wtorek, 11 lipca 2017

KRYMINALNY WEEKEND #22. Razem zniszczmy świat, czyli Mats Strandberg "Przeklęty prom" (wyd. Marginesy)






Macie rację, Kryminalny Weekend powinien pojawić się w okolicach weekendu - tak dla przyzwoitości. Ale przyznaję, że ta akurat książka tak bardzo mi się nie podobała, że po prostu nie chciałam nawet jej opisywać. Zapowiadała się świetnie, a dostałam... Ech. Zapraszam do recenzji, w której nie zostawiam na autorze suchej nitki, a także snuję plany przejęcia kontroli nad światem.






Witamy na pokładzie "Baltic Charisma", promie ze Szwecji do Finlandii. Poznacie tu samotną starszą kobietę, która marzy o przygodzie życia. Przygasłą gwiazdę estrady zatrudnioną do prowadzenia wieczorów karaoke. Dawnego pracownika promu, który chce się oświadczyć ukochanej podczas rejsu. Dwunastoletnich kuzynów, którzy byli najlepszymi przyjaciółmi, dopóki nie poróżniła ich rodzinna tajemnica. Przyjaciółki, które chcą zapomnieć o codzienności i przebalować całą noc. Prom od lat kursuje codziennie tą samą trasą po Bałtyku. Gdy tylko wyjdzie z portu, personel otworzy bary, zabrzęczą butelki i przez kolejne dwadzieścia cztery godziny pasażerowie będą mogli zapomnieć o codziennym życiu i pozbyć się zahamowań. Ten kurs jest jednak inny. Dziś na pokładzie czai się zło. Zło w czystej postaci. Zaczynają ginąć ludzie, zaczyna lać się krew. W środku nocy, na środku Morza Bałtyckiego, nie ma dokąd uciec. Nie da się nawiązać połączenia z lądem. Co się dzieje? Śmierć nadchodzi znienacka. Zwykli ludzie stają się bohaterami, ale ta noc może również wydobyć z nich to, co w nich najgorsze. Jeśli prom dotrze do Finlandii, świat już nigdy nie będzie taki sam. [opis wydawcy]

Napiszę jedną rzecz, i wierzcie mi, że piszę ją z bólem - to po prostu nie jest dobra książka. Owszem, stoi ona na przyzwoitym poziomie, bo Marginesy nie odwaliłyby fuszerki - jest tutaj redakcja, jest korekta, idealnie horrorystyczne wydanie (ta okładka!), jest świetne tłumaczenie. Na samym początku wszystko zapowiada się tak, jak lubię w kryminałach i thrillerach najbardziej - zdemoralizowane otoczenie, w którym najgorsi jesteśmy my sami, klaustrofobiczna atmosfera podupadłego statku, każdy bohater, nawet drugoplanowy, z jakąś smutną przeszłością albo wstydliwą tajemnicą. I to wszystko w skandynawskim sosie.

I byłoby tak cudownie, gdyby taki poziom został utrzymany - naprawdę dobrych skandynawskich kryminałów i thrillerów nigdy za wiele, a w ciepłe lato tym bardziej. Tylko że, niestety, kierunek, w którym skręca fabuła po pierwszych 100-150 stronach, mi zupełnie nie przypadł do gustu, i mam wrażenie, że Strandberg bardzo zmarnował potencjał swojej opowieści. W rezultacie ta książka nie angażuje, a pod koniec chce się, żeby jak najszybciej się skończyła. I nawet właśnie ten dobry początek, trafne pokazanie mechanizmu paniki tłumu czy zostające w pamięci zakończenie nie ratują całości. (UWAGA - kolejne akapity zawierają SPOILERY dotyczące fabuły i zakończenia).




Otóż, moi drodzy, po tym, jak w miarę już poznamy większość bohaterów (narracja prowadzona jest z wielu różnych perspektyw), i ucieszymy się, że będzie fajnie, bo mroczno i skandynawsko, Strandberg zaczyna na ten przeklęty prom wprowadzać Wielkie Zło, Które Tkwi W Nas Samych. W postaci... wampira, a raczej: wampira-chłopca Z Mrocznym Planem Przejęcia Kontroli Nad Światem, oraz jego matki, która na koniec okaże się szlachetna i będzie chciała bronić ludzkości i prawa do życia tejże, co wygra z macierzyńską miłością. (#wcale_nie_schemat) I tutaj właśnie problemów zaczyna się kilka(naście).


Po pierwsze: mam wrażenie, że Strandberg poszedł na jakiś kurs dobrego pisania i za bardzo wziął sobie do serca evergreena porad, to znaczy żeby pisać tak, by całą opowieść było łatwo przerobić na scenariusz. Dzięki temu dostajemy coś, co w sumie sprawdziłoby się w kinie jako typowy slasher klasy B (może nawet bardzo wysokiej klasy B, gdyby ktoś tylko zadbał o zdjęcia i mroczną atmosferę), ale co w książce jest nudne i nie wprowadza absolutnie żadnego napięcia, bo po prostu zastanawiamy się, ile jeszcze czasu minie, zanim wszyscy zostaną wymordowani. A po pewnym czasie nawet chcemy, żeby byli mordowani szybciej. I żadne nadawanie bohaterom cech, nawet takich dość życiowych i całkiem przejmujących, tutaj nie pomaga - postaci po prostu nas od pewnego momentu nie obchodzą.

Po drugie: logika Mrocznego Planu Przejęcia Kontroli jest wątpliwa. Młody wampir (oczywiście imieniem Adam, wcale nie sztampowo) wymyślił, że na promie przemieni wszystkich obecnych w wampiry, po czym po dopłynięciu do brzegu wypuści ich, aby szli i zarażali dalej. W rezultacie cały świat zacznie składać się z wampirów. Strandberg niby zauważa - ustami prastarej rady, o której wiemy głównie, że jest prastara - że może się to wydawać bez sensu, bo co wtedy będą jedli, ale nie rozwija tej myśli. I owszem, wydaje się to bez sensu, zwłaszcza że nie ma tutaj żadnej dalszej polemiki. Wydaje mi się też, że sam pomysł zarażenia całego promu jest wątpliwy i nielogiczny. Jeżeli chciałabym opanować cały świat przez wywołanie epidemii, kupiłabym bilety lotnicze do kilku metropolii np. w tygodniowych odstępach, i w każdym z miast gryzła w ciemnych uliczkach jak największą liczbę osób. (Zwłaszcza że wampir mógłby ograniczyć się na początku np. tylko do Europy). Owszem, wymagałoby to więcej czasu i więcej nakładów pieniężnych, ale chyba byłoby bardziej logiczne. Zwłaszcza że obsługa odizolowanego promu zawsze może zadzwonić po pomoc do straży przybrzeżnej, albo że coś może na promie wybuchnąć i nagle liczba zarażonych się znacząco zmniejszy, albo że - jeżeli o sytuacji poinformowani zostaliby ludzie z zewnątrz, co chyba byłoby dość naturalnym krokiem (który tutaj zostaje przez autora zupełnie zignorowany) - na taki prom służby bezpieczeństwa mogą o wiele łatwiej zrzucić jakiś unicestwiający pocisk albo go ostrzelać z helikopterów w nadziei zabicia wszystkich zmutowanych osobników.



Po trzecie: nieodmiennie dziwi mnie wmawiany czytelnikowi, często na siłę, brak samoświadomości pokazanych postaci. Zastanówmy się - gdy słyszymy słowo wampir... od razu mamy ciąg skojarzeń kulturowych, mniej lub bardziej mglistych. Kły, krwiopijca, ktoś agresywny, najczęściej w pelerynie, blady, o nadludzkiej sile, szybkości i wytrzymałości, szkodzi mu słońce i kołek w serce - to jest wiedza, którą posiada chyba każde dziecko. Tymczasem twórcy horrorów dalej wmawiają nam, że gdy ktoś zobaczy kogoś pasującego do powyższego opisu, to nawet nie przyjdzie mu do głowy myśl w rodzaju O, to jak w tych wszystkich filmach/książkach/serialach, bo przecież on nigdy niczego takiego nie oglądał ani nie czytał, i w ogóle nie funkcjonował w kulturze, i nie ma pojęcia, czym jest wampir, ani nie pojawia się u niego taki ciąg skojarzeń. I że, gdy po dwustu pięćdziesięciu stronach padnie po raz pierwszy zdanie w rodzaju Zwykli śmiertelnicy mówią o nas "wampiry", czytelnik będzie w oszołomieniu zastanawiać się, jak zgrabnie ten autor go wyprowadził w pole. Cóż: nie, to tak nie działa.

Po czwarte: mimo że Strandberg dobrze widzi pewne zachowania panikującego tłumu i stara się je oddać, niekoniecznie przemawia do mnie zachowaniami niektórych swoich bohaterów. Jeżeli na promie ugryzłby mnie jakiś nienormalnie wyglądający człowiek, najpierw biegłabym w panice do najbliższego punktu medycznego z żądaniem wykonania zastrzyku przeciwtężcowego i przeciwko wściekliźnie, a jeżeli one nie byłyby dostępne, żądałabym jak najszybszego dopłynięcia do najbliższego szpitala. A następnie zastanawiała się, kogo pozwać za niedopełnienie obowiązków służbowych i dopuszczenie do ubytku na zdrowiu. I to nawet jeżeli sama byłam pracownicą tego promu. (Co zresztą łączy się z punktem następnym). Niejasne są też dla mnie poczynania matki Adama - skoro bała się tego, co chłopiec zrobi, i po prostu mu nie ufała, to chyba niezbyt trudno było jej dojść do wniosku, że może izolacja na odciętym od świata promie nie jest zbyt pożądana, i że może lepiej pojechać samochodem większy odcinek, a ewentualnie przepłynąć jakiś jeden kawałek. A jeżeli sama chciała się pożywić - po pierwsze mogła znaleźć do tego inne, wygodniejsze miejsca, po drugie odsyłam do fajnych spostrzeżeń Anne Rice w Wywiadzie z wampirem: lepiej jeść podczas rejsu szczury niż wywoływać panikę na statku. 

Po piąte: nie odpowiada mi zawarta w książce myśl nikt nie był przygotowany na coś takiego, więc wszyscy spanikowali. Rozumiem, że prom jest podupadły, ale z moich doświadczeń wynika, że w krajach europejskich służby naprawdę dobrze reagują na różne dziwne sytuacje. Dzisiaj - w dniach wszechobecnej telefonii komórkowej - trudno mi wyobrazić sobie sytuację, w której w sumie dość nowoczesny prom jest absolutnie, całkowicie odcięty od świata, i nie można w żaden sposób nadać jakiejś awaryjnej wiadomości. Zwłaszcza że jednak patrzę na Skandynawów z pewnym uwielbieniem, i nie wierzę, że ktoś u nich nie stosuje się do dyrektyw unijnych. Nie mówiąc już o czymś, co nazywa się łączność satelitarna. I że Bałtyk to nie Pacyfik czy jakieś obrzeża ludzkości przy biegunie, tylko miejsce, w którym cały czas kursują inne statki wycieczkowe, przewozowe i inne, a co jakiś czas ustawiona jest platforma wiertnicza.

W tym miejscu podsumuję, bo zaczynam się niebezpiecznie w duchu rozżalać. Przeklęty prom można przeczytać i dobrze się bawić, jeżeli nigdy w życiu nie widziało się żadnego filmu czy serialu o wampirach i nie czytało się o nich żadnej książki, albo jeśli uwielbia się formułę, w której wszyscy giną jak muchy, i to nie w inteligentny sposób jak w Dziesięciu Murzynkach/I nie było już nikogo Agathy Christie. Jeżeli poszukujecie natomiast zamiennika dla Kinga, to muszę Was rozczarować: albo poczytacie jego wczesne dzieła (nie oszukujmy się, na pewno macie jakieś zaległe), albo przerzucicie się na dobre kryminały. A na pewno nie sięgajcie po Strandberga.


Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy.






Znajdź mnie też:




2 komentarze:

  1. Dziękuję bardzo! Książka kwitnie na moim czytniku od dnia premiery i wciąz nie mogłam się za nią zabrać. Teraz wiem, że zrobiłam dobrze. Przykro mi odrobinę, bo chciałabym, na prawdę, chciałabym przekonać się w końcu do gatunku jakim jest thiller/horror, ale niestety. Każdy kolejny tytuł mnie zawodzi przez co oddalam się od tego typu książek coraz bardziej. Dlaczego wciąz i wciąz powstają doskonałe reportaże, powieści obyczajowe, historyczne, fantasy itd. a thillery/horrory prezentują sobą tendencję spadkową zamiast zwyżkową? Czy tak cięzko napisać coś dobrego w tym gatunku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpisałam Ci już na Facebooku, ale napiszę też tutaj "dla potomności": właśnie nie wiem, czy to jest kwestia tego, że rzeczywiście jest coraz gorszy poziom, czy ja po prostu czytam dużo i mam o wiele większe wymagania, czy po prostu to ja sama źle dobieram lektury (że tak przypomnę tego bardzo złego "Prokuratora"). Z kryminałów mam wielu mistrzów, którzy piszą genialnie (nawet myślę, że niebawem będzie o nich zbiorczy wpis), z thrillerów od wielu lat moim guru jest Harlan Coben (choć gdy przeczyta się już piętnaście jego książek za jednym zamachem, zaczyna się dostrzegać pewien schemat), a inni nie za bardzo się do niego umywają. I kurczę, jestem zawiedziona tym Strandbergiem - bo, tak jak napisałam, to się tak dobrze zapowiadało, a potem nagle stało się nie wiadomo, co. Ale mam nadzieję, że moje kolejne wybory czytelnicze będą lepsze :-)

      Usuń