Jeżeli śledzicie mnie na moim Goodreads, pewnie zauważyliście, że ostatnio mam nieco złą czytelniczą passę. Mimo że (a może właśnie z tego powodu) czytam ostatnio bardzo dużo, jest mi bardzo trudno natrafić na coś, co po prostu by mi się podobało. I nie chodzi o to nawet, że się czepiam - po prostu, czytając, widzę wszystkie nielogiczności, brak domknięcia różnych wątków, a także to, że dany motyw pojawił się już wielokrotnie w innych miejscach. (Ta ostatnia cecha dotyczy głównie kryminałów). Nie ukrywam więc, że gdy skończyłam czytać Zniknięcie Caroline Eriksson, odetchnęłam z ulgą - bo mimo kilku drobnych wad jest to naprawdę świetny kryminał. (I dowód, że ten okropny Przeklęty prom był tylko wypadkiem przy pracy). Zapraszam!
Pewnego wieczoru Greta, Alex i ich czteroletnia córeczka Smilla wypływają na cieszące się złą sławą jezioro. Docierają do maleńkiej wysepki, a tam ojciec z córką schodzą na ląd. Greta zasypia w łódce, ukołysana mgłą i leciutkim bujaniem. Kiedy się budzi, Alexa i Smilli nie ma. Zniknęli. Greta chce zadzwonić do Alexa, ale komórka też zniknęła. W domku znajduje swój telefon ukryty pod prześcieradłami. To ona go schowała? W końcu uspokaja się na tyle, żeby pójść na policję i poinformować o zniknięciu. Tam jednak słyszy, że przecież nie ma męża i nigdy nie miała córki... O co tu chodzi? Greta nie wie, czy to przeszłość powróciła, aby ją dręczyć, czy w końcu straciła kontakt z rzeczywistością... W tej mrocznej psychologicznej gonitwie, jeśli Greta chce odkryć prawdę, musi zmierzyć się z tym, co zawsze starała się ukryć. [opis wydawcy]
Na początek niezaprzeczalne plusy: Zniknięcie napisane jest łatwym, dynamicznym językiem, co sprawia, że połknąć je można dosłownie w jeden wieczór (albo w pół, jeżeli dość szybko czytacie). Narracja jest pierwszoosobowa - i od samego początku widzimy, że coś z naszą bohaterką jest nie tak, oraz że ukrywa coś zarówno przed nami, jak i przed samą sobą, choć to nie przeszkadza nam w odczuwaniu do niej sympatii. (A może wręcz jeszcze bardziej nas wciąga). Autorka bardzo dobrze kreuje też atmosferę - może niekoniecznie skandynawską sensu stricto, ale na pewno wiemy, że jesteśmy na odludziu, w którym trzeba radzić sobie samemu nawet z najgorszymi sytuacjami, i starać się po prostu przeżyć kolejny dzień.
Pojawia się tutaj też oczywiście tajemnica z przeszłości (tym razem w wydaniu główna-bohaterka-zapomniała-co-się-wydarzyło-ale-ma-traumę-która-wpływa-na-nią-nawet-po-tylu-latach), której rozwiązanie oczywiście poznamy pod sam koniec. I przyznaję: jest to rozwiązanie poruszające, choć zauważam też coś, co jest moim największym zarzutem w stosunku do tej książki - ten motyw pojawiał się już wielokrotnie, w różnych wariacjach, i raczej nikogo nie zaskoczy. Aczkolwiek brak zaskoczenia przy rozwiązaniu z nawiązką nadrabia dość psychodeliczna końcowa scena rozmowy trzech kobiet.
Tradycyjnie chwalę wydanie: okładkę ze skrzydełkami, wygodną czcionkę, korektę, redakcję, tłumaczenie, a także to genialne zdjęcie na okładce, które sprawia, że mam ciary, jak tylko na nie patrzę. (A ponieważ jestem bojaźliwa, książka leży schowana na stosiku, żebym nie musiała cały czas na nią patrzeć). :-)
Na koniec podsumuję w taki sposób: Zniknięcie to nie jest taki geniusz, jak np. Ahnhem, Nesbo albo Simon Beckett, albo nawet Coben (swoją drogą - szykuje się zbiorczy post o wszystkich moich ulubionych autorach kryminałów), przy których siedzimy wciśnięci w fotel i nie mamy najmniejszego pojęcia, co się stało, kto zabił i dlaczego aż do ostatniej strony. Nie zmienia to jednak faktu, że książka Caroliny Eriksson wciąga tak bardzo, że prawdopodobnie aż do końca jej nie odłożymy - a chyba właśnie o takie oderwanie się od życia w kryminałach chodzi. Polecam zwłaszcza na wakacje, szczególnie miłośnikom skandynawskiej morderczej prozy - nie powinniście się zawieść.
Znajdź mnie też:Pojawia się tutaj też oczywiście tajemnica z przeszłości (tym razem w wydaniu główna-bohaterka-zapomniała-co-się-wydarzyło-ale-ma-traumę-która-wpływa-na-nią-nawet-po-tylu-latach), której rozwiązanie oczywiście poznamy pod sam koniec. I przyznaję: jest to rozwiązanie poruszające, choć zauważam też coś, co jest moim największym zarzutem w stosunku do tej książki - ten motyw pojawiał się już wielokrotnie, w różnych wariacjach, i raczej nikogo nie zaskoczy. Aczkolwiek brak zaskoczenia przy rozwiązaniu z nawiązką nadrabia dość psychodeliczna końcowa scena rozmowy trzech kobiet.
Tradycyjnie chwalę wydanie: okładkę ze skrzydełkami, wygodną czcionkę, korektę, redakcję, tłumaczenie, a także to genialne zdjęcie na okładce, które sprawia, że mam ciary, jak tylko na nie patrzę. (A ponieważ jestem bojaźliwa, książka leży schowana na stosiku, żebym nie musiała cały czas na nią patrzeć). :-)
Na koniec podsumuję w taki sposób: Zniknięcie to nie jest taki geniusz, jak np. Ahnhem, Nesbo albo Simon Beckett, albo nawet Coben (swoją drogą - szykuje się zbiorczy post o wszystkich moich ulubionych autorach kryminałów), przy których siedzimy wciśnięci w fotel i nie mamy najmniejszego pojęcia, co się stało, kto zabił i dlaczego aż do ostatniej strony. Nie zmienia to jednak faktu, że książka Caroliny Eriksson wciąga tak bardzo, że prawdopodobnie aż do końca jej nie odłożymy - a chyba właśnie o takie oderwanie się od życia w kryminałach chodzi. Polecam zwłaszcza na wakacje, szczególnie miłośnikom skandynawskiej morderczej prozy - nie powinniście się zawieść.
Za egzemplarz recenzencki książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Marginesy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz