czwartek, 20 października 2016

KSIĄŻKA: Młodzieżówka nie tylko dla młodzieży, czyli Ransom Riggs "Osobliwy dom Pani Peregrine" (wyd. Media Rodzina)






Uwielbiam książki przygodowe, książki z tajemnicą są moim chlebem powszednim, a powieści, które ponad dwa lata znajdowały się na liście bestsellerów New York Timesa, nieodmiennie przyciągają moją uwagę. Nie mogłam więc przejść obojętnie obok Osobliwego domu Pani Peregrine Ransoma Riggsa - zwłaszcza, że niedawno do kin trafił film na podstawie tej książki, z moją ukochaną Evą Green w roli głównej. I choć niby jest to powieść dla młodzieży, bawiłam się przy jej lekturze znakomicie - i już teraz bardzo gorąco ją polecam. Ale dlaczego dokładnie?



Samotna wyspa u wybrzeży Walii, gotycka atmosfera starego sierocińca, rodzinna tajemnica i Jacob, który po niewyjaśnionej śmierci dziadka wybiera się w podróż śladem starych fotografii - podróż, która na zawsze odmieni jego życie. Jaką rolę ma do odegrania chłopak? Kim jest tytułowa pani Peregrine? I co jest prawdą, a co fikcją w opowieściach dziadka? [opis wydawcy]




Zacznę właściwą część recenzji od cytatu z Wandy Chotomskiej. Osobliwy dom Pani Peregrine to książka młodzieżowa (dla dzieci sensu stricto jest zdecydowanie zbyt mroczna), ale pisana zgodnie z dewizą pierwszej damy polskiej literatury dziecięcej - w taki sposób, że właściwie nie ma szans, by ktokolwiek się przy jej lekturze nudził. Co więcej: jestem pewna, że osoby, które mają już nieco bardziej rozwiniętą świadomość kulturową niż przeciętny trzynastolatek (bo lepiej wiedzą, czym był Holocaust, co tak naprawdę dla ludności cywilnej oznaczała II wojna światowa albo chociaż zdają sobie sprawę z tego, jakim świństwem jest zdrada w związku), docenią wiele warstw powieści, które dla osób młodszych będą tylko tłem. (Raz jeszcze zaznaczę: dla osób bardzo młodych książka ta może być zbyt mroczna, więc radziłabym uważać np. przy jej podarowywaniu). Coś jak z baśniami Disneya - im starszym się jest, tym więcej odkrywa się w nich kontekstów kulturowych i ukrytych znaczeń czy odniesień, bo tym większą ma się wiedzę i życiowe doświadczenie.

Bardzo podoba mi się konstrukcja historii - książka Riggsa jest dopiero pierwszą częścią trylogii, ale autor napisał ją w taki sposób, żeby mieć pod koniec dosłownie ogrom możliwości dalszego poprowadzenia fabuły. Doceniam także suspens i kreowane przez pisarza napięcie - Osobliwy dom... po prostu bardzo, bardzo wciąga, sprawiając, że właściwie w każdej wolnej chwili chcemy po niego sięgnąć i dowiedzieć się, co będzie dalej. Tajemnicę odkrywamy po kawałku, dopasowując do siebie kolejne elementy; i choć wydawałoby się, że pod koniec będziemy mieli już konkretny obraz całej sytuacji, okazuje się wtedy, że tak naprawdę stoimy dopiero na początku drogi.



Doceniam też to, że Riggs w żadnym momencie nie jest cukierkowy. Niby zdarzają mu się (choć naliczyłam tylko trzy albo cztery) dość niefortunne zdania, które na siłę chcą podsumować uczucia bohatera, a które można by spokojnie wykreślić, bo nastrój budowany jest przez coś zupełnie innego, ale je postanawiam zignorować, zrzucając na domniemaną nadgorliwość oryginalnej redakcji. Kiedy bowiem się te kilka sentencji z całości wyłączy, okaże się, że zaliczenie tej powieści do nurtu dark fantasy, jakie można znaleźć w kilku szanujących się portalach książkowych, nie jest nieuzasadnione - z dwóch względów. Po pierwsze (co bardziej oczywiste) występuje tu wiele momentów może nie tyle strasznych, co z dreszczykiem: pogoń po bagnach, opuszczony (wydawałoby się) dom, czy chociażby dość przerażający antagonista. Po drugie: sama tematyka powieści wbrew pozorom nie ucieka od ważnych - i często dość mrocznych - kwestii. I nie chodzi tylko o to, że, jak pisałam powyżej, w tle występują II wojna światowa i dość pokręcone relacje rodzinne głównego bohatera, ale też o fakt, jak skonstruowani są bohaterowie czy główna oś fabularna. Riggsowi byłoby bardzo prosto przedstawić osobliwy dom jako idyllę pod każdym względem lepszą od rzeczywistości, a bohaterów jako porządnych i wręcz idealnych, ewentualnie z jedną, ale też sympatyczną, wadą. I choć na początku może się wydawać, że tak właśnie jest, w miarę czytania okazuje się, że ta idylla ma również bardzo wiele złych stron, a główny bohater, zwłaszcza przez swój ostatni wybór, wcale nie jest taki nieskazitelny moralnie, i nagle z bajki powstaje nam wręcz antyutopia (przynajmniej w tle). Co więcej: po czytaniu rzeczywiście można na chwilę się nad całością zamyślić, a to jest główna cecha dobrej literatury - że wywołuje ona w nas refleksję.



Jeżeli chodzi o wydanie: wiem, że wiele osób nie lubi filmowych okładek. Na szczęście ja się do nich nie zaliczam, i w tym wypadku chyba wolę okładkę obecną od wcześniejszej. Jestem natomiast absolutnie zachwycona wnętrzem książki - tym, że zdjęcia (autentyczne i przepiękne, choć momentami nieco creepy) w niej zamieszczone korespondują z treścią, doskonale ją dopełniając. Pokochałam też jej szatę graficzną, z ciemnymi stronicami otwierającymi kolejne rozdziały. Nie za bardzo z początku przekonało mnie umieszczenie w środku kilku stron fotosów z filmu, ale potem stwierdziłam, że w końcu im więcej zdjęć Evy Green w naszym życiu, tym lepiej. I choć mam minimalne wrażenie, że w paru momentach coś było nie tak z korektą, to ogólnie wydanie oceniam na bardzo duży plus, i myślę, że może ono być idealnym prezentem pod choinkę dla znajomych nastolatków.

Na koniec podsumuję akcentem osobistym: ze względu na rok akademicki i multum najróżniejszych zajęć czytam teraz głównie podczas jazdy komunikacją miejską, najczęściej po dziesięciogodzinnym dniu nauki i zajmowania się rozwojem osobistym. Wiem, że wielu książkoholików jest w podobnej sytuacji - że chętnie by coś przeczytało, ale nie za bardzo ma siłę, żeby z nierozproszoną uwagą śledzić formalne zabiegi ambitnych autorów czy żeby zagłębiać się w tysiącstronicową powieść, która od lutego czeka na półce i przypomina nam, że nie umiemy ogarnąć własnego życia tak, by mieć czas na wszystko, na co chcielibyśmy go mieć. Osobliwy Dom Pani Peregrine jest w tej sytuacji idealnym rozwiązaniem - zalicza się on bowiem do tego typu książki, przy lekturze której ma się po prostu frajdę, i po którą chce się sięgnąć nawet po bardzo długim dniu. Szczególnie że, choć jest dość lekka, w żadnym momencie nie obraża naszej inteligencji (co zdarza się wielu lekkim książkom), nawet jeśli jesteśmy już bardziej dojrzałymi czytelnikami. I że jest dopiero pierwszym tomem trylogii, co oznacza, że po jej przeczytaniu jeszcze dwa będą przed nami.


P.S. A jeżeli po przeczytaniu części pierwszej i zamówieniu obu kolejnych będziemy spragnieni jeszcze większej liczby wrażeń, niedawno do kina wszedł film Tima Burtona stworzony na podstawie książki Riggsa. Jeszcze nie dałam rady się wybrać, ale już nie mogę się doczekać, bo gdy jeden z moich ulubionych reżyserów dostanie tak dobrą książkę, nie może to nie wyjść:-)


Za egzemplarz recenzencki książki serdecznie dziękuję wydawnictwu Media Rodzina. 

 


1 komentarz:

  1. Ta książka jest wprost GENIALNA! Dałam jej 10/10 i dziś zrobiłabym to samo :D
    Ja mam to starsze wydanie i ono podoba mi się zdecydowanie bardziej, choć okładka jest naprawdę straszna i może sugerować horror.
    W ogóle twarda oprawa, te zdjęcia (też się nimi zachwycam), jakieś ozdobne duperelki na każdej stronie - po prostu ta książka jest dopieszczona do granic możliwości. Media Rodzina jak zwykle się popisało i szacun dla nich.
    A propos Evy - na ekranizację poszłam głównie ze względu na nią i chyba z chęcią obejrzę każdy film, w którym gra :D
    Kasia z Kasi recenzje książek :)

    OdpowiedzUsuń