W wakacje czytam głównie książki lekkie, mniej wymagające. Przynajmniej do momentu, w którym taki intelektualny marazm nie zacznie mnie mierzić. Wtedy sięgam po Coś Dobrego, licząc na to, że szumne zapowiedzi nie okażą się (znowu) marketingowym przekrętem. Na Wodach Północy było właśnie taką przerwą od książek lekkich i przyjemnych. Dodam: bardzo udaną przerwą.