poniedziałek, 22 maja 2017

KSIĄŻKA: Świat obok, czyli Stefan Hertmans "Głośniej niż śnieg" (wyd. Marginesy)





Po genialnej Wojnie i terpentynie (KLIK) nazwisko Stefana bacznie obserwuję. Nietypowe świadectwo z pierwszej wojny światowej (choć w kilku oryginalnych interpretacjach uważane za beletrystykę, a nie za non-fiction), pisane pięknym językiem i zderzające ze sobą okrucieństwo wojny oraz delikatność sztuki, zapisało się w mojej pamięci: w końcu rzadko spotyka się te same opowieści toczone jednocześnie przez wnuka oraz jego dziadka. Natychmiast po premierze sięgnęłam więc po Głośniej niż śnieg - które okazało się historią z zupełnie drugiego bieguna. Ale - co stwierdzam po długim zastanowieniu nad fabułą - równie dobrą.


W tym miejscu zazwyczaj wrzucam blurba, ale tym razem moim zdaniem nie za bardzo przystaje on do treści powieści. Hertmans nie chce bowiem snuć spokojnego, logicznego opowiadania o trójelementowej strukturze. Nie zawsze jest tu zachowana chronologia, wiele rzeczy jest przemilczanych czy niedopowiedzianych, nie ma też ciągłości czasowej ani uzasadniania motywów własnych poczynań. (Co próbuje sugerować nam właśnie blurb). Narrator, John de Vuyst, snuje luźne egzystencjalne rozważania, z których wyłania się obraz człowieka niemogącego odnaleźć się we własnej rzeczywistości, robiącego różne rzeczy bez przekonania, nieczującego nic poza znudzeniem i beznadzieją. John czyta też o bombie etnicznej (która okaże się jednym z głównych-niegłównych punktów w dalszej części historii), któregoś dnia - lecz nie przeceniajmy znaczenia tego wydarzenia - dostaje też dwa listy w języku, którego nie rozpoznaje. 




Jednocześnie do zwykłego życia Johna na świecie, ale także w okolicy, rozgrywają się dość dramatyczne wydarzenia. Jednak kluczowym słowem jest tu obok. Narrator bowiem wspomina mimochodem, że gdzieś wybuchła bomba, że gdzieś były zamieszki, ale nawet gdy dosięgają go one praktycznie bezpośrednio, ma się wrażenie, że John i jego świadomość są gdzie indziej, niczym życie w powieści Kundery. Dla tego mężczyzny nie ma różnicy, co się dzieje, gdzie się dzieje i dlaczego się dzieje, nie potrafi wyjść ze skorupy własnego znudzenia i derealizacji. A gdy zaczyna się - na początku niepozorna - spirala przemocy dosięgająca Johna, narrator jeszcze bardziej cofa się w sobie, pogrążając się w paradoksalnym letargu o zaburzonej ciągłości postrzegania. Jeżeli nawet jakieś zamachy terrorystyczne wstrząsają światem, John tego nie odczuwa, zamiast tego - egzystuje.


Książki Hertmansa nie czyta się łatwo; ponownie zaznaczam, że nie jest to linearna opowieść, której wszystkie elementy pod koniec łączą się w całość, tworząc piękny i przemyślany obrazek. Życie jest bezładem, chaosem, efemerydą, festiwalem bezsensu; taki jest też jego koniec. (I również: koniec całej opowieści). Przemoc nie niesie ze sobą wyjaśnienia, życie nie jest ciągiem przyczynowo-skutkowym. Wiara, która w historii była kwestią polityczną, i która głosi wzajemną miłość, potrafi doprowadzić do eskalacji bezsensownej przemocy, do świata, w którym nie rozumiemy nic, co się dzieje - przez co wszystko to dzieje się właśnie obok nas, tak jak życie przemyka obok Johna.



Przez tę trudność w czytaniu, konieczność mocnego skupienia się i świadomego łączenia wątków nowa książka Hertmansa - jednak mniej przystępna niż poprzednia - nie spodoba się każdemu. Mi też - mimo że byłam pod dużym jej wrażeniem - czytało się ją trudno, z mozołem; źle mi się do niej wracało. Źle się czyta o przemocy, o brutalności, o bezsensie. Jednak tym naturalizmem Hertmans wywołuje mocną reakcję - zwłaszcza w kontekście świetnie napisanego zakończenia. (Hertmans w ogóle bardzo dobrze konstruuje pojedyncze sceny - szczególnie rozmowę w restauracji).

Na koniec tradycyjnie o wydaniu. Tradycyjna też już - w przypadku powieści Marginesów - moja wypowiedź. Tłumaczenie jest piękne, korektę i redakcję również chwalę, książka natomiast ma piękną okładkę niesamowicie pasującą do treści. Nie mogę napisać bez spoilerów właściwie niczego konkretnego ani o okładce, ani o tytule, ale na pewno oba te elementy również - co zaskakujące - potrafią zastanowić.

Nie chcę polecać tej książki wszystkim, bez uwzględnienia codziennych preferencji czytelniczych. Wiele osób bowiem ta opowieść zmęczy, pozostawi wytrąconych z równowagi, bez wyjaśnień ani wytłumaczenia. Wielu też nie będzie chciało potem nad nią pomyśleć, co zabierze jej mnóstwo z jej wartości. Jeżeli jednak lubicie książki nieoczywiste, trudne, przy czytaniu których trzeba się skupić, to śmiało po nią sięgajcie - nie zawiedziecie się.

P.S. Wokół całkiem podobnej tematyki obraca się (acz używa zupełne innych środków wyrazu) nie tak dawna Uległość Michela Houellebecqa. Jeżeli miałabym porównać obie książki - opowieść Francuza jest na pewno o wiele przystępniejsza w odbiorze, prowadzi też do innej refleksji końcowej. Polecam także książkę Houellebecqua. A najlepiej - obie.

Za egzemplarz recenzencki książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.





Znajdziesz mnie także w następujących miejscach:
Facebook: KLIK
Instagram: KLIK
Goodreads: KLIK
LubimyCzytac.pl: KLIK



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz