Nadszedł już październik, a wraz z nim mnóstwo zmian na Nerwie Słowa. Pierwszą z nich (i chyba najpoważniejszą) będzie ukazywanie się Dwutygodnika - czyli przedstawienia moich czytelniczych, blogowych i kulturalnych planów na najbliższe dwa tygodnie. Mam nadzieję, że wszystko to się spodoba - a na razie zapraszam do lektury pierwszego wpisu z tego cyklu. (Trochę podobnego do dawnej Futurologii Stosowanej, ale jednak nieco innego).
P.S. Ten wpis oryginalnie miał się ukazać w poniedziałek, ale ze względu na Ogólnopolski Strajk Kobiet się nie pojawił.
P.S. Ten wpis oryginalnie miał się ukazać w poniedziałek, ale ze względu na Ogólnopolski Strajk Kobiet się nie pojawił.
Jak można było zobaczyć w przedwczorajszym Słownym Galimatiasie (KLIK), podczas (zasłużonego!) urlopu nadrobiłam dość sporo zaległości w lekturach. (Albo raczej: książek, które baaaaardzo chciałam przeczytać, a na które jakoś nigdy w zalewie egzemplarzy recenzenckich i kolejnych nowości nie było czasu). Nie miałam jednak zbyt dobrego dostępu do Internetu, więc teraz prawdopodobnie będę nadrabiać zaległości w pisaniu.;-) (I czytać te książki, na temat których mam przez najbliższe dwa tygodnie zaplanowane wpisy). A będą to:
Ciemne sekrety Hjortha&Rosenfeldta, czyli pierwsza część sagi dwójki skandynawskich pisarzy. Jestem na razie w połowie i już wiem, że recenzja będzie pozytywna, i że naprawdę warto po ten dość gruby kryminał sięgnąć (zwłaszcza jesienią, gdy wzrastają u nas mordercze myśli względem świata;-)).
Opowiadania zebrane, t. 1 Franka Herberta - których jestem niesamowicie ciekawa, bo słyszałam wiele dobrego o ich autorze (tak, to ten pan od Diuny). Zachęca mnie też naprawdę piękne wydanie - choć cały tom jest dosyć gruby i niestety nie zmieści się do torebki.;-)
Tam mieszkam Malwiny Wrotniak (o ile, a mam taką nadzieję, książka zdąży do mnie przyjść pocztą w odpowiednim terminie). Wywiady z Polakami mieszkającymi za granicą mają zaspokoić moją potrzebę literatury non-fiction, która po przeczytaniu genialnego reportażu Marty Abramowicz Zakonnice odchodzą po cichu nagle wzrosła. Nie mówiąc już o tym, że jest to pozycja od Wydawnictwa Marginesy, któremu ufam bezgranicznie po wszystkich tych genialnych książkach, które od nich przeczytałam (niebawem pojawi się też recenzja fenomenalnej Ofiary bez twarzy Stefana Ahnhema).
Nieśmiało wspominam też, że 28.09. pojawiły się Lampiony, czyli trzecia część sagi o Saszy Załuskiej (której autorką jest Katarzyna Bonda). Przeczytam na pewno, nie wiem tylko, kiedy, ale zaraz potem pojawi się recenzja.:-)
Po bardzo, bardzo średnim sezonie letnim (oczywiście pod względem filmowym) i trochę lepszym pod tym względem wrześniu nadchodzi październik, który właściwie mogłabym w całości spędzić w kinie i przed telewizorem (na razie planuję to zrobić choć w części). Przez te dwa tygodnie chcę zobaczyć kilka filmów i seriali (tzn. chciałabym więcej, np. jeszcze Argentyna, Argentyna czy podobno świetne Zjednoczone stany miłości, a z seriali pragnę dokończyć kilka zaległości, ale patrzę realistycznie na swoje możliwości oglądaniowe - korzystając z tego, że semestr jeszcze na dobre się nie zaczął, i że mogę jeszcze kilka razy pójść do kina, zanim na dobre rzucę się w wir obowiązków):
Ostatnia rodzina - podobno arcydzieło, geniusz, film, który powinien zostać wybrany na Oscary, i coś, co każdy powinien zobaczyć. Na dodatek opowiada o Beksińskich, a twórczość Mistrza wielbię i adoruję bezgranicznie. Nie jestem pewna, czy napiszę recenzję, ale mogę się założyć, że o tym filmie długo nie zapomnę. Premiera była 30.09., ale zaliczam ten film na poczet premier październikowych;-)
Ciemne sekrety Hjortha&Rosenfeldta, czyli pierwsza część sagi dwójki skandynawskich pisarzy. Jestem na razie w połowie i już wiem, że recenzja będzie pozytywna, i że naprawdę warto po ten dość gruby kryminał sięgnąć (zwłaszcza jesienią, gdy wzrastają u nas mordercze myśli względem świata;-)).
Opowiadania zebrane, t. 1 Franka Herberta - których jestem niesamowicie ciekawa, bo słyszałam wiele dobrego o ich autorze (tak, to ten pan od Diuny). Zachęca mnie też naprawdę piękne wydanie - choć cały tom jest dosyć gruby i niestety nie zmieści się do torebki.;-)
Tam mieszkam Malwiny Wrotniak (o ile, a mam taką nadzieję, książka zdąży do mnie przyjść pocztą w odpowiednim terminie). Wywiady z Polakami mieszkającymi za granicą mają zaspokoić moją potrzebę literatury non-fiction, która po przeczytaniu genialnego reportażu Marty Abramowicz Zakonnice odchodzą po cichu nagle wzrosła. Nie mówiąc już o tym, że jest to pozycja od Wydawnictwa Marginesy, któremu ufam bezgranicznie po wszystkich tych genialnych książkach, które od nich przeczytałam (niebawem pojawi się też recenzja fenomenalnej Ofiary bez twarzy Stefana Ahnhema).
Nieśmiało wspominam też, że 28.09. pojawiły się Lampiony, czyli trzecia część sagi o Saszy Załuskiej (której autorką jest Katarzyna Bonda). Przeczytam na pewno, nie wiem tylko, kiedy, ale zaraz potem pojawi się recenzja.:-)
Po bardzo, bardzo średnim sezonie letnim (oczywiście pod względem filmowym) i trochę lepszym pod tym względem wrześniu nadchodzi październik, który właściwie mogłabym w całości spędzić w kinie i przed telewizorem (na razie planuję to zrobić choć w części). Przez te dwa tygodnie chcę zobaczyć kilka filmów i seriali (tzn. chciałabym więcej, np. jeszcze Argentyna, Argentyna czy podobno świetne Zjednoczone stany miłości, a z seriali pragnę dokończyć kilka zaległości, ale patrzę realistycznie na swoje możliwości oglądaniowe - korzystając z tego, że semestr jeszcze na dobre się nie zaczął, i że mogę jeszcze kilka razy pójść do kina, zanim na dobre rzucę się w wir obowiązków):
Ostatnia rodzina - podobno arcydzieło, geniusz, film, który powinien zostać wybrany na Oscary, i coś, co każdy powinien zobaczyć. Na dodatek opowiada o Beksińskich, a twórczość Mistrza wielbię i adoruję bezgranicznie. Nie jestem pewna, czy napiszę recenzję, ale mogę się założyć, że o tym filmie długo nie zapomnę. Premiera była 30.09., ale zaliczam ten film na poczet premier październikowych;-)
Uwielbiam Almodovara, muszę więc zobaczyć jego najnowszy film (premiera była na początku września, ale leci jeszcze np. w Nowych Horyzontach), zwłaszcza że został on nakręcony na podstawie trzech opowiadań genialnej Noblistki - Alice Munro - której prozę bardzo cenię.
Najnowszy film Tima Burtona na podstawie książki Ransoma Riggsa (której recenzja pojawi się na Nerwie Słowa dzięki nowej współpracy z wydawnictwem Media Rodzina). Napiszę jedno: Eva. I wystarczy.
Tutaj też starczy jedno słowo: Smarzowski. Plakat jest okropny, nie wiem też, czy po prostu nie będę bała się iść na ten film do kina ze względu na jego przewidywany ładunek emocjonalny, ale wiem, że na pewno go obejrzę. (A jeżeli ktoś nie zna Smarzowskiego, to niech idzie obejrzeć genialne Wesele w jego reżyserii).
Wiem, że zdania na temat bestsellera Pauli Hawkins były podzielone - mi się podobał tak, że odganiałam od siebie ludzi, którzy podczas zakończenia próbowali się ze mną kontaktować (KLIK). Zaskoczył mnie, czytało mi się szybko, przyjemnie i wciągająco, a to chyba chodzi w tego typu literaturze. A Emily Blunt w obsadzie rozwiewa wszystkie ewentualne wątpliwości (przypomnijcie sobie Sicario albo Siostrę twojej siostry, albo moje kochane Diabeł ubiera się u Prady).
Nie uważam Browna za pisarza wybitnego, ale bardzo dobrze czyta mi się jego powieści. Zwłaszcza gdy dzieją się w mojej ukochanej i wymarzonej Florencji. I gdy mają w tle bardzo dużo historii sztuki, którą pasjonuję się na tyle, że myślę o drugich studiach na tym kierunku. Moją sympatią cieszy się też Tom Hanks - prawie zawsze na informację, że to on w czymś gra, głęboko wzdycham, ale po obejrzeniu filmu wychodzę zachwycona.
Kto mnie czyta trochę dłużej, ten wie, że absolutnie uwielbiam Marvela - widziałam wszystkie 11 filmów, genialną Jessicę Jones i półtorej serii (tak, wiem, wiem, ale powoli to nadrabiam) świetnego Daredevila. 30 września premierę miał natomiast Luke Cage, czyli serial o przyszłym chłopaku i mężu Jessici, który też ma nadludzkie moce. Nie mogę się doczekać, zwłaszcza że Mike Colter (znany np. z Żony idealnej) jest naprawdę w moim typie, i że uwielbiam tę mroczną stylistykę seriali Marvela.
Na koniec serial produkcji polskiej, z Maciejem Stuhrem w roli głównej. Wiążę z tym dziełem bardzo duże nadzieje - bo aktorstwo Stuhra należy do moich ulubionych, tak samo ogromnym podziwem darzę Magdalenę Cielecką. A pierwsze dwa odcinki (wyemitowane przedwczoraj na Canal+ i Canal+1), choć może nie były absolutnie fenomenalne, naprawdę mi się podobały.
Jeżeli chodzi o kolejne wpisy: nie jestem pewna, czy będę umieszczać na blogu recenzje filmów i seriali - jeżeli już, to raczej stanie się to w formie postów zbiorczych. (Z drugiej strony mam tyle tematów książkowych do wykorzystania, z którymi nawet nie nadążam, że muszę chyba jeszcze nad tym wszystkim mocniej pomyśleć). Na pewno teraz filmów będzie jednak trochę więcej ze względu właśnie na Dwutygodnik, który ma właściwie zastąpić Futurologię Stosowaną (która ukazywała się za rzadko, by w pełny sposób powiedzieć o wszystkim, co się dzieje).
Na razie oczywiście tylko testuję cały koncept Dwutygodników, ale chyba dobrym pomysłem jest rozliczanie siebie samej z tego, co przeczytałam i co obejrzałam z zaplanowanych dzieł. Tak więc uczynię (albo w kolejnym Dwutygodniku, który ukaże się tym razem w poniedziałek, tak jak następne, albo w Słownym Galimatiasie). A my widzimy się już w okolicach (kryminalnego) weekendu (najprawdopodobniej w piątek). Zapraszam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz