie więc: polecam serdecznie jako film nieco ambitniejszy niż ten, który zwyczajowo ogląda się w leniwą niedzielę, i przede wszystkim: jako aktorską ucztę, którą ogląda się ogólnie przyjemnie, a z prawdziwym uwielbieniem - kadry z Jacobem. Bo, w zasadzie, wiele więcej o tym filmie nie da rady powiedzieć (choć podoba mi się, że zadaje nienachalne pytanie o istotę macierzyństwa i poświęcenia dla dobra dziecka). Szczególnie gdy jest się, tak jak ja, oszołomionym grą młodocianego aktora, który na pewno jeszcze wywoła niemałe zamieszanie w showbiznesie. Jacobie - obserwuję Cię;-)




Nienawistna ósemka reż. Quentin Tarrantino




Ach, jak ja żałowałam, że nie poszłam na ten film do kina! Bo to Tarrantino, bo nowość, bo na pewno będzie świetne. I owszem, było - ale po seansie ucieszyłam się z tego, że film mogłam obejrzeć nie na wielkim ekranie. Wszystkie latające flaki, fragmenty tkanek, ludzie rzygający (nie da rady tego określić inaczej) krwią - elementy tak typowo tarrantinowskie - bowiem w Nienawistnej ósemce ścielą się gęsto i co wrażliwsi (jak ja) mogą potrzebować zamknąć oczy. (I, oczywiście, podpatrywać przez palce, co się dzieje.) I i tak na koniec mieć poczucie, że właśnie obejrzeli coś naprawdę świetnego - zresztą jak chyba wszystkie filmy tego reżysera.


Nienawistna ósemka to historia dwóch łowców głów (Kurt Russell i Samuel L. Jackson), którzy spotykają się na szlaku. Goni ich burza, więc czym prędzej wyruszają do znanej gospody, po drodze zgarniając jeszcze trochę głupkowatego przyszłego szeryfa miejscowości, do której jadą (a przynajmniej tak mężczyzna  - świetny Walton Goggins utrzymuje). Dojeżdżają i, choć wszystko zaczyna się spokojnie, to całość rozwija się... po tarrantinowsku. 



I w tym momencie zaczyna się koszmar recenzentki - okazuje się, że film, wobec którego mieliśmy bardzo duże oczekiwania, rzeczywiście je spełnił, i to z nawiązką. No bo jak to tak - wszystko chwalić? A z Nienawistną ósemką jest tak, że raczej nie można się do niczego przyczepić (no, oprócz kilku ostatnich kadrów, bo jak leżysz prawie nieżywy, to raczej nie masz siły na dźwiganie ciężarów, ale ćśśśśś!). I tak, wiem, że było bardzo dużo kontrowersji - bo jak to tak, pokazywać przemoc wobec kobiet? Albo tyyyyle krwi? Plus dlaczego to się dzieje raczej w jednym pokoju? Cóż, mam tylko jedną odpowiedź - bo to Tarrantino, i on miał taką wizję. I mi się, kurczę, ta wizja strasznie podoba. (A ci narzekający na przemoc wobec kobiet - rany, ludzie, ogarnijcie się. Zobaczcie sobie na YouTubie, Tarrantino chodzi praktycznie we wszystkich marszach skierowanych PRZECIWKO przemocy, pojawia się na różnych wydarzeniach z założenia pacyfistycznych i tak dalej. To naprawdę nie jest człowiek, który, gdyby nie mógł wyżyć się w kolejnych filmach, wziąłby snajperkę i zaczął zabijać przechodniów. Po prostu ma wizję.)



Mamy tutaj Samuela L. Jacksona jako twardego łowcę głów z bardzo ciętym językiem, najwyraźniej mającego bardzo duży dystans do problematyki rasizmu. Samuel ze swoim łypiącym spojrzeniem (nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale często przechodzą mnie ciarki, gdy widzę promieniujące bielą białka Samuela na tle jego czekoladowej, trochę pofałdowanej skóry) i przesadzonym amerykańskim akcentem jest jedną z najjaśniejszych gwiazd całego filmu - ale to nie znaczy, że inni mu ustępują, co to, to nie. Bo czyż Kurt Russell może zagrać źle? Zresztą, ten akurat duet jest tutaj po prostu idealnie dobrany. Świetnie do niego dopasowuje się też wspomniany już Walton Goggins, który ma mimikę idealnie wyrażającą twarz nieskażoną myślą. I choć niektórzy piszą, że to przerysowane, to proponuję wsiąść do pierwszego lepszego wrocławskiego autobusu, gdzie takie twarze występują naprawdę często. Jednocześnie Walton w tej roli częściowo komicznej raczej nie szarżuje, co trzeba mu policzyć na plus.



Na drugim planie pojawia się również krwiożercza i pełna wisielczego humoru Jennifer Jason Leigh, która dzielnie znosi kolejne ciosy i wyzwiska. I, proszę państwa, jest w tym przerażająco wiarygodna - z wielkim limem pod lewym okiem, kiwającymi się zębami i pluciem przed siebie. Na tyle, że aż chyba obejrzę kilka filmów tylko po to, żeby ją zobaczyć i popodziwiać przez dłuższy czas. Niesamowicie ucieszył mnie też Tim Roth w roli Oswalda - tak, wiem, że umieszczenie Brytyjczyka w amerykańskiej produkcji to ostatnio bardzo często najkrótsza droga do zapewnienia sobie sukcesu, ale tutaj Tim to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Uwiodły mnie też miny prawie osiemdziesięcioletniego Bruce'a Derna (którego absolutnie pokochałam za klimatyczną Nebraskę), tutaj grającego generała, którego syn... Ale, ale. Jednym słowem: obsada to w dużej części aktorska śmietanka, która w tej konfiguracji sprawdza się znakomicie, bo po prostu ma co grać, nawet jeżeli rola może wydawać się mała. I nawet ten Channing Tatuum, który chyba już zawsze pozostanie dla mnie tym przystojnym ze Step Up, całkiem daje sobie radę (choć do Samuela L. Jacksona i innych jeszcze mu daleko). 



Muszę też wspomnieć o osobie odpowiedzialnej za kostiumy - ten, kto wymyślił, że do brązowej skóry Samuela dobrze pasować będą jaskrawe żółć i czerwień... cóż, nie pomylił się. I choć wszystkie osoby mają stroje dopasowane nawet do charakteru roli, którą grają (Oswaldo!), to strój Samuela jest dla mnie wirtuozerią kostiumologii, teorii barw itd. Proszę o więcej takich strojów, które rzeczywiście będę pamiętać!



I nawet scenariusza, oprócz głupotki wspomnianej wyżej, nie mogę skrytykować, bo jest po prostu wyśmienity, z dobrze położonymi akcentami i rozłożonym napięciem. A muzyka... ech. Powiem jedno: Ennio Morricone zasłużył na tego Oscara. Jeśli ktoś nie wierzy - polecam YouTube. I to wszystko oblane sosem z bardzo ładnych, przemyślanych kadrów. Jak ja, kurczę, mam recenzować, jeżeli Tarrantino daje mi coś, nad czym mogę tylko piać? Dlatego też, jeżeli tylko macie już dość miałkich opowieści i przesłodzonych charakterów, nie wahajcie się - włączcie Nienawistną ósemkę. Tylko przygotujcie sobie ręce, żeby od czasu do czasu zakryć oczy i uchronić się przed bryzgającą z ekranu krwią.



2 komentarze:

  1. Żałuj, że nie widziałaś Nienawistnej ósemki w kinie (mimo całej brutalności), bo tylko na wielkim ekranie kinowym można docenić zdjęcia wykonane przy użyciu kamery Ultra Panavision 70 (obraz był naprawdę szeroki) i mimo wszechpanującego śniegu, widoki - niesamowite. Nie zgodzę się tylko z jednym, Channing Tatuum, nawet mimo takiej małej roli, raził mnie i kompletnie nie pasował mi do reszty obsady, coś mi w nim przeszkadzało. A dodając do Twojej recenzji, za każdym razem słuchając w radiu (RMF classic) pierwszego utworu otwierający film (L'ultima diligenza di Red Rock) przechodzą mnie ciarki, podgłaśniam odbirnik, zamykam oczy i delektuję się muzyką. Jak tylko usłyszałam ten utwór i zobaczyłam w kinie pierwszy kadr, wiedziałam, że film będzie genialny. Ah i jeszcze Jenifer Jason i jej szanta grana na gitarze, niezwykle klimatyczna. Według mnie w filmie Tarantino wszystko miało jakiś cel, żaden element nie był przypadkowy ani też oczywisty (w trakcie próbowałam dedukować, co będzie dalej i było to bardzo trudne wręcz niemożliwe zadanie). A dlaczego tylko jedno pomieszczenie? Żeby na chwilę przenieść teatr do kina? Nienawistna ósemka jest bardzo teatralna, ale to sprawia że jest jeszcze bardziej genialna i pokazuje, że w dzisiejszej kinematografii nie trzeba zdjęć kręcić we wszystkich zakątkach świata, akcja nie musi być szybka i dynamiczna, a mimo to widz nie zauważa, że film trwa prawie 3 godziny. Ale tak potrafi chyba tylko Tarantino. Muszę też przyznać, że Samuela L. Jackson rewelacyjnie zagrał rolę i mimo mojej niechęci do niego przez niektóre dość idiotyczne role, chyba go właśnie polubiłam. Zdecydowanie za bardzo się rozpisałam, ale tak samo jak Ty nie potrafię robić nic innego niż tylko Nienawistną ósemką się zachwycać. Michalina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, to się cieszę, że ktoś zachwyca się tym filmem tak bardzo jak ja;-) A szanta rzeczywiście cudowna. Co do Channinga, powiem tak: rzeczywiście widać różnicę między nim i całą resztą obsady, ale chyba byłam tak tym wszystkim zachwycona, że po prostu mnie nie raził. A zdjęcia w filmie - cudowne. Ale i tak się cieszę, że nie byłam w kinie, bo chyba doceniłam je nawet na mniejszym ekranie;-)

      Usuń